Reindustrializacja ciągle w sferze zamierzeń
Postulat reindustrializacji musi być jednym z najważniejszych celów polityki gospodarczej. Obserwacja dotychczasowych postępów w tej kwestii nie napawa jednak wielkim optymizmem, odnosi się wrażenie, że wszystko odbywa się w sferze słów, mniej czynów – pisze w „Polskim Kompasie 2017” prof. Jerzy Żyżyński, członek Rady Polityki Pieniężnej, wykładowca na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego, członek Rady Programowej „Gazety Bankowej”
Po pierwszych dwóch latach realizacji hasła reindustrializacji można powiedzieć, że gospodarka rozwija się, wiele danych statystycznych zdaje się stanowić dobry znak: stosunkowo niezłe tempo wzrostu gospodarczego, spadek bezrobocia, brak zagrożenia inflacyjnego, ewidentna poprawa stanu finansów publicznych dzięki konsekwentnej realizacji programu „odzyskiwania dla państwa podatków”.
Jednakże głównym czynnikiem wzrostu jest stymulowany programami socjalnymi wzrost popytu, a niestety są podstawy do zadawania kłopotliwego pytania: czy dobre chęci co do reindustrializacji okazały się „słowem, które stało się ciałem” – ciałem nowoczesnego przemysłu?
Strukturalna słabość gospodarki
Niestety, trzeba powiedzieć, że gospodarkę wciąż mamy słabą. Na tzw. liście 500 trudno doszukać się rdzennie polskich firm, które miałyby silną, światową pozycję i stanowiłyby nośnik dającego szersze perspektywy postępu technologicznego, pozwalającego generować wysoką wartość dodaną, dynamicznie wzbogacającą dochód narodowy. Od lat ogólna struktura rankingu właściwie się nie zmienia: przewodzi liście gigant paliwowy PKN Orlen z przychodem ok. 80 mld zł. Zajmujący w roku 2012 drugą pozycję następny przedstawiciel przemysłu rafineryjnego Lotos w 2016 r. zsunął się co prawda z drugiej na siódmą pozycję z przychodem 20 mld zł (wobec 33 mld zł w 2012 r.), a jego miejsce zajęła znana sieć handlowa, popularna wśród biednych rodzinek, z przychodem 44 mld zł. Listę tworzą firmy sektora paliwowego, energetyczne, finansowe i handlowe, na dalszych miejscach są surowcowe, chemiczne, farmaceutyczne, środków transportu, elektroenergetyczne – o przychodach stanowiących niewielki ułamek w porównaniu z Orlenem. Dziesiąta firma z tegorocznej listy osiągnęła 14 proc. przychodów paliwowego giganta, podczas gdy w 2012 r. zajmujący tę pozycję gigant telekomunikacyjny wypracował 16 proc., 20. firma mniej niż 10 proc., 50. niecałe 5 proc., a 100. tylko 3 proc. w porównaniu z Orlenem.
W przodującej grupie jest znana firma obuwnicza prowadzona przez błyskotliwego biznesmena, na świecie liczy się producent znakomitych, mających światową renomę okien, przodujemy w przemyśle meblarskim. Ale jest znamienne, że produkcja sprzedana przemysłu komputerowego, wyrobów elektronicznych i optycznych (wg klasyfikacji GUS) to 36,6 mld zł, ledwie 3 proc. produkcji przemysłowej (która wyniosła ogółem 1 236 mld zł, co stanowiło 69,5 proc. PKB) to mniej niż produkcja papieru i wyrobów z papieru (37,7 mld zł), tylko trochę więcej niż wyrobów z drewna, korka, słomy i wikliny (32,4 mld zł), dużo mniej niż produkcja chemii (56,2 mld zł) czy nawet mebli (39,2 mld zł).
Trudno jednak znaleźć na liście największych działających w Polsce przedsiębiorstw firmy rdzennie polskie; aczkolwiek są firmy branż technologicznych – komputerowej, samochodowej, maszynowej, elektrotechnicznej, to są to głównie średnie przedsiębiorstwa włączone w procesy technologiczne potężnych zachodnich koncernów. Ponosimy skutki niekompetencji polityków odpowiedzialnych za politykę gospodarczą, zwłaszcza za prywatyzację, która doprowadziła do wyeliminowania z polskiej gospodarki prawie wszystkich dużych przedsiębiorstw. Chociaż gospodarcza rola małych i średnich przedsiębiorstw jest niezaprzeczalna, to epatowanie nimi, lansowanie tego tematu przez stwarzanie iluzji, że ma to być panaceum na rozwój polskiej gospodarki, stanowiło zasłonę dymną mającą ukryć politykę sprowadzającą polską gospodarkę do podrzędnej roli peryferii Zachodu.
Właściwa rola państwa
Czy mamy być krajem co najwyżej średnich przedsiębiorstw wykonujących podzespoły o niskiej wartości dodanej na rzecz silniejszych gospodarek wysoko rozwiniętej Europy Zachodniej? Wartość dodana to płace i zyski, ta polityka sprowadzała zatem płace polskich pracowników do jednych z najniższych w Europie, przez co popyt wewnętrzny nie mógł stanowić siły napędzającej wzrost, przejmowanie zysków przez zagranicznych właścicieli musiało zaś redukować potencjał rozwojowy. Odpowiedzią na postawione pytanie jest oczywiście zaprzeczenie, dlatego postulat reindustrializacji musi być jednym z najważniejszych celów polityki gospodarczej.
Obserwacja dotychczasowych postępów w tej kwestii nie napawa jednak wielkim optymizmem, odnosi się wrażenie, że wszystko odbywa się w sferze słów, mniej czynów. W dzisiejszych warunkach państwo nie może odgrywać tak silnej roli wiodącej w kształtowaniu przemysłu, jak to było w czasach gospodarki socjalistycznej. Dzisiejsze państwo musi działać inaczej – stymulując i stwarzając warunki prawne oraz finansowe dla ekspansji przemysłu, nadając takie kierunki rozwojowe gospodarce, które będą budowały jej przyszłą mocną pozycję wśród krajów Wspólnoty Europejskiej.
Ważnym elementem wspomagającym taką politykę muszą być właściwie ustawione finanse. Warto zauważyć, że jednym z podstawowych czynników tworzących siłę japońskiej gospodarki po zakończeniu II wojny światowej były amerykańskie kapitały, głównie w formie tanich kredytów i pożyczek, których celem było zbudowanie gospodarki nie peryferyjnej i podrzędnej, lecz partnerskiej dla Stanów Zjednoczonych. Kredytów na budowanie wspomaganego i wspieranego polityką państwa – ulg podatkowych i niskich stóp procentowych – nowoczesnego przemysłu, na odbudowywanie stoczni i rozwój przemysłu motoryzacyjnego, elektronicznego, maszynowego, a nie na parki jurajskie czy centra wypoczynku i relaksu – ani nawet na infrastrukturę, którą budowano, finansując ją z własnych zasobów.
Za mało pieniędzy na rozwój
Elementem wskazującym na właściwy rozwój systemu finansowego jest stan pieniądza. Jest znamienne, że relacja szerokiego zasobu pieniądza, tzw. M3, do PKB ostatnio wyraźnie się poprawiła: z poziomu niespełna 60 proc. w 2013 do 68,4 proc. w 2016 r. – to wzrost o 15,7 proc. W samym tylko 2016 r. wzrost wyniósł 6,5 proc. i był wyraźnie szybszy niż wzrost PKB (nominalnie 2,04 proc.) – i bynajmniej nie spowodował inflacji, bo odnotowano nawet deflację. Ten zasób pieniądza jest jednak wciąż niski jak na potrzeby rozwojowe gospodarki. W krajach rozwiniętych relacja M3 do PKB kształtuje się sporo powyżej 100 proc., np. w Australii wynosi 119 proc., Brazylii 100 proc., Szwajcarii 193 proc., Wielkiej Brytanii 144 proc., w krajach strefy euro dużo ponad 100 proc., ale w USA, kraju o najbardziej rozwiniętym rynku akcji i różnych niepieniężnych instrumentów finansowych – 91 proc. Średnia światowa to zaś 116 proc.
Na obecny wzrost zasobu pieniądza w Polsce złożył się jednak głównie przyrost pieniądza w obiegu i na depozytach bieżących (tzw. pieniądz M1), natomiast szeroko rozumiane depozyty stanowiące różnicę między M3 a M1 wzrosły wyraźnie wolniej, a nawet wykazywały tendencję spadkową. Wyraźnie niski był popyt na kredyty – ich wzrost w tym samym czasie to nieco ponad 4 proc.
Pułapka iluzji finansów
Współczesne gospodarki dla swego rozwoju potrzebują systemów finansowych generujących i przenoszących kapitały. Dla ich sprawnego funkcjonowania warunkiem koniecznym, ale bynajmniej niewystarczającym, jest istnienie zasobu pieniądza budującego pasywa instytucji finansowych. Co jest szczególnie istotne, odpowiedni poziom tego zasobu jest niezbędny nie tylko po to, by po prostu dostarczać środki pieniężne, lecz także – a może przede wszystkim – po to, by finansować inwestycje obciążone dużym ryzykiem, a do takich należą przedsięwzięcia innowacyjne. Mówiąc lapidarnie: jeśli jest dostatecznie liczna grupa ludzi zasobnych finansowo, to jest większa szansa na to, że znajdą się tacy, którzy będą skłonni zainwestować w ryzykowne inwestycje: kiedy ma się 10 mln zł, można zaryzykować utratę 2 czy nawet 3 mln. Ale gdy taka inwestycja okaże się trafiona, stanie się zaczątkiem dynamicznie rozwijającego się przedsięwzięcia, które w przyszłości może przynieść wysoki dochód.
Trzeba jednak podkreślić, że błędna jest wiara, iż bazą finansową rozwoju mogłoby być wymuszone przekierowanie składek emerytalnych na strumień oszczędności powiększających bazę kapitałową systemu finansowego. Zapomina się, że oszczędności to niewydany pieniądz, który redukuje siłę nabywczą gospodarki, zatem one same jako takie działają na koniunkturę negatywnie. Dlatego odłożone środki nie powinny być wyższe od zdolności absorpcyjnych gospodarki, w przeciwnym bowiem razie staną się jedynie źródłem „nadymania” baniek spekulacyjnych i przewartościowania aktywów, co zwykle się kończy gospodarczą plajtą, jak bywało to w historii wielokrotnie i całkiem niedawno. Systemy emerytalne muszą w swej podstawowej części funkcjonować w formule repartycyjnej – po prostu po to, by nie redukować potencjału siły nabywczej, nie ograniczać popytu. Jedynie ewentualne okresowe nadwyżki tych środków mogą być lokowane w nieobciążone ryzykiem instrumenty obligacyjne. Lokowanie oszczędności indywidualnych mających stanowić zabezpieczenie bytu na emeryturze, na giełdzie i w różne ryzykowne operacje finansowe może jedynie dla najbogatszych stanowić uzupełnienie ich przyszłej emerytury.
Gospodarka potrzebuje mocnego systemu finansowego, ale łatwo popaść w iluzję finansów – fałszywe domniemanie, że dla pobudzenia rozwoju wystarczy wymusić przekierowanie pieniędzy do instytucji finansowych. „Dajcie mi swoje pieniądze, a zrobię z was bogaczy” – na to dało się już nabrać wielu. Zamiast brnąć w złudzenia, trzeba rozmawiać z inżynierami, czyli tymi, którzy najlepiej orientują się w tym, co się dzieje w technice.
Prof. Jerzy Żyżyński, członek Rady Polityki Pieniężnej
Publikacje „Polskiego Kompasu – rocznika instytucji finansowych i spółek akcyjnych” od trzech lat spotkają się z ogromnym uznaniem i zainteresowaniem w środowisku finansowym i biznesowym. Pełne wydanie edycji Polskiego Kompasu 2017 w formacie PDF dostępne jest na stronie www.gb.pl a także w aplikacji „Gazety Bankowej” na urządzenia mobilne