Jak manipuluje się statystyką PKB per capita
Mamy już grudzień, za niedługo będziemy podsumowywać bieżący rok i układać plany na przyszły. Na szczęście, ten bieżący, nie wygląda najgorzej. Coraz więcej pojawia się symptomów świadczących o tym, że w gospodarce zachodzą zmiany na lepsze. Sytuacja na rynku pracy ewoluuje w dobrym kierunku - spada poziom bezrobocia, rośnie poziom wynagrodzenia.
Choć nie są to liczby imponujące (zmiany w dziesiątych częściach procenta) to jednak są to optymistyczne informacje. Zresztą są tacy, którzy twierdzą, że liczby kłamią, a statystyka bardzo często zaciemnia rzeczywistość. Bo jak na przykład traktować informację, że Polska awansuje w europejskim rankingu zamożności mierzonym PKB na jednego obywatela. W przypadku Polski wynosił on w ubiegłym roku 66% średniej wszystkich krajów należących do Unii. W tym roku szacunki mówią, że możemy dojść nawet do poziomu 70%. Tylko, że efekt ten uzyskany został nie tylko bezwzględnym wzrostem PKB, ale także korektą uwzględniającą mniejszą rzeczywistą liczbę ludności naszego kraju. Produkt krajowy dzielimy więc na mniejszą liczbę obywateli i w ten sposób uzyskujemy coraz lepszy wynik.
Powyższe 70% to jednak niewiele, jeśli popatrzymy na inne kraje – u naszych południowych sąsiadów Czechów, analogicznie liczony wskaźnik wynosi 79%, we Włoszech – 98, a w Niemczech 121. Oczywiście są też eksperci, ci wspierający obecnie rządzący obóz, którzy przypominają, że jeszcze w 2004 roku, kiedy wchodziliśmy do Unii, PKB na jednego obywatela naszego kraju wynosił zaledwie połowę tego, co ówczesna średnia wszystkich krajów unijnych. Eksperci ci nie zauważają jednak, że liczba krajów unijnych była wtedy znacznie niższa, a średnia PKB na jednego mieszkańca tych krajów znacznie wyższa. Tak więc skok z 50% na 70% dotyczący naszej gospodarki jest przede wszystkim grą liczb. Rozszerzenie Unii o kolejne kraje obniża średnią unijną i tym samym podwyższa wskaźnik dotyczący Polski.