Czy mamy bać się gruźlicy?
Antyszczepionkowcy rosną w siłę i coraz więcej dzieci nie jest szczepionych. Tymczasem wiele chorób nie tylko nie zniknęła z map świata, ale wręcz atakuje. Wśród nich jest gruźlica. Tym groźniejsza, że uodporniła się na wiele leków.
Jesteśmy krajem, w którym gruźlica szczęśliwie nie rozwinęła skrzydeł, chociaż były i gorsze okresy. Według informacji Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc w Warszawie na tę chorobę zapada poniżej 17 na 100 tys. Polaków. Nie jest to jednak powód do radości, bo wypadamy gorzej niż większość państw Unii Europejskiej. Daleko nam do sytuacji, kiedy można by było powiedzieć, że doszliśmy do fazy eliminacji choroby, bo liczba zachorowań spadła poniżej 10 osób na 100 tys. Takim wynikiem mogą cieszyć się mieszkańcy 22 krajów Europy.
Jak podaje portal rynekzdrowia.pl, w 2016 r. w naszym kraju na gruźlicę zachorowało 6444 osób, o 14 proc. więcej niż w roku poprzednim, ale wciąż to zdecydowanie mniej, niż 10 lat temu. Jedno się nie zmienia. Choroba atakuje głównie osoby starsze. Ponad 40 proc. zachorowań dotyczy osób powyżej 45 roku życia. Gruźlica najczęściej niszczy układ oddechowy, ale czasem uszkadza ośrodkowy układ nerwowy, skórę, stawy czy kości.
Sytuacja może się niekorzystnie zmienić, zwłaszcza, że w ostatnich miesiącach wrosła liczba chorych na Ukrainie. Ponieważ do Polski napływają Ukraińcy, obawy nie są bezpodstawne. Za wschodnią granicą gruźlica prawdopodobnie dopadła już ok. 600 tys., osób. Są to jednak informacje nieoficjalne. Oficjalnie jest tam „zaledwie” 35 tys. chorych. Główny Inspektorat Sanitarny (GIS) nie zaobserwował jednak, przynajmniej na razie, wyraźnego wpływu migracji na wzrost zagrożenia chorobą w Polsce.
„Na Ukrainie, zgodnie z danymi szacunkowymi WHO, zapadalność na gruźlicę jest bardzo wysoka. Wynosi 100 zachorowań na sto tysięcy ludności. Nie jest to jednak dla nas zaskoczeniem. O tym, że sytuacja epidemiologiczna gruźlicy na Ukrainie i w innych krajach tworzących w przeszłości ZSRR jest zła, wiadomo było jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku” - mówi Jan Bondar, rzecznik prasowy GIS.
Niestety, na Wschodzie rozpowszechniona jest gruźlica typu MDR-TB, a więc tzw. wielolekooporna. Nie reaguje ona na większość leków przeciwprątkowych. To niepokoi. Zwłaszcza, że po histerii antyszczepionkowej, część dzieci nie jest w ogóle szczepiona, a do Polskich szpitali trafiają coraz częściej Ukraińcy cierpiący na tę odmianę gruźlicy. Wśród 46 chorych w Polsce, w 2016 r. było 10 cudzoziemców. Jest to choroba o wysokim współczynniku śmiertelności. Leczenie jej niesie za sobą poważne wydatki, bo same tylko lekarstwa kosztują ok. 3 tys. zł miesięcznie.
Nie będąc szczepionym, trudno skutecznie chronić przed zarażeniem. Nie wystarczy omijać chorych z daleka, bo nosiciele prątków gruźlicy przez wiele lat mogą nie mieć żadnych objawów. W sytuacji, kiedy ludzie coraz częściej i intensywniej migrują, nie ma szans, by uniknąć zagrożeń ze strony odwiedzających nasz kraj cudzoziemców.
Ale nie tylko przybysze zarażają, mamy przecież własnych chorych. Także Polacy, podróżując w różne strony świata, mogą zetknąć się z nosicielami. Najgorsza sytuacja epidemiologiczna dotyczy krajów Trzeciego Świata, Azji i Afryki. Według WHO prątkiem gruźlicy zakażonych jest na świecie ponad 2 mld osób. Eksperci podkreślają, że w Polsce musi zostać więc utrzymane powszechne szczepienie BCG wszystkich nowo narodzonych dzieci. By móc zrezygnować z takiej prewencji, zapadalność na najbardziej zakaźną postać gruźlicy przez trzy kolejne lata musiałaby być niższa niż 5 zachorowań na 100 tys. ludności. Dojście do tej granicy zajmie nam co najmniej kilka lat. Warunkiem są jednak szczepienia. Rzecznik praw dziecka, Marek Michalak ostrzega, że polskie dzieci są coraz bardziej zagrożone chorobą - te niezaszczepione. Czy uda się to przetłumaczyć antyszczepionkowcom?
Rafał Zaza