Ekspert: przetargi na śmigłowce mogłyby być wstępem do odbudowy narodowego przemysłu lotniczego
Wokół przetargu na śmigłowce dla polskiej armii i wyboru helikopterów Caracal narastają wciąż nowe kontrowersje i utrzymuje się niezdrowa atmosfera. Czy polscy żołnierze będą latać na Caracalach? I czy zakup tych maszyn opłaci się polskiej armii? O tym w wywiadzie dla wGospodarce.pl mówi Bartłomiej Kucharski, komentator techniczno-wojskowy.
Arkady Saulski: Niedawno znów mieliśmy do czynienia z medialnym zamieszaniem wokół śmigłowców Caracal. Według dziennikarzy umowa na te maszyny miała zostać zerwana, później wicepremier Mateusz Morawiecki zaprzeczał tym rewelacjom i apelował o spokój. Czy faktycznie umowa offsetowa wisi na włosku? W jakim punkcie się znajdujemy?
Bartłomiej Kucharski: Moim zdaniem, z tego co mówią ministrowie Morawiecki, Macierewicz, wiceminister Kownacki i inne zaangażowane w negocjacje osoby, obecnie sprawa offsetu zależy od Ministerstwa Rozwoju i to właśnie opinia wicepremiera Morawieckiego powinna być odbierana jako wiążąca. Nikt z kolei nie podpisał się pod informacją o zagrożonych negocjacjach.
Czyli Caracale mają szansę trafić do armii?
Są na to szanse, natomiast wiele zależy od tego jak bardzo postara się oferent, jak dobrze spełni warunki offsetowe, ale znaczenie ma również wola polityczna po polskiej stronie.
Proponuję na razie odejść od polityki, skupić się na kwestiach ekonomicznych. Wokół Caracali narosło wiele kontrowersji, śmigłowce podzieliły ekspertów. Jedni uważają, że są to maszyny odpowiednie dla naszej armii, inni z kolei wskazują, że Caracale są zbyt duże, a ich konstrukcja nie spełnia wymagań naszego wojska.
Trudno to jednoznacznie ocenić. Wszystko zależy od tego jaki system wybieramy. Siły zbrojne są systemem - średnie śmigłowce, czyli na obecną chwilę Caracale, nie działają w oderwaniu od reszty armii. Bardzo wiele zależy od tego, jakie zadania mają wypełniać te śmigłowce, jakimi innymi maszynami dysponujemy, jakie zadania stawiamy siłom zbrojnym i poszczególnym ich elementom. W tej chwili w Europie Zachodniej panuje trend, aby "końmi roboczymi", czyli średnimi śmigłowcami wielozadaniowymi, budowanymi w różnych wersjach, były śmigłowce stosunkowo duże. Caracal z zaoferowanych nam maszyn jest największy.
Często pojawia się argument, że w maszynach tych brak rampy - zasadny w pewnych kwestiach, ponieważ z tej przyczyny nie można przetransportować wewnątrz maszyny na przykład moździerza kalibru 120 mm dla kawalerii powietrznej. Ale można go bez problemu podwiesić pod śmigłowiec. Wówczas też pożyteczny jest większy udźwig, podobnie podczas działań nad wodą. Ponadto, jeżeli mamy śmigłowiec pozbawiony rampy konstrukcyjnie (ale ją dodajemy, co jest możliwe w przypadku Caracala, bowiem projekt takiej wersji istnieje), to wtedy pojawia się osłabienie tylnej części kadłuba i w efekcie mogą pojawić się pewne problemy eksploatacyjne.
To znaczy, że wybór tego śmigłowca wpisuje się w założenia MON, który wzoruje się na rozwiązaniach sprawdzonych już przez naszych zachodnich partnerów?
To prawdopodobne. Nie znam podstaw, na bazie których napisano te, a nie inne wymagania w przetargu. A dlaczego wybrano konkretnie tego oferenta (pozostali wszak nie spełnili wymogów formalnych)? Prawdopodobna jest tu chęć wdrożenia przez MON tych zachodnich rozwiązań. Nie można jednak wykluczyć tego, że polskie ministerstwo, a przede wszystkim organy wojskowe spisujące te założenia, doszły samodzielnie do tych samych wniosków, do jakich doszli ich koledzy z Zachodu.
Czyli polskie wojsko, będące przecież częścią NATO, chce być jeszcze mocniej zintegrowane technologicznie z armiami naszych sojuszników?
Takie mogą być założenia MON, ale też decyzja wojskowych mogła zostać podjęta niezależnie od cudzych doświadczeń.
Kontrakt jednak wywołał prawdziwą burzę - skąd ten zajadły opór pozostałych oferentów?
Narosło sporo niezdrowej energii. Należy pamiętać, że w wypadku F-16 było też sporo niezdrowych komentarzy, czy chociażby opinii absurdalnych jak tekst autorstwa pewnego pułkownika, który pojawił się w "Newsweeku", a który w 2007 roku mówił o tym, że oferowano nam 200 darmowych samolotów szturmowych A10 i 32 używane F-16, zamiast tego, co nabyliśmy. Przy okazji wyboru Rosomaka także pojawiały się niemądre komentarze. To nic nowego w polskich warunkach.
Atmosferę rozgrzewają wielkie pieniądze - mówimy o umowie na ponad 13 mld złotych.
Krążą kwoty od 13 do 13,5 mld. Poznamy je dopiero po podpisaniu umowy. Należy przy tym wspomnieć, że Caracale wydają się bardzo drogie, ale w jakimś stopniu można to wytłumaczyć tym, że aż 34 z 50 maszyn ma być w kosztownych wersjach specjalnych, zgodnie z potrzebami Sił Zbrojnych. Jedną z metod obniżenia ceny jednostkowej jest zwiększenie zamówienia, co rozwiązałoby ostatecznie problem następcy rodziny Mi-8/17 i Mi-14 w polskim wojsku, ale na to nas niestety dziś nie stać. Stąd trzeba iść na pewne nieprzyjemne kompromisy.
Kiedy ta wojna się skończy?
Trudno powiedzieć. Ciężko też określić cele, jakie przyświecają rządowi jako całości. Być może spierają się tu różne opcje polityczne w ramach samej partii rządzącej, skoro minister Antoni Macierewicz mówi, że kontrakt powinien być całkowicie anulowany, zaś konkurs rozpisany na nowo, a z kolei wicepremier Morawiecki z sobie znanych względów chce nas doprowadzić do szczęśliwego końca negocjacji. Negocjacji, które - jak podkreślali przedstawiciele MON-u - obecnie zależą od Ministerstwa Rozwoju.
To może tańsze byłoby zamknięcie sprawy i rozpisanie całego przetargu od nowa?
Bylibyśmy w tym samym miejscu, co obecnie. To rozwiązanie dość kontrowersyjne z dwóch powodów. Po pierwsze - wszyscy zainteresowani dostali swoją szansę. Kto mógł, ten spełnił wymogi formalne. Z pewnych względów nie spełnił ich ani ówczesny właściciel PZL-Mielec ani PZL-Świdnik (w obu wypadkach są to koncerny zagraniczne). Natomiast Airbus przy współpracy z państwowymi Wojskowymi Zakładami Lotniczymi z Łodzi te warunki spełnił.
Drugi problem polega na tym, że obecnie eksploatowane śmigłowce, zwłaszcza Marynarki Wojennej, są w bardzo złym stanie, jak nawiasem mówiąc cała polska flota, i dalsze opóźnianie sprawy sprawiłoby, że w przypadku jakiejś tragedii na morzu nie miałby kto prowadzić akcji ratowniczej, bowiem każdy wylot Mi-14 może zakończyć się tragicznie także dla załóg. W takich sytuacjach najważniejsze jest bezpieczeństwo ratowników.
Czy w takim razie cała sytuacja nie sprawia, że możliwości polskiego wojska są mniejsze? Nie osłabia to naszej obronności?
Śmigłowce nie są priorytetem, jeśli chodzi o kwestie czysto militarne - ważniejsza jest obrona przeciwlotnicza, nowe samoloty bojowe, artyleria, broń pancerna czy okręty podwodne. Natomiast trzeba pamiętać o tym, że poza zadaniami okresu wojny, są też zadania okresu pokoju - wspomniane zadania ratunkowe. Niestety obecny park maszynowy nie jest w najlepszym stanie i nie wszystkie maszyny można już dłużej utrzymywać, nawet po kosztownym remoncie, który byłby dla wojska ekonomicznie nieopłacalny. Bardzo nie chciałbym doczekać sytuacji rodem z Indii, gdy co kilka miesięcy lub nawet tygodni tracony jest statek powietrzny - niestety często razem z załogą.
Czyli nawet przedłużające się negocjacje są lepsze niż pozostawanie w obecnym miejscu.
W pewnym sensie tak, natomiast negocjacje też są o tyle istotne, że państwo polskie powinno otrzymać jak najlepsze warunki, i jak najlepsze warunki powinny otrzymać też polskie zakłady. Chodzi o to, by zapisy offsetowe nie były przelewaniem pieniędzy z jednej kieszeni zagranicznego koncernu do drugiej, podczas gdy ta kieszeń po prostu znajduje się na terenie Polski, nie będąc w żaden sposób pod kontrolą polskich władz. Istnieje niestety takie ryzyko.
W razie gdyby nie podpisano przetargu, ekipa Ministerstwa Rozwoju powinna zachować szczególną czujność w tym względzie, by ktokolwiek, kto będzie dostarczał polskiej armii jakikolwiek sprzęt, był wyciśnięty przez nas jak przysłowiowa cytryna, dla dobra polskiej gospodarki. Oczywiście w ramach pewnych realiów – zbyt wielkie oczekiwania mogą zniechęcić dostawców. Także w przypadku negocjacji z Airbusem obie te zasady powinny być zachowane.
Załóżmy, że mamy spełnienie czarnego scenariusza - negocjacje kończą się fiaskiem, zostajemy bez nawet tych Caracali i trzeba rozpisać nowy konkurs. Co by to oznaczało dla polskiej armii?
