Bezpłatny staż: dobrodziejstwo czy wyzysk?
Bezpłatne staże to wciąż popularna forma pozyskiwania darmowego pracownika. Ten nie musi płacić za szkolenie i cenną wiedzę. Pod warunkiem jednak, że firma jest uczciwa, a staż dopasowany do potrzeb przyjętego do pracy.
„Oferujemy bezpłatny staż zawodowy w największej grupie medialnej w Polsce. Oferujemy bezpłatny staż w renomowanej firmie, oferujemy bezpłatny staż w czołowej agencji, w wyjątkowej globalnej polskiej firmie technologicznej, w dużym zakładzie pracy, w małej wytwórni” . Tak wygląda wiele ogłoszeń o pracę. Oczywiście zazwyczaj po informacji o tym, że chodzi o pracę za darmo, następuje adnotacja, że dla najlepszych, czyli dla tych, którzy się sprawdzą, istnieje możliwość pozostania w firmie i praca w oparciu o umowę o pracę. Istnieje „możliwość”.
Część firm faktycznie szuka zdolnej osoby do przyuczenia. Sporo jednak nadal nadużywa stażystów wykorzystując ich jako darmową siłę roboczą. W ten sposób, na mniej wymagających stanowiskach wciąż pracują tani, bo bezpłatni – nie bójmy się użyć tego słowa - wyrobnicy, których się cyklicznie wymienia na nowych. Dobrze jest, jeśli przy okazji darmowy pracownik ma okazję zdobyć nową wiedzę i umiejętności. Bo stażystą jest ktoś, kto ma się czegoś nauczyć. Taka jest od zawsze idea stażu. Tymczasem zdarzają się sytuacje, że już na wstępie wymagana jest od kandydata biegłość w powierzonych zadaniach. Przydzielane są one zgodnie z jego doświadczeniem i umiejętnościami – nie uczy się on więc w firmie niczego nowego, ta zaś zyskuje pełnowartościowego pracownika, któremu nie wypłaca pensji. Na drugim biegunie znajdują się przypadki, kiedy zatrudniony wykonuje najprostsze prace, nie wzbogacające jego doświadczenia, nieskomplikowane i w rezultacie traci tylko cenny czas.
Stażystów wysyłają też firmom powiatowe urzędy pracy. Opłaca się im to, bo dzięki temu mają lepsze statystyki i mogą wykazać się efektami w aktywizacji bezrobotnych. Niekoniecznie jest to korzystne dla stażystów. Stażu nie można jednak odmówić, bo grozi to pozbawieniem zasiłku. Nie można go też przerwać, bo rezygnujący musiałby zwrócić koszty. A firmy chętnie współpracują z PUP-ami . Nic dziwnego, bo z automatu są zwolnione z obowiązku płacenia wynagrodzenia podsyłanemu pracownikowi. Zgodnie z rozporządzeniem z 17 stycznia 2003 r. w czasie odbywania stażu bezrobotny otrzymuje stypendium od urzędu pracy, ma też opłacony przez niego ZUS. Wysokość stypendium wynosi 120 proc. zasiłku. Kogo kierują do firm „pośredniaki”? Stażystami mogą zostać osoby znajdujące się w szczególnej sytuacji na rynku pracy. Są to bezrobotni do 25. roku życia, którzy pozostają bez pracy długotrwale, albo po zakończeniu realizacji kontraktu socjalnego, kobiety, które nie podjęły zatrudnienia po urodzeniu dziecka, osoby powyżej 50. roku życia, bez kwalifikacji zawodowych, doświadczenia zawodowego lub wykształcenia średniego, byli więźniowie, którzy nie znaleźli zatrudnienia i niepełnosprawni. I to jest w porządku.
Nie wszyscy są jednak zadowoleni z tej przymusowej, w gruncie rzeczy, formy zatrudnienia:
Nie stać mnie na kilkumiesięczną pracę poniżej tysiąca złotych, kiedy mam do spłacenia kredyt hipoteczny – narzeka pani Anna, była księgowa zarejestrowana w urzędzie pracy w Myszkowie. - Gdyby nie to, że mam dzięki PUP ubezpieczenie zdrowotne, bardziej opłacałoby mi się pracować na czarno, bo takie oferty już miałam. Godzinowo ze stażem ich jednak nie pogodzę - dodaje.
Zdarzają się też sytuacje, kiedy pracownik musi wykonywać pracę, której normalnie nie podjąłby się ze względu na problemy zdrowotne, jednak nie wolno mu się wycofać. Ma na przykład chory kręgosłup, wysyłają go do pracy na kasie, a łączy się to dodatkowo z dźwiganiem i rozkładaniem towarów.
Portal Poranny.pl przytacza z kolei historię innego bezrobotnego. 25-letni Piotr z Białegostoku przyszedł do PUP z gotową ofertą stażu w wymarzonej firmie. Stażu przydatnego mu do rozwoju zawodowego. „Pośredniak” nie zgodził się jednak go sfinansować. Białostocki PUP opłaca tylko takie staże, po których pracownik otrzymuje przynajmniej trzymiesięczną umowę o pracę. Niby słusznie. Jednak czasem wiedza dla danego bezrobotnego jest „cenniejsza od złota”, bo umożliwia mu np. otwarcie własnej działalności.
To tylko wymysł urzędu. W żadnej ustawie nie ma takiego warunku – skarży się Porannemu.pl jeden z czytelników.
Państwowe Urzędy Pracy w 2017 r. otrzymały aż 4,7 mld zł, o 0,6 mld zł więcej, niż rok wcześniej na „aktywne formy przeciwdziałania bezrobociu” . Lwią część wydają na staże. I mogłoby być to korzystne dla wszystkich. Dla firm, które nie muszą wydawać pieniędzy na wynagrodzenie. Dla urzędu, który pochwali się skuteczną aktywizacją bezrobotnego. Dla tego ostatniego, bo czegoś się nauczy i to za większe pieniądze niż wynosi zasiłek. Szkoda, że zbyt często jest to fikcja, w której jedynym przegranym jest szukający pracy. Musi poświęcić kilka miesięcy na pracę w pełnym wymiarze godzin, nie otrzymując w zamian za to ani nauki, ani godziwych zarobków, ani perspektyw na lepszą pracę.
Decydujący się na darmowe staże z własnej woli, kierując się chęcią pozyskania bezpłatnie nowej wiedzy i umiejętności, gdy trafią na nieuczciwą firmę, mogą przynajmniej zrezygnować w każdej chwili. Pod warunkiem, że nie podpiszą w swojej naiwności umowy, która im to uniemożliwi. Ale umowy zawsze warto czytać, zanim cokolwiek się podpisze. Rząd, a właściwie odpowiedni resort mógłby jeszcze raz przyjrzeć się tej sprawie.