Informacje

Zdjęcie ilustracyjne / autor: MON/Twitter/Fratria
Zdjęcie ilustracyjne / autor: MON/Twitter/Fratria

"GW" atakuje polskie służby mundurowe

Zespół wGospodarce

Zespół wGospodarce

Portal informacji i opinii o stanie gospodarki

  • Opublikowano: 12 grudnia 2021, 11:36

  • Powiększ tekst

„Miejscowi mówią, że patroli jest teraz więcej. Mundurowi idą w las, jak nagonka w czasie polowania. Szukają ludzi” - czytamy na łamach „Dużego Formatu” „Gazety Wyborczej”, gdzie migranci ekonomiczni przedstawieni są nie jako agresorzy, którymi jak widzieliśmy na licznych nagraniach, są w istocie, ale jako ofiary rzekomo bezdusznych polskich służb mundurowych

Miejscowi mówią, że patroli jest teraz więcej. Mundurowi idą w las, jak nagonka w czasie polowania. Szukają ludzi — pisze „Gazeta Wyborcza” w „Dużym Formacie” przedstawiając dramatyczne historie migrantów, którzy usiłują się od strony białoruskiej wedrzeć do Polski, aby dalej udać się do Niemiec.

Wszyscy błagają o jedno: „Żebym tylko nie wrócił tam” – ciągnie doktor Azzaddin. – Tam, czyli na Białoruś. Mówią: „Wolimy umrzeć, niż wrócić tam za drut”. Bo oni dzielą świat na ten przed drutem granicznym i za nim — czytamy.

Pacjenci w większości pochodzą z Iraku i Syrii. Opowiadają, że wizy na Białoruś kupowali w biurach podróży. Za bilet i wizę płacili około 5?tysięcy dolarów. Kolejne 8?tysięcy dolarów miało być wpłacone na konto biura po dotarciu do miejsca docelowego, najczęściej do Niemiec. Dla dużej rodziny taka podróż to kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Dlatego niektórzy zastawiają domy. Gdy rodzina trafi na Zachód, nieruchomość jest notarialnie przepisywana na osobę, która sfinansowała podróż — relacjonuje „Gazeta Wyborcza” w swoim dodatku.

Widać zatem wyraźnie, że to nie jest jakaś mała akcja przemytników ludzi, ale zmasowany, systemowy sposób naboru chętnych - zupełnie oficjalny, dokonywany za pośrednictwem biur turystycznych.

Dzisiaj przyjąłem na oddział małżeństwo. Opowiadali, że chcieli wrócić. Zapłacili komuś 700? dolarów, żeby dowiózł ich na lotnisko. Zawiózł, ale z powrotem na granicę polską. Tam zostali pobici przez Białorusinów. Ona ma ślady na głowie, szyi i kręgosłupie. Leżała nieprzytomna ponad godzinę. On płakał, że nie żyje, ale nikt nie zwracał na to uwagi — czytamy w „Dużym Formacie”.

Następnie następuje kolejny atak na polską Straż Graniczną.

Na początku myśleliśmy, że jak im udzielimy pierwszej pomocy i wezwiemy Straż Graniczną, to ona dalej się nimi zaopiekuje, uruchomi procedurę azylową. Ale szybko okazało się, że najczęstszą procedurą jest wywiezienie z powrotem na granicę. Trudno było to zaakceptować z ludzkiego punktu widzenia. Więc trzeba było być szybszym od pograniczników. Napoić, nakarmić, przebrać i zwrócić się o pomoc do wyspecjalizowanych organizacji — mówią „GW” lokalni lekarze, którzy na co dzień udzielają pomocy medycznej nielegalnym imigrantom.

Ci faceci, co się tak dramatycznie żegnali, zostawili w Syrii rodziny i wyruszyli w świat w poszukiwaniu lepszego życia. I nawet jeśli przyjmiemy, że znaleźli się tutaj, bo podjęli złą, głupią decyzję, to nie mamy prawa tego oceniać. Przecież każdy z nas kiedyś podjął złą albo głupią decyzję i nie można z tego powodu odebrać komukolwiek prawa do życia — czytamy dalej.

Ten fragment jest szczególnie interesujący, ponieważ wynika z niego zupełnie jasno, że nie mamy do czynienia z żadnymi „uchodźcami”, ale migrantami ekonomicznymi wędrującymi do Europy Zachodniej w ramach współczesnej hidżry.

Znamienne, że w artykule - napisanym w sposób niezmiernie chaotyczny i nieprecyzyjny - usiłuje się przedstawić polską Straż Graniczną jako „tych złych”, natomiast migrantów jako ich ofiary.

Zdarzają się ludzie bez butów, bo zabrali je im pogranicznicy. Po przejściu boso kilkunastu kilometrów mają sączące się rany, martwicę. Dlatego grupy pomocowe potrzebują dla nich ubrań i butów — pisze „Wyborcza” w swoim dodatku nie precyzując, o których „pogranicznikach” pisze, o polskich czy białoruskich, a przecież w tym momencie narodowość jest niezmiernie istotna.

Warto dodać, iż nie ma takiej możliwości, aby polska Straż Graniczna dopuściła się czegoś takiego, a jednak z tekstu tego się nie dowiemy.

Ludzie coraz częściej mówią o tym, jak umierali ich bliscy. Albo że pogranicznicy rozdzielili rodziny i oni nie wiedzą, co się z nimi dzieje. Mówią, że przepychają ich siłą. Często biją po nogach. Miałam pacjentkę, którą przerzucili przez te druty kolczaste. Za ręce i za nogi po prostu nią rzucili — pisze dalej i znów pojawia się pytanie o narodowość owych „pograniczników”.

Warto uzmysłowić sobie kilka kwestii: po pierwsze migranci ekonomiczni traktują Europę Zachodnią jako miejsce, gdzie należy rozprzestrzeniać islam stąd porównanie do hidżry wydaje się zupełnie uzasadnione. Po drugie dokonują tego - wbrew umieszczonym w tekście historiom, które być może mogły się wydarzyć, ale wydają się stanowić margines - przemocą i nielegalnie. Tworzenie obrazu migrantów jako ofiar ma z pewnością na celu ocieplenie ich wizerunków w trwającej w sieci i w przestrzeni publicznej wojnie informacyjnej, w której głównym narzędziem jest propaganda obliczona na grę na emocjach. Poddanie się jej będzie jednak zgubne w skutkach.

Czytaj też: SG o eskalacji z udziałem migrantów: Białorusini rzucali kamieniami

wPolityce, Gazeta Wyborcza/KG

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych