WYWIAD
Idzie Zielony Ład „bez ludzkiej twarzy”
Nikt z brukselskich decydentów nie chce przyznać otwarcie, iż nie ma pieniędzy na realizowanie klimatycznych celów, że plany są na wyrost i że przemysł tego nie wytrzymuje - ocenia Anna Łukaszewska-Trzeciakowska, była minister klimatu i środowiska.
Agnieszka Łakoma: Komisja Europejska może być zadowolona z prezydencji Danii, pomimo sprzeciwu kilku krajów, zdołała przeforsować kolejne ambitne cele klimatyczne na kolejne dekady. Znów głównym zadaniem ma być obniżenie emisji gazów cieplarnianych – o co najmniej dwie trzecie do 2035 roku i o 90 procent do 2040 roku. Czy to realny scenariusz?
Anna Łukaszewska-Trzeciakowska: Nie tylko nie jest realny ale i bardzo kosztowny. Komisja Europejska musiała pokazać jakiś sukces na najbliższym szczycie klimatycznym COP30, który rusza już w poniedziałek, więc teraz Ursula von der Leyen może odetchnąć z ulgą. I będzie mogła opowiadać tam o tym, jak to unia jest liderem walki o klimat i jaka jest ambitna, a przy okazji namawiać innych, by poszli w jej ślady. Tyle tylko, że samo mówienie o sukcesie sukcesu nie oznacza a jedynie zakłamywanie rzeczywistości.
A rzeczywistość jest taka, że gospodarka europejska kuleje i więcej jest oczekiwań, że nastąpi poluzowanie polityki klimatycznej a nie jej zacieśnianie. Tym bardziej, że obecnie dla UE priorytetem mają być zbrojenia…
Unia nie będzie w stanie zrealizować wszystkiego, co napisze i już napisała w swoich programach dla poszczególnych sektorów i branż, które pojawiają się niczym grzyby po deszczu. Nie ma na nie pieniędzy. Formalnie Wspólnota Europejska ma teraz trzy zadania: utrzymanie rozwoju i dobrobytu społeczeństwa, ratowanie płonącej planety i właśnie zbrojenia. Problem zasadniczy jest taki, że nie będzie w stanie tego wszystkiego zrobić i powinna z czegoś zrezygnować. Po wyznaczeniu celu redukcji emisji na 2040 rok już wiadomo, że nie zrezygnuje z Zielonego Ładu, ale też nie może pozwolić sobie na rezygnację z budowy nowoczesnego przemysłu obronnego, skoro końca wojny na Ukrainie nie widać, a co dzień słyszymy o „dziwnych dronach” latających nad największymi lotniskami w Europie, ostatnio nad brukselskim. Co więc pozostaje – tylko rezygnacja z dobrobytu i dalsze obciążanie społeczeństwa zieloną polityką. Wniosek jest więc taki, że Europejczycy owszem będą chwalić się miedzy sobą ekoosiągnięciami, ale staną się dużo biedniejsi, zwłaszcza w naszej części kontynentu.
Na Unię Europejską przypada 6-7 proc. globalnych emisji, więc i tak nie uratuje klimatu, zwłaszcza że wiele państw ma inne podejście. Już płacimy wszyscy wysoką cenę za politykę klimatyczną i to tak gospodarka jak społeczeństwo. Zaledwie w poniedziałek ministrowie 17 państw ogłosili tzw. Deklarację Berlińską, w której napisali, że „Europa znajduje się w krytycznym momencie, ponieważ jej fundamenty przemysłowe są obecnie pod silną presją”. Zatem wydawać by się mogło, że jest zrozumienie dla problemów.
Półtora roku temu już była Deklaracja Antwerpska i mało kto o niej pamięta, więc ta Berlińska to tylko jeszcze jeden apel i jeszcze jeden dokument, z którego niewiele wynika i który niewiele zmieni. Problemem podstawowym jest to, że nikt z brukselskich decydentów nie chce przyznać otwarcie, iż nie ma pieniędzy na realizowanie tych klimatycznych celów, że plany są na wyrost i że przemysł tego nie wytrzymuje. Nie można osiągnąć celu klimatycznego na koniec tej dekady. Nowe cele na 2035 rok i na 2040 rok to mordowanie gospodarki. Ideologia nie wytrzymuje zderzenia z kosztami i rzeczywistością gospodarczą: niemal do każdej zielonej technologii trzeba dopłacić krocie, by mogła się rozwijać, albo dać dotacje albo umowy z gwarancją ceny albo uproszczone pozwolenia. Ja rozumiem, że każdy z nas by chciał mieć auto elektryczne, nowy zeroemisyjny dom i wycieczkę na Malediwy, ale stać na to tylko nielicznych, zaś reszta musiałaby się zadłużyć na dwa pokolenia, by to osiągnąć. Tak samo jest z Unią. Europa już żyje ponad stan, Bruksela nas raz zadłużyła i zamierza to zrobić raz jeszcze, ale nikt nie chce tego przyjąć do wiadomości.
Ale gdyby posłuchać opinii komisarzy i samej szefowej Komisji, to wychodzi na to, że „pochylają się nad problemami” i obiecują mniej biurokracji, wsparcie dla przemysłu, by spadły ceny a więc i koszty energii. Zatem formalnie i oficjalnie wszystko idzie w dobrą stronę.
To wszystko do złudzenia przypomina erę komuny. Tam też najpierw była ideologia, o której od początku było wiadomo, że nie wytrzyma zderzenia się z rzeczywistością. Ale ówczesna władza brnęła w ideologię jak dziś Bruksela w Zielony Ład, tyle tylko że wymyślała coraz to nowe hasła na przykład „socjalizm z ludzką twarzą”. Teraz mamy ten sam schemat – Komisja Europejska i Europarlament najpierw narzuciły strategie i zyskały dla nich poparcie większości krajów UE, a teraz je poprawiają i ulepszają. Bo nie ma innego wyjścia, skoro gospodarka słabnie, a największe firmy ogłaszają wyjście w Europy, zaś koszty są nie do udźwignięcia. Niestety, drobne zmiany, gdy strategia pozostaje, nie pomogą. A na dodatek o Zielonym Ładzie – biorąc pod uwagę wprowadzenie ETS2 od 2028 roku – nie da się powiedzieć, że jest „z ludzką twarzą”.
Ale polski rząd ogłosił sukces, bo ten podatek węglowy, który spowoduje podwyżki rachunków za ogrzewanie i tankowanie, wejdzie w życie o rok później niż planowano. Dla Koalicji Obywatelskiej to wygodna sytuacja o tyle, że w 2027 roku odbędą się wybory parlamentarne. Jak Pani to ocenia?
Gdyby ETS2 w ogóle został wycofany to byłby prawdziwy sukces, a tak mamy tylko krótkie, bo zaledwie roczne przesunięcie w czasie. Nawet jeśli słyszymy zaklęcia z Brukseli, że ceny uprawnień do emisji CO2, od których wysokość podatku, będą pod kontrolą i że za bardzo nie wzrosną, to nie można w nie wierzyć. Wystarczy przeczytać prognozy dotyczące cen, a te są alarmistyczne. Eksperci zachodni mówią wręcz, że w ciągu dwóch trzech lat wycena CO2 ostro pójdzie w górę - z początkowej 55 euro za tonę przekroczy 100 euro a nawet dojdzie do 150 euro. To oznacza bankructwo dla wielu budżetów domowych. A pieniędzy z funduszu unijnego, mającego rekompensować podwyżki cen energii, ogrzewania i paliwa, dla wszystkich nie wystarczy. Warto przypomnieć, że ten podatek Komisja Europejska nazywa elegancko „zachętą” do rezygnacji z paliw kopalnych, ale w praktyce to dotkliwa kara za spalanie węgla czy gazu i za korzystanie z samochodów spalinowych. To się dzieje, gdy Chiny czy Indonezja budują na potęgę elektrownie węglowe, a USA i kraje arabskie zwiększają wydobycie ropy. I nie przejmują się globalnym ociepleniem.
Czy w ogóle możliwa jest zmiana podejścia do polityki klimatycznej we władzach UE?
Nie i niestety jesteśmy bezradni dopóki większość we władzach UE i Europarlamencie jest taka, jaka jest. Obecny polski rząd wspiera tak naprawdę także tę całą strategię klimatyczną. W końcu Koalicja Obywatelska i PSL są w jednej parlamentarnej rodzinie – EPL, która przyjmowała z ochotą Zielony Ład. Jedynie na użytek wewnętrzny czyli na krajowym podwórku rząd mówi o twardej postawie wobec Brukseli. To nic nie kosztuje, brzmi dobrze, choć oczywiście z formalnych polskich sprzeciwów faktycznie nic nie wynika. Opowiadanie, że opóźnienie zaledwie o rok ETS2 to sukces, jest co najmniej zaskakujące i wątpliwe. A sam polski sprzeciw wobec celu redukcji emisji CO2 o 90 proc. nie wystarczy, jeśli nie ma chęci budowania prawdziwej koalicji krajów, które też mają taki pogląd. Podobnie było w sprawie umowy handlowej z Mercosur, która wejdzie w życie i może doprowadzić do upadku polskie rolnictwo. Donald Tusk krytykujący w Warszawie i Strasburgu