Yes. We scan! nie jest dobre
Powiadają, że za czasów PRL-u zdumienie parafian budził jeden z księży proboszczów. Zawsze po podniesieniu słuchawki mówił: „Niech będzie pochwalony”. Na pytanie, dlaczego to robi, odpowiadał: „Pozdrawiam po chrześcijańsku funkcjonariusza zajmującego się podsłuchem”.
W tamtych czasach, pełnych zakłamania, tropiono słowa prawdy, gdyż miały one w sobie buntowniczą moc. Zakładano więc ochoczo podsłuchy, a w słuchawce, w stanie wojennym pojawiało się nawet ostrzeżenie: „rozmowa kontrolowana”. Pokolenie „Solidarności” wierzyło, że wraz z obaleniem murów skończy się paranoja podsłuchów. Stało się inaczej.
Już w latach osiemdziesiątych pojawiały się artykuły o angloamerykańskich systemach kontrolowania wszelkich elektronicznych dokumentów i rozmów. Jeszcze z rok temu pisałem o problemie „przezroczystości firmy”, której tajemnice służbowe i wewnętrzne ustalenia w sposób dla nikogo nieoczekiwany zostają ujawnione opinii publicznej. Coraz częstsze stały się też przypadki „kontrolowanego przecieku” osobistych rozmów czy zdjęć kamer, by kompromitować znane osoby. Znamienne było pewne wydarzenie w Niemczech, które dało wiele do myślenia. Otóż służby bezpieczeństwa nie mogły poradzić sobie z namierzeniem terrorystów i dopiero pomoc Amerykanów pozwoliła ich aresztować – nie tylko dzięki systemom, jakie oni posiadają, ale i dzięki temu, że nie byli oni skrępowani przepisami strzegącymi prywatności. Wtedy przymknięto oko na łamanie praw i inwigilację wobec wyższej racji, a mianowicie walki z terroryzmem.
Potrzeba było jednak tylko iskierki, by rozwścieczyć opinię publiczną na dobre. Zawsze znajdzie się osoba, która albo pragnie zemsty, albo z powodów moralnych chce ujawnić to, co podlega największej tajemnicy.
Od czerwca stale dowiadujemy się tego, co podejrzewaliśmy, a co wydawało się zbyt koszmarne, by mogło być prawdziwe. Każdy nasz ruch jest śledzony i analizowany, zbierane są miliony informacji na nasz temat. Dawniej Amerykanie tłumaczyli inwigilację potrzebą rozpoznania, czy firmy europejskie, stając do przetargu w konkurencji z amerykańskimi, zachowują się uczciwie, a od czasu „wojny z terroryzmem” totalną inwigilację ma uzasadniać konieczność bezpieczeństwa państwa. Spełniły się najczarniejsze wizje Orwella i filozofa Benthama. Zaprojektował on więzienie, w którym każdy więzień jest zawsze widoczny dla strażników.
Dla banków i świata finansów wypływa z tego kilka wniosków.
Po pierwsze, w każdej chwili, kiedy jest komuś wygodnie, ujawnić można kompromitujące materiały. Dlatego zanim coś nieprzemyślanego powiesz, lepiej wyślij gołębia pocztowego z wiadomością! Ostatnio wyciekły – a jakże – w sposób kontrolowany rozmowy z roku 2008 bankowców irlandzkich Anglo Irish Banku w stylu:
Ta liczba to 7 mld euro, ale sytuacja jest taka, że tak naprawdę potrzebujemy więcej niż tyle. Ale strategia polega na tym, by ich wciągnąć do gry, by nakłonić ich do wypisania dużego czeku, i wtedy będą musieli robić to dalej, by tej forsy nie stracić. Kapujesz?
I dalej:
To pożyczka pomostowa, do momentu, w którym możemy ją spłacić... czyli nigdy.
Z dalszych ujawnionych rozmów wynika, że szefowie banku wielokrotnie wskazują, gdzie wszyscy mogą ich pocałować, i że kpią sobie z Niemiec starających się o stworzenie pakietu pomocowego. Ujawnione rozmowy ukazują niezłą patologię kultury korporacyjnej, która musiała przyczynić się do wybuchu kryzysu finansowego.
Po drugie, warunkiem sensowności transakcji finansowych jest założenie równego dostępu do informacji, stąd srogie kary za sprzedaż wewnętrzną, troska o prawdziwość pakietów emisyjnych czy o zachowanie tajemnicy bankowej. W ujawnionej sytuacji właściwie Amerykanie mają dostęp do wszelkich informacji handlowych i zawsze istnieje niebezpieczeństwo oraz pokusa ich wykorzystania, choćby przez nielojalnych własnych pracowników.
Po trzecie, wielkie konsorcja finansowe są w stanie przejąć specjalistów informatyków bardzo ułatwiających w tym przypadku podejmowanie strategicznych decyzji. Pokusa jest wielka, bo stworzona została taka możliwość.
Po czwarte, wyrosła nam kasta sympatycznych, ale skrytych w sobie superprofesjonalistów w dziedzinie informatyki, którzy nie tylko wiedzą „jak”, ale także „kto i co”, i może się wśród nich pojawić ktoś, kto będzie chciał zrealizować fabułę kręconych setkami filmów grozy rodem z Hollywood. W całej tej sytuacji warto powrócić do problemu prywatności. Słowo prywatność wywodzi się od łacińskiego: własny, wolny od, oddzielony od państwa i w tym sensie państwo powinno tylko w szczególnych okolicznościach, a nie zapobiegawczo, jak ma to teraz miejsce, wkraczać w sferę prywatności osobistej i instytucji. I tak w końcu wyda się, że przekracza swe uprawnienia.
Kiedy pisałem ten felieton, w wielu instytucjach europejskich szukano podsłuchów. Hasło: Yes. We scan! nie jest dobre.