Płać i płacz
Opublikowany niedawno raport firmy monitorującej rynek farmaceutyczny, IMS Health ukazuje, że Polacy płacą za leki najwięcej w Europie. To dobry przyczynek do dyskusji o polskich cenach, zarobkach i emeryturach.
Zbigniew Kuźmiuk (PiS), analizując raport IMS Health stwierdził: „Według raportu IMS Health, po pierwszym kwartale tego roku współpłacenie pacjentów za leki refundowane wyniosło już 40,3 proc. i jest to najwyższy poziom współpłacenia pacjentów w Europie. Przekroczenie współpłacenia pacjentów za leki poziomu 40% zgodnie ze standardami Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) oznacza poważne ograniczenia dla chorych w dostępie do leków”.
Nie tylko za leki Polacy płacą więcej. Niedawno znajomi, którzy byli w Niemczech, odnotowali fakt, że ceny chemii użytkowej (kosmetyki, proszki do prania) są tam ponad o połowę niższe niż u nas (przy zdecydowanie korzystniej kształtującej się tam siatce płac). Z kolei portal „Gazeta.pl. Warszawa” zrobił wakacyjnego psikusa Hannie Gronkiewicz-Waltz, publikując tekst pod znamiennym tytułem: „Turyści o Warszawie: »macie szokująco drogi transport«”. Zawarte tam wyliczenia pokazywały, że bilet grupowy na trzy dni w Monachium kosztuje w przeliczeniu na naszą walutę: 104 zł, a podobna eskapada po stolicy kosztowałaby 150 zł.
Dodajmy do tego jeszcze jedną kwestię: ceny mamy już na ogół zachodnioeuropejskie, ale zarobki – neokolonialne, czy jak kto woli, peryferyjne. Można oczywiście pocieszać się myślą, że „na prowincji” jest taniej, ale to często nie jest prawda: paliwo wszędzie kosztuje podobnie, komunikacja autobusowa i kolejowa również, a ceny żywności i innych artykułów pierwszej potrzeby w wiejskich i małomiasteczkowych sklepikach są z reguły nawet wyższe niż w dyskontach znajdujących się w położonych nieopodal średnich miastach.. Owszem, na prowincji, mniej z reguły wynoszą koszta utrzymania mieszkania, ale mała to pociecha, gdy trudniej o (dobrze płatną) pracę, a całościowo siatka cenowa bardzo podobna w skali kraju. A przecież wszyscy i tak nie będą/nie mogą szukać szczęścia w stolicy. Chyba że wielkim projektem polityki społeczno-gospodarczej dla Polski jest emigracja zarobkowa.
Tu przypomnę, że mediana wynagrodzeń w Polsce to 4000 zł brutto w 2012 r. (w skali województw: najwięcej w woj. pomorskim, 3900 zł brutto, najmniej w woj. lubelskim, 2755 zł brutto). Zdecydowanie niższe są świadczenia emerytalne. Przeciętna wysokość emerytury wypłacanej przez ZUS w marcu 2012 roku wyniosła 1 809,04 zł. Co istotne: dla mężczyzn – 2 209,53 zł, zaś dla kobiet – 1 535,30 zł (cytuję za raportem ZUS). Dysproporcja sama w sobie jest wymowna i mówi też dużo choćby o idących w dziesięciolecia różnicach w realnych płacach kobiet i mężczyzn. A tutaj i tak wkrótce czeka nas „tąpnięcie”, związane z „dobrodziejstwami” emerytury kapitałowej (OFE) i dalsza, stopniowo postępująca obniżka realnych świadczeń. Świadczenia w ramach KRUS są jeszcze niższe: 700-800 zł.
Wnioski co do wielorakich relacji między kondycją społeczeństwa a cenami i zarobkami każdy może wyciągnąć sam. Zresztą, w kraju coraz popularniejszych darmowych staży, wzrastającego zadłużenia gospodarstw domowych (co potwierdzają dane InfoDług) i ostentacyjnego bogactwa nielicznych nie ma co wiele myśleć: trzeba pisać CV, płacić i płakać, albo emigrować, względnie dyskretnie umierać w czasie emerytalnych rozważań, czy kupić żywność, czy może leki, a może zapłacić za lokum, prąd i gaz. Względnie pocieszać się myślą, że to (jeszcze) nie III świat. Ot, miły folwarczny zakątek na wschodnich rubieżach Europy.