Nie ma afery, bo nie ma decyzji Kaczyńskiego o zapłacie
Wśród osób komentujących sprawę nagrań z udziałem Jarosława Kaczyńskiego popularne jest oskarżanie prezesa PiS o nieuczciwość i o unikanie zapłaty. Tyle że tak naprawdę aferą byłoby, gdyby Kaczyński obiecał zapłatę.
Przekaz, jaki idzie od autorów tekstów z „Gazety Wyborczej”, a jeszcze bardziej od różnych komentatorów z polityki, mediów i w ogóle z sieci jest taki, że „Kaczyński negocjuje”, „Kaczyński robi interesy”. Otóż nie – Kaczyński nie podejmuje żadnej decyzji. Tak, zapowiada, że może jako członek rady fundacji może namawiać zarząd na ugodę, jeśli sprawa trafi do sądu – i tyle.
Na tym właśnie polega kłopot autorów całego spektaklu – że Jarosław Kaczyński nie wychodzi ani przez moment z roli członka rady nadzorczej fundacji. Proponuje rozwiązanie, aby wszystko było zgodne z prawem, obiecuje mediację – ale nie podejmuje żadnej decyzji.
Nie robi tego, bo nie może. Tak jak w spółkach, tak i w fundacjach rada nadzorcza ma duże znaczenie, ale wyłącznie kontrolne. Owszem, może wyznaczyć cele, ale nie może odpowiadać za bieżące zarządzanie działaniem fundacji. Od tego jest zarząd, który podpisuje umowy i podejmuje decyzje, m.in. o tym, czy zapłacić za usługę.
Gdyby Jarosław Kaczyński powiedział, że spółka Srebrna zapłaci, wówczas złamałby prawo. Przede wszystkim przekroczyłby swoje kompetencje, być może też naraziłby spółkę na stratę. Pojawiłyby się też pytania o to, jaki w sumie jest stosunek Kaczyńskiego do całej fundacji, skoro bez żadnego prawnego umocowania podejmuje decyzje o tym, co zrobić z jej majątkiem?
Tak, mielibyśmy aferę, gdyby Kaczyński podjął decyzję o zapłacie. I wcale bym się nie zdziwił, gdyby celem całej operacji było nagranie Jarosława Kaczyńskiego, który mówi „Tak, zapłacimy, zaraz każe zrobić przeciw”. Ale afery nie ma, bo zachował się jak powinien zachować się członek rady nadzorczej.