Dla polskiej armii oznaczałoby to bardzo duże problemy z utrzymaniem obecnego parku maszynowego, a przynajmniej jego części. Zwłaszcza wspomnianych śmigłowców Marynarki Wojennej, nieco lepiej jest ze śmigłowcami transportowymi, mamy kilka Sokołów, które mogłyby wziąć na siebie część zadań maszyn pochodzenia radzieckiego. Natomiast sam przetarg jest kluczowy z przyczyny jego pozytywnego wpływu na polską gospodarkę. Mam nadzieję, że obecna sytuacja pomoże w uzyskaniu lepszych warunków.
Czy wybór Caracali jest dla nas bardziej korzystny z gospodarczego punktu widzenia? Wielu komentatorów utrzymuje, że to wsparcie dla zakładów w Mielcu i Świdniku jest prawdziwie patriotycznym działaniem.
Wolno im tak twierdzić. Rzeczywiście, historycznie te zakłady są najbardziej związane i kojarzone z Polską, wręcz z polskością w kontekście patriotyzmu gospodarczego. Obecnie jednak stanowią własność koncernów zagranicznych, odpowiednio Lockheed Martin i Leonardo. Ich zarządy de facto decydują o losach polskich pracowników. Bardzo źle się stało, że te fabryki, a także PZL Okęcie, zostały sprzedane, bowiem obecna sytuacja jest trudna dla wszystkich: pracowników, polityków, wreszcie dla gospodarki, gdzie mit „polskich zakładów” utrudnia zdrową konkurencję. Pojawiały się nawet głosy, że pracownicy zakładów wiedzą lepiej, jaki śmigłowiec jest najlepszy dla polskiego wojska, uzurpując sobie prawo właściwe polskiej armii i Ministerstwu Obrony. Tak nie powinno być.
Nie ma jednak co płakać nad rozlanym mlekiem. Przetargi na średni śmigłowiec i śmigłowiec szturmowy mogłyby być wstępem do odbudowy narodowego przemysłu lotniczego, skupionego wokół rzeczywiście polskich firm – Polskiej Grupy Zbrojeniowej czy Wojskowych Zakładów Lotniczych. Zarówno Lockheed, jak i Leonardo mogłyby w przyszłości walczyć z Airbusem czy Bellem o to, kto będzie partnerem strategicznym przy na przykład opracowywaniu polskiego następcy Sokoła. Sami raczej nie dalibyśmy rady. Będą też inne przetargi. Jest o co walczyć. Warto też pamiętać, że program śmigłowca średniego to też nowe miejsca pracy, które w części mogliby zasilić pracownicy z pozostałych zakładów, jeżeli te zostałyby nieszczęśliwie zamknięte. Szkoda by jednak było – to kawał historii i mimo wszystko ważny element lokalnej gospodarki.
Mając w pamięci fakt, iż zakłady w Mielcu i Świdniku należą do zagranicznych właścicieli, czy nie jest tak, że przyznanie któremuś z nich kontraktu generowałoby miejsca pracy, co też byłoby wsparciem dla polskiej gospodarki?
Z takiego punktu widzenia to uzasadniony argument, natomiast bałbym się sytuacji, w której offset trafiałby w większej części do tych zakładów, co realnie oznaczałoby znaczne, finansowe wspieranie koncernów zagranicznych. Na tym nam chyba nie zależy.
To może najlepiej byłoby, aby polscy inżynierowie od zera zaprojektowali nasz własny, polski śmigłowiec?
To nie jest takie proste jak wydaje się laikom. Proszę prześledzić ile problemów mają chociażby Amerykanie z własnym następcą aktualnie używanych śmigłowców Black Hawk - bo Amerykanie też idą w platformy ujednolicone i uniwersalne, działające w kilku kategoriach wagowych - lekkie, lekkie-średnie, średnie i ciężkie. Taka potęga jak USA ma problemy z prowadzeniem sprawy przez kolejne etapy, a my jesteśmy krajem o wiele uboższym, zaś taki projekt to ogromne koszty dla państwa. Być może bylibyśmy takie coś skonstruować we współpracy z którymś z oferentów - np. na bazie AW149 zaprojektować wspomnianego następcę polskiego Sokoła - to by było pewne rozwiązanie, wilk syty i owca cała.
Czyli afera z Caracalami jeszcze będzie trwać?
Koniec negocjacji według przedstawicieli Airbusa przewidywany jest na 30 września bieżącego roku, to ostateczny termin, a więc już niedługo. Czy jest szansa i wola zakończenia sporu? Do wspomnianej daty przewiduję rozstrzygnięcie całej sytuacji, w jedną albo drugą stronę. Niezależnie od tego, co się stanie, mam nadzieję, że finał odbędzie się z zyskiem i dla polskiej gospodarki i dla polskiej armii. Szkoda tylko, że pierwotne terminy dostaw stały się absolutnie nierealne z powodu opóźnień. Oby one nie kosztowały nas zbyt drogo.