Informacje

fot. Pixabay / autor: fot. Pixabay
fot. Pixabay / autor: fot. Pixabay

USA: Leczą wirusa... ziołową herbatą!

Zespół wGospodarce

Zespół wGospodarce

Portal informacji i opinii o stanie gospodarki

  • Opublikowano: 13 kwietnia 2020, 09:09

  • Powiększ tekst

Maseczki to podstawa, za 30 dolarów możesz kupić 10 - zachęca kierowniczka sklepu w waszyngtońskim Chinatown. Mam jednak coś ekstra - dodaje, wskazując na odmierzającą zioła kobietę w rękawiczkach i osłonach na nadgarstki. Tak powstaje „antykoronawirusowa herbata”.

Na koronawirusa w Chinatown kupić można dwie mieszanki - każda według specjalnego przepisu lekarzy z Chin. Pierwsza to kosztująca 5 dolarów kombinacja sześciu składników, która ma zwiększać odporność organizmu. Wśród nich są liście czarnej jagody. „To zabija wirusa” - zapewnia przyrządzająca mieszankę kobieta, który ma na twarzy aż dwie maseczki. Druga herbata składa się aż z 21 składników. Jest droższa - kosztuje 15 dolarów. Jej nazwa to „antyCovid-19”.

Przy tworzeniu tych ziołowych kompozycji ważne są proporcje. Każdy ze składników klient może dotknąć i powąchać. Przy przygotowywaniu herbaty odradza się metalowe garnki. Porcję wrzuca się na 15 minut do zimnej wody. Następnie podgrzewa do wrzenia i potem na niskim ogniu gotuje przez 20 minut. Po odsączeniu mieszankę można użyć jeszcze raz; potem już nie nadaje się do spożycia. Gorzki napar pić należy dwa razy dziennie - godzinę po śniadaniu i godzinę po obiedzie.

Sklep w pobliżu hali widowiskowej Capital One Arena w centrum Waszyngtonu oferuje szeroki asortyment różnego rodzaju chińskich lekarstw i suplementów diety. Wśród nich multum herbat, w tym - na ból gardła, na rzucenie palenia czy takich - które jak głosi opakowanie - zapewniają zdrowe i białe zęby. „Powiedz na co jesteś chory, a coś znajdziemy” - mówi kierowniczka.

W trakcie epidemii do sklepu wchodzą jedynie pojedynczy klienci. Większość zamawia produkty telefonicznie czy przez internet, a następnie przyjeżdża tylko, by je odebrać. Rzadko kiedy są to Chińczycy.

Chińczycy, kiedyś licznie zamieszkujący waszyngtońskie Chinatown, teraz są w nim mniejszością. Wciąż prowadzą tu jednak kilkanaście sklepów i restauracji; w trakcie epidemii otwartych jest zaledwie kilka. Już od pierwszych doniesień o wirusie pracujący w chińskich lokalach noszą maseczki ochronne.

To dobrze, że maseczki stały się powszechne. Wciąż jednak nie wszyscy je noszą. A to ważne” - tłumaczy szefowa chińskiego sklepu. W jej sklepie za zestaw 10 sztuk trzeba zapłacić 30 dolarów. Na witrynie wywieszona jest informacja, że noszenie maseczek „nie oznacza choroby”. „Ludzie noszą maseczki z wielu powodów, m.in. po to, by chronić się przed zanieczyszczeniami czy z powodów kulturowych” - można na niej przeczytać.

Mieszkańcy Chinatown oburzają się też na nazywanie SARS-CoV-2 „chińskim wirusem”. „Koronawirus zaczął się w Wuhan, w Chinach. To tylko geografia. Chińskie pochodzenie - lub jakiekolwiek inne - nie oznacza, że dana osoba jest bardziej narażona na chorobę” - tłumaczy informacja z witryny.

Jak wynika z danych Federalnego Biura Śledczego (FBI), od początku epidemii w Stanach Zjednoczonych wzrosła przemoc wobec osób o chińskim pochodzeniu. Sprzedające w sklepie w Waszyngtonie czują się jednak bezpiecznie i zapewniają, że ze strony lokalnej społeczności nie spotkało ich nic złego. Tak jak większość Amerykanów liczą na szybkie pokonanie epidemii i otwarcie gospodarki. „Chcemy sprzedawać i zarabiać; to teraz trudne, bo ruch mamy zdecydowanie mniejszy” - przyznaje szefowa sklepu.

PAP/ as/

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych