Eksperci: To nie jest kraj dla młodych ludzi
Młodzi ludzie wciąż ponoszą koszty zmian; eksperci, z którymi rozmawiała PAP, stawiają pytanie, czy pokolenie, które wywalczyło wolność, przygotowało młodym taką Polskę, jakiej sobie życzyli. Na pewno nie jesteśmy jeszcze krajem, jakim chcieliśmy być w 89 roku - mówią.
Wysoki poziom bezrobocia, coraz większa grupa "biednych pracujących", zwłaszcza wśród młodych ludzi - to koszty transformacji, z którymi wciąż się nie uporaliśmy. Socjolodzy podkreślają, że sytuacja młodych nie jest w Polsce łatwa - bezrobocie w tej grupie jest najwyższe, często nie mają stabilności zatrudnienia ani zdolności kredytowej, a co za tym idzie, nie mogą założyć rodziny.
Dominik Owczarek, ekspert Instytutu Spraw Publicznych, zwraca uwagę, że 25 lat to mniej więcej tyle, ile według demografów trwa pokolenie.
"Można sobie postawić pytanie, czy to starsze pokolenie, które wywalczyło wolność, przygotowało młodemu pokoleniu Polskę tak, jakby sami sobie życzyli i tak, jakby ci młodzi sobie życzyli. Nie można powiedzieć z całą pewnością, że tak"
-- podkreśla.
Jego zdaniem w Polsce w latach 90. coś się zmieniło w obszarze wyznawanych wartości: wolny rynek wyzwolił te elementy polskiej kultury, które odwołują się do najniższych pobudek.
"Poszliśmy w stronę wartości materialistycznych, skrajnego indywidualizmu, który nie jest oparty o kooperację, tylko przerodził się w wyścig szczurów, który rujnuje tkankę społeczną"
-- mówi ekspert.
Przypomina, że lata 90. były okresem nadzwyczajnych możliwości, karier, które już teraz się nie zdarzają. W Polsce jedynym sposobem, żeby podnieść swoją jakość życia była i wciąż jest praca.
"Polacy się w tę pracę rzucili, bez zachowywania jakiejkolwiek równowagi pomiędzy życiem zawodowym a prywatnym. (...) Pokolenie, które się ukształtowało w latach 90., wychowało takie same dzieci - nakierowane na indywidualną ścieżkę kariery i wyścig szczurów. (...) Wstrzymaliśmy się jako społeczeństwo z realizacją wyższych, niematerialistycznych potrzeb do jakiegoś lepszego momentu, ale ten moment nie nadchodzi. To już trwa 25 lat i nie widać, żebyśmy mogli w najbliższej perspektywie dogonić pod tym względem państwa zachodnie"
-- uważa Owczarek.
"Przed 89 r. mieliśmy gospodarkę centralnie planowaną, była realizowana polityka pełnego zatrudnienia i bezrobocia oficjalnie nie było. Efektem tego była bardzo niska efektywność polskiej gospodarki. Po 89 r. wprowadziliśmy gospodarkę rynkową. Przeprowadzono prywatyzację, a prywatny właściciel dba o efektywność i zysk. W pierwszym etapie skutkowało to ogromnym bezrobociem. Przez całe lata 90. ono rosło, a kulminacja nastąpiła ok. 2002 r."
-- przypomina.
Prof. Piotr Sałustowicz, socjolog z SWPS, wskazuje, że poziom bezrobocia wciąż jest wysoki i przyznaje, że jest to niepokojące zjawisko.
"Bezrobocie nadal jest jednym z najpoważniejszych problemów. Gdy w badaniach pyta się Polaków o ich obawy i niepokoje, najczęściej wskazują właśnie lęk przed bezrobociem"
-- podkreśla.
"Młodym zawsze było trochę trudniej na rynku pracy, bo oni najpierw muszą sprawdzić swoje kompetencje i możliwości. Trudno oczekiwać, żeby młoda osoba była zatrudniana od razu na umowę o pracę na czas nieokreślony, dlatego w tej grupie częściej się spotyka umowy cywilno-prawne, na czas określony, stażowe itp. Jednak po 2008 r. kryzys mocno uderzył w rynek, bezrobocie się zwiększyło i pracodawcy rzadziej decydowali się na umowy o pracę. Najbardziej odczuli to młodzi"
-- mówi Owczarek.
Zaznacza, że w Polsce mamy obecnie tzw. podwójny rynek pracy - składający się z rynku trzonowego, który tworzą głównie pracownicy etatowi i przedsiębiorcy o stabilnych dochodach oraz z rynku peryferyjnego, który zaczął kształtować się po 89 r., złożonego z osób zatrudnionych na umowach cywilno-prawnych oraz tych, które zmuszono do przejścia na samozatrudnienie. Te grupy pracowników często określane są jako prekariat, czyli biedni pracujący, i w dużej mierze tworzą je młodzi ludzie.
"Kolejne roczniki młodych wysypywały się ze studiów wyższych i szkół średnich i nie mogły się odnaleźć na rynku pracy. A ci, którzy znaleźli zatrudnienie, rozbijali się o rynek trzonowy, nie mogąc na niego wejść, pozostając w części prekaryjnej. Coraz więcej jest młodych ludzi bezrobotnych lub zatrudnionych na niestabilnych umowach"
-- podkreśla Owczarek. Jego zdaniem jest to ogromny problem powodujący liczne konsekwencje społeczne, przede wszystkim problemy ze stabilnością, co się z kolei przekłada na późniejsze zakładanie rodziny i problemy ze zdolnością kredytową. To oznacza problemy mieszkaniowe, tym bardziej, że w Polsce wciąż nie ma tanich mieszkań na wynajem.
"W konsekwencji ci młodzi ludzie tracą zaufanie do państwa. A jak pokazują badania, te osoby są także mniej zaangażowane obywatelsko i społecznie. W tej grupie też się pojawiają liczne problemy społeczne, nie tylko bezrobocie i bieda, ale również apatia, postawy antyspołeczne, różnego rodzaju choroby"
-- mówi Owczarek.
Izabela Przybysz z Instytutu Spraw Publicznych zwraca uwagę, że powoduje to swoisty pat demograficzny: sytuacja młodych ludzi jest często na tyle nieustabilizowana, że nie zachęca do zakładania rodzin, a tymczasem dzieci rodzi się coraz mniej i mamy kryzys demograficzny.
"Rośnie grupa pracujących biednych - nie mogą wziąć kredytu na mieszkanie, nie są w stanie zapewnić bytu rodzinie, to im zamyka drogę do rozwoju życiowego, podjęcie decyzji o założeniu rodziny. To jest taki znak współczesnych czasów i coś, z czym powinniśmy się zmierzyć, bo zapewniając bezpieczeństwo młodym rodzinom i młodym ludziom, możemy pomóc im wyjść z tej sytuacji i umożliwić rozwój"
-- przekonuje badaczka.
Jej zdaniem ubóstwo osób młodych to twarz współczesnej biedy i najpilniejsza kwestia do rozwiązania.
"Mówi się też, że bieda w Polsce ma twarz dziecka i rzeczywiście tak jest - w 2012 r. 10 proc. osób poniżej 17 lat żyło w skrajnym ubóstwie. To dotyka kilkanaście procent rodzin. Niestety liczba dzieci jest jednym z głównych czynników skorelowanych z ubóstwem. Jedna czwarta rodzin z czwórką dzieci i więcej żyje poniżej ustawowej granicy ubóstwa. Tym bardziej rodziny wielodzietne powinny być otoczone szczególną opieką"
-- uważa Przybysz.
Także prof. Sałustowicz, uważa, że ogromnym polskim zaniedbaniem jest bieda dzieci i młodzieży.
"W Europie jesteśmy pod tym węglem w niechlubnej czołówce. Warunki życia dzieci i młodzieży, jak pokazują badania, są często katastrofalne, szczególnie pod względem wyżywienia i warunków mieszkaniowych. Mamy ogromne przeludnienie mieszkań, dzieci nie mają miejsca do nauki i zabawy. Także wydatki na młodzież i dzieci mamy jedne z najniższych"
-- przypomina.
Te wszystkie problemy powodują, że wielu młodych ludzi zdecydowało się na wyjazd z kraju. Jak podkreśla Owczarek, po wejściu do UE i zniesieniu ograniczeń w dostępie do zachodnich rynków pracy, wyemigrowało ok. 2 miliony Polaków.
"To jest bardzo dużo w stosunku do naszego „labour force” (osoby w wieku produkcyjnym), który wynosi 15,5 mln osób"
-- podkreśla.
Zdaniem prof. Sałustowicza, patrząc na kwestie migracji, nie sposób zignorować faktu, że ucieka nam cenny kapitał ludzki.
"Wiemy, że młodzi ludzie, np. w Anglii zakładają rodziny, często decydują się na więcej dzieci niż mieliby w kraju"
-- mówi.
Podkreśla, że ta migracja tylko w niewielkiej części wróci do Polski - wiemy to z doświadczeń innych krajów i na podstawie własnych badań.
"Chęć powrotu do kraju, nawet w okresie kryzysu, wyrażała relatywnie niewielka część emigrantów. Więc z tego kapitału kulturowego, który mogliby przywieźć - kwalifikacji, doświadczenia, znajomości języka - my jako kraj niewiele skorzystamy"
-- mówi ekspert.
Dodaje, że dobrą stroną migracji jest fakt, że jednak jakąś część swoich zarobków pracujący za granicą transferują do Polski, i te transfery wcale nie są małe.
"Migracji nie zatrzymamy, ludzie zawsze będą wyjeżdżać, ale myślę, że powinniśmy starać się ją ograniczać i wykorzystywać potencjał ludzki we własnym kraju"
-- uważa prof. Sałustowicz.
Prof. Sałustowicz wskazuje także na utrzymujące się od lat ogromne rozwarstwienie społeczne, które wciąż rośnie.
"Oznacza to bardzo nierówny udział we wzroście gospodarczym, jest dowodem na to, że sam wzrost PKB to za mało, bo nie oznacza bogacenia się całego społeczeństwa. Potwierdza to Diagnoza społeczna, która pokazuje, że choć nie powiększa się zakres biedy, ale ta bieda się pogłębia"
-- podkreśla.
Zdaniem Owczarka na pewno nie jesteśmy jeszcze krajem, jakim chcieliśmy być w 89 r., krajem, który może powiedzieć o sobie, że jest dostatni.
"W dalszym ciągu jest mnóstwo grup wykluczonych społecznie na bardzo różny sposób. Nie można powiedzieć, że polskie społeczeństwo w tym czasie rozwijało się w sposób zrównoważony, w wielu obszarach życia brakuje zbilansowania"
-- przekonuje.
Jego zdaniem, jeśli mielibyśmy podsumować te całe 25 lat, to trzeba przyznać, że jest dużo lepiej. Jednak, jeśli porównamy Polskę z innymi krajami regionu, nie będzie już tak dobrze.
"Czy Polska w stosunku do krajów regionu, krajów zachodnich, jest w tym miejscu, w którym chcielibyśmy, żeby była? Odpowiedź nie jest taka oczywista. W ciągu tego ćwierćwiecza dokonały się zmiany o charakterze strukturalnym. Polska gospodarka stała się ugruntowaną półperyferyjną gospodarką, która jest uzależniona od najsilniejszych gospodarek w Europie, np. niemieckiej, brytyjskiej, włoskiej, francuskiej. Wcześniej też byliśmy gospodarką peryferyjną, ale inny był punkt ciążenia. Można jednak było mieć nadzieję po 89 r., że Polska jako liczne społeczeństwo, z dużym potencjałem gospodarczym, zarówno w przemyśle, jak i w rolnictwie, zajmie wysokie miejsce, porównywalne z Hiszpanią, która ma podobny potencjał"
-- mówi Owczarek.
Prof. Sałustowicz zwraca uwagę, że Polska za mało inwestuje w rozwój i innowacyjność.
"Powstało bardzo dużo szkół wyższych, mamy wiele osób z wyższym wykształceniem, ale za tym nie idą wzrost wydatków na badania ani osiągnięcia naukowe. Tymczasem powinniśmy inwestować w rozwój, jeśli chcemy być innowacyjni. Kraj, który sam nie dysponuje innowacyjnym potencjałem, jest tylko wielką taśmą montażową dla Europy. Tak długo, jak będziemy konkurencyjni pod względem płac, tak długo tą taśmą montażową pozostaniemy, ale kiedy zaczniemy być zbyt drodzy, przeniesie się ona do innych państw"
-- przewiduje ekspert.
Zdaniem Owczarka nasz sukces jest częściowy, więc i zadowolenie może być częściowe.
"Reformy, które zostały przeprowadzone, poszły w stronę neoliberalnego porządku, może zbyt liberalnego. W latach 90. mówiło się, że nie ma innej alternatywy, teraz coraz częściej mówi się o tym, że można to było przeprowadzić w inny sposób. Ale pozostaje pytanie: jak?"
-- mówi ekspert.
"Leszek Balcerowicz poszedł, projektując swoje reformy, ścieżką akademicką. Był bardzo konsekwentny w realizowaniu pewnego modelu teoretycznego, co zaowocowało tą terapią szokową. Gdyby w większym stopniu realizowana była gospodarka społeczno-rynkowa, która przecież została wpisana do konstytucji, to pewnie efekt byłby taki, że nie rozwijalibyśmy się tak szybko, nasze PKB pewnie nie byłoby tak wysokie jak obecnie, ale prawdopodobnie te koszty społeczne byłyby niższe"
-- uważa Owczarek.
Agata Kwiatkowska (PAP), on