Opinie

Karykatury Donalda Trumpa i Hillary Clinton na paradzie Haloween w Hongkongu, fot. PAP/EPA/ALEX HOFFORD
Karykatury Donalda Trumpa i Hillary Clinton na paradzie Haloween w Hongkongu, fot. PAP/EPA/ALEX HOFFORD

Wybory prezydenckie w USA: Europa nie jest gotowa na nowego prezydenta

Christopher Dembik

Christopher Dembik

Dyrektor ds. analizy makroekonomicznej Saxo Bank

  • Opublikowano: 1 listopada 2016, 17:16

    Aktualizacja: 1 listopada 2016, 17:39

  • Powiększ tekst

Wybory prezydenckie w USA są źródłem wielu emocji także dla Europejczyków. Nie inaczej jest w tym roku, z powodu kandydatury Donalda Trumpa, który przypomina postać wyjętą wprost z „reality show”.

Trump nigdy tak naprawdę nie zyskał przewagi w sondażach (oprócz kilku dni pod koniec lipca, jak pokazujemy w grafice poniżej). Średnia z badania RealClearPolitics wskazuje , że kandydatka Demokratów Hillary Clinton prowadzi w skali kraju z 48,6% głosów wobec 42,1% w przypadku Donalda Trumpa.

Jednak najważniejsze jest głosowanie na szczeblu stanowym, nie krajowym, zwłaszcza w trzech „niezdecydowanych” stanach – na Florydzie, w Pensylwanii i Ohio. W dwóch z tych stanów, Clinton prowadzi – z 47,4% głosów na Florydzie i 47,8% w Pensylwanii. Pozostaje w tyle tylko w Ohio, w którym może liczyć na 46% głosów wobec 46,5% dla Donalda Trumpa.

Przewaga kandydata Republikanów w Ohio jest więc nieznaczna i bliska granicy błędu statystycznego.

Średnia z sondażu RealClearPolitics wskazuje , że kandydatka Demokratów Hillary Clinton prowadzi w skali kraju z 48,6% głosów wobec 42,1% dla Donalda Trumpa

tytuł

Źródło: Macrobond, Saxo Bank

Clinton prowadzi również w dwóch z trzech kluczowych „niezdecydowanych stanów”

tytuł

Źródło: Macrobond, Saxo Bank

Powrót do lat 30. XX wieku

Europa może odetchnąć z ulgą – najgorszy scenariusz nie zmaterializuje się. Jeśli nie dojdzie do jakiejś wielkiej niespodzianki w ostatnim momencie (a nie należy jej wykluczyć, o czym powinniśmy pamiętać po referendum w sprawie Brexitu w czerwcu), to Clinton przejmie fotel prezydenta USA od Baracka Obamy w styczniu przyszłego roku.

Dla Europejczyków, wygrana Trumpa oznaczałaby znaczne ochłodzenie relacji z USA oraz ograniczenie przez Waszyngton zaangażowania na arenie międzynarodowej, tak jak w okresie międzywojennym. Trump powinien być postrzegany w tych kwestiach jako izolacjonista, a nie konserwatysta.

Dla Europy, a zwłaszcza państw z regionu Europy Środkowo-Wschodniej, oznaczałoby to całkowitą zmianę ich sytuacji geopolitycznej w bardzo trudnym okresie – są one obecnie silnie zależne od ochrony USA przeciwko Rosji.

Czytaj też w najnowszym wydaniu „Gazety Bankowej":

Jaka Ameryka? Czyja Ameryka?

tytuł

Wielu Europejczyków jest zdania, że Trump – gdyby został prezydentem – nie byłby w stanie wprowadzać większości swoich pomysłów w życie, z uwagi na ograniczenia pozycji prezydenckiej w amerykańskim systemie politycznym. Część uważa również, że niektóre propozycje Trumpa są głoszone „pod publikę”. To dosyć odważna teza – jednak jej zwolennicy zapominają o dwóch kluczowych kwestiach.

Po pierwsze, ocena Trumpa dotycząca porozumień o wolnym handlu (renegocjacja NAFTA, wyjście z TPP i WTO) jest znana już od długiego czasu. Akurat w tym przypadku nie można mu zarzucić oportunizmu w celu zyskania większego poparcia. Dlatego też, gdyby Trump został prezydentem, to mógłby zdecydowanie bronić swoich tez w tym obszarze.

Po drugie, być może prezydent USA ma ograniczoną władzę w polityce wewnętrznej, jednak sytuacja w polityce zagranicznej wygląda zupełnie inaczej. Wspierany przez GOP i niektórych Demokratów, Trump z pewnością zwróciłby się w stronę protekcjonizmu w globalnej skali, co byłoby istotnym czynnikiem negatywnym dla Europy.

Donald Trump podwyższyłby cła dla produktów importowanych z Chin, co wywołałoby identyczną decyzję ze strony Pekinu na towary amerykańskie. Protekcjonizm to atrakcyjna idea, która ma swoich zwolenników. Jednak Donald Trump powinien jeszcze raz przeczytać podręczniki historii, aby zrozumieć do czego taka polityka może doprowadzić.

Wprowadzenie działań protekcjonistycznych po załamaniu z 1929, zwłaszcza taryfy Smoot-Hawley’a (obowiązywała od 1930 do około 1934), miało znaczny zły wpływ i nasiliło negatywne skutki Wielkiej Depresji.

Obecne warunki – charakteryzujące się konkurencyjną dewaluacją walut, powolnym wzrostem gospodarczym i niską inflacją – przypominają te z lat 30. Działania i założenia Trumpa bez wątpienia doprowadziłyby do wojny handlowej między kluczowymi graczami na arenie międzynarodowej – przede wszystkim USA i Chinami. Z pewnością to Europa byłaby jednym z największych przegranych takich działań, ponieważ to jedyny podmiot, który trzyma się reguł wolnego handlu.

Europejczycy obawiają się nie tylko skutków ekonomicznych potencjalnej wygranej Trumpa. Istnieje także aspekt polityczny, który należy wziąć pod uwagę. Jego wygrana oznaczałaby bowiem, że fala populizmu rośnie, co miałoby także istotne implikacje na Starym Kontynencie.

Trump nie jest „politycznym clownem” i nie można zlekceważyć jego poparcia. Reprezentuje on tę część społeczeństwa, która jest rozczarowana procesem globalizacji, imigracją oraz złożonością obecnej rzeczywistości. Te same obawy można znaleźć w Europie. Poparcie Frontu Narodowego we Francji i rządu Węgier dla Trumpa nie jest przypadkiem.

Obozy te reprezentują te same wartości. Wygrana Trumpa byłaby wyraźnym sygnałem dla anty-establishmentowych partii w Europie, że także i one mają szansę na zwycięstwo.

Sparaliżowana prezydentura

Dla większości europejskich rządów, Clinton jest postrzegana jako kandydatka przeciwna populizmowi oraz stojąca na straży status quo. Jednak nie jest to takie pewne. Gdy Barack Obama został prezydentem w 2008, wielu Europejczyków oczekiwało wzmocnienia transatlantyckich relacji – jednak nigdy do tego nie doszło.

Niezdecydowanie Obamy w konflikcie w Syrii doprowadziło do wielu zawirowań w europejskiej dyplomacji, zwłaszcza we Francji. Fundamentalnym problemem dla Europy jest fakt, że charakteryzuje się ona dużą naiwnością w relacjach z USA.

Europa ma nadzieję, że Clinton bardziej skupi się na Starym Kontynencie niż Trump i będzie skłonna iść na więcej ustępstw w obopólnych relacjach. Europejskie państwa oczekują zwłaszcza ustępstw w kwestii pochodzenia geograficznego produktów (PDO) w ramach TTIP oraz mechanizmu rozwiązywania konfliktów na wzór tego, który znajduje się w CETA.

Mimo że Clinton jest znana jako zwolenniczka wolnego handlu (wspierała podpisanie i wdrożenie TTP oraz uznała tę umowę za „standard w porozumieniach handlowych”), to Europejczycy muszą także wziąć pod uwagę, że Clinton będzie musiała działać w skomplikowanej wewnętrznej sytuacji politycznej.

Clinton nie będzie miała dużej wolności na tym polu. Jej działania będą ograniczone przez sprzeciw Republikanów w Izbie Reprezentantów a także związków zawodowych i zwolenników Berniego Sandersa.

Obozy te podchodzą sceptycznie do korzyści wynikających z wolnego handlu. Dodatkowo, jest raczej mało prawdopodobne, że Trump usunie się w cień w przypadku przegranej. Będzie on nadal promować swoje pomysły w nowopowstałym kanale telewizyjnym, który zostanie wykorzystany do atakowania administracji Demokratów, co z kolei może mieć kluczowe znaczenie dla wyborów w połowie kadencji w 2018.

Dlatego też Clinton, mimo wspierania idei wolnego handlu, może być zmuszona do przyjęcia bardziej protekcjonistycznej retoryki, co może z kolei doprowadzić do upadku negocjacji w sprawie TTIP. Można więc stwierdzić, że bez względu na to, kto wygra wybory w USA, to TTIP jest już stracony.

W przeciwieństwie do tego, w co wierzy wielu Europejczyków, obecnie nie ma dobrych kandydatów w USA. Pozostaje tylko wybór między wojną ekonomiczną (Trump) a sparaliżowaną prezydenturą (Clinton).

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych