To nie jest kraj dla przedsiębiorczych matek
W ramach walki z naciągającymi ZUS pseudo-przedsiębiorczyniami , rząd przygotował nowe prawo, które sprawi, że w Polsce bardziej będzie się opłacało przyszłym matkom być na bezrobociu niż prowadzić firmę.
Na biurku Prezydenta czeka do podpisu nowelizacja prawa o zasiłkach chorobowych i macierzyńskich. Nowelizacja sprawi, że prawdopodobnie od 1 października br. kobiety, które rzetelnie prowadziły działalność gospodarczą krócej niż 2 lata, po urodzeniu dziecka będą „cieszyły się” zasiłkiem macierzyńskim w wysokości 17,77 zł. (słownie: siedemnaście złotych i siedemdziesiąt siedem groszy). Tyle wynika z zestawienia wysokości składek z zasiłkiem.
Właścicielka firmy płacąca preferencyjnej stawki ZUS, dziś jest to ponad 450 zł. miesięcznie dostanie 297,18 zł. z ZUS. Od tej kwoty przedsiębiorcza matka będzie musiała jeszcze zapłacić obowiązkową składkę zdrowotną, która dziś wynosi 279,41 zł. Efekt, na życie pozostanie jej kilkanaście złotych.
Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, które w ciszy godnej konspiracji i bez żadnych konsultacji przygotowało nowe prawo uspokaja przedsiębiorczynie. I zapewnia, że świadczenia przedsiębiorczym matkom zostaną podwyższone do 1000 zł. Resort zapomina jednak dodać, że stanie się tak jednak tylko wtedy, gdy w życie wejdą inne przepisy.
Ale nad nimi Sejm dopiero pracuje i jeśli wyrobi się przed końcem kadencji, to w najlepszym razie zaczną obowiązywać w styczniu 2016 roku. Prawo wprowadzające głodowe zasiłki macierzyńskie wejdzie w życie wcześniej.
Polowanie na czarownice
Powodem wprowadzenia nowych przepisów było zablokowanie możliwości wyłudzania od ZUS wysokiego macierzyńskiego przez kobiety, które tuż przed urodzeniem dziecka zakładały fikcyjne firmy. Opłacały jedną lub dwie składki ubezpieczeniowe w maksymalnej wysokości ok. 3,7 tys. zł. i przez rok mogły się cieszyć się zasiłkiem macierzyńskim w wysokości ok. 6 tys. zł brutto miesięcznie.
W procederze swego czasu wyspecjalizowały się nawet niektóre kancelarie prawne, doradzające klientkom jak uzyskać wysokie macierzyńskie z ZUS. Jednak w sukurs ZUS-owi, walczącemu z patologiami przyszedł rząd z nowym prawem. Prawem, które a priori traktuje wszystkie przedsiębiorczynie … jak naciągaczy.
A prawda jest jednak taka, że odsetek wyłudzaczy jest niewielki. Jak podaje za Zakładem portal boskamatka.pl, „w ciągu ostatnich 3 lat, czyli od początku wypłacania zasiłku samozatrudnionym (wcześniej prawo w ogóle nie przewidywało zasiłku macierzyńskiego dla przedsiębiorczyń) maksymalne kwoty wypłacono łącznie 6615 osobom, kolejne ok. 3 tysiące takich zasiłków zostało z różnych powodów przez ZUS zakwestionowane”.
Zakwestionowane sprawy rozstrzygną sądy. Tymczasem w Polsce jest ok 1,5 mln kobiet prowadzących firmy, i nawet jeśli tylko połowa z nich, to przyszłe lub aktualne matki, skala nadużyć wydaje się minimalna.
Co więcej, sami przedstawiciele ZUS przyznają, że na ok. 45 tys. decyzji o podleganiu bądź niepodleganiu ubezpieczeniu w 2014 r. , jedynie niecałe 3 tys. dotyczyło kobiet w ciąży. Tym bardziej dziwić może wytaczanie tak ciężkich dział.
Nierówne traktowanie
Uczciwe przedsiębiorczynie nie mają nic przeciwko eliminowaniu patologii. Ale sprzeciwiają się wrzucaniu wszystkich do jednego worka.
Obok kobiet, które prowadzą działalność od niedawna, również pozostałe przedsiębiorczynie ucierpią na zmianie przepisów. A zwłaszcza te, które już spodziewają się dziecka i opłacały normalną stawkę do ZUS (1095 zł mies.). One dostaną 1065 zł zasiłku. Po nowemu, jeśli jakaś kobieta chciałaby dostawać więcej, musi podwyższyć sobie składkę i opłacać ją przez 12 miesięcy przed pójściem na urlop macierzyński, na starych zasadach wystarczyło kilka miesięcy opłacania podwyższonych składek z czego ZUS wyliczał średnią (wyższą od minimalnej).
Przedsiębiorczynie w odpowiedzi na takie propozycje przypominają rządzącym, że ciąża trwa dziewięć miesięcy. A kobiety, które już niedługo urodzą, nie mają szans na spełnienie tego warunku. „Ponadto ktoś zapomniał, że ten zasiłek ma wystarczyć nie tylko na utrzymanie siebie i dziecka, ale też opłacenie kosztów generowanych przez firmę w tym opłacenie czynszu za lokal, mediów czy rat leasingu” - przekonywała w wywiadzie dla Money.pl Katarzyna Przyborowska, radczyni prawna i jednocześnie przyszła mama.
Przedsiębiorczynie założyły też profil "Matki na Działalności Gospodarczej: NIE!- dla prawa wstecz" i zbierają popisy pod petycją do Prezydenta RP, w której przekonują, aby nie podpisywał tej nowelizacji. Ich zdaniem nowe przepisy są niekonstytucyjne, podobnie zresztą jak te stare, bo nierówno traktują przyszłe matki pracujące na etatach i prowadzące firmę.
Przedstawiły nawet porównanie sytuacje dwóch kobiet w nabyciu prawa do zasiłku macierzyńskiego i jego wysokości. Jedna (przedsiębiorczyni) opłaca podwyższoną składkę ZUS o podstawie 5 tys. zł. brutto. W sumie przez trzy miesiące (tyle wynosi minimum) do ZUS wpłaci 5971 zł. Dzięki temu przedsiębiorcza mama będzie mogła liczyć na zasiłek w wysokości 1436 zł miesięcznie przez rok. Druga kobieta zarabiająca 5 tys. zł brutto (czyli ok. 3500 zł na rękę) na etacie przez miesiąc wpłaci 685 zł. I to jej wystarczy, aby dostawać z ZUS przez cały rok zasiłek macierzyński wynoszący 2830 zł miesięcznie. Autorki petycji wskazują wiec, że państwo nierówno traktuje przyszłe mamy, i że dyskryminowane są te na własnej działalności gospodarczej.
Przedsiębiorczynie obawiają się, że pod nowym prawem kobiety nie będą zakładać firm, bo nie będą miały szans na utrzymanie siebie i dziecka podczas rocznego urlopu. Ponadto takie zmiany sprzyjać będą poszerzaniu się szarej strefy i innych patologii. Kobietom po prostu bardziej będzie się opłacało zostać bezrobotna, niż prowadzić firmę.
Bowiem bez opłacania jakichkolwiek składek dostaną na urlopie macierzyńskim tyle samo zasiłku co te kobiety, które odprowadzały ok. 450 zł (tylko w dwóch pierwszych latach działalności) lub niespełna 1100 zł miesięcznych składek na ZUS.
Kobiety prowadzące własne firmy zapewniają też, nie mają nic przeciwko wspieraniu kwotą 1000 zł miesięcznie macierzyństwa kobiet bezrobotnych, studentek czy rolniczek. Przeciwnie, zgodnym chórem są za takim wsparciem, bo uważają je za inwestycję państwa w demografię.
Żal mają o to, że dzieje się to ich kosztem - w większości drobnych przedsiębiorczyń. I o to, że wszystko odbyło się za ich placami, bez żadnych konsultacji. Czy w taki właśnie sposób realizuje się obietnica premier Kopacz, że rząd wyjdzie do ludzi, będzie rozmawiał?
Longina Grzegórska-Szpyt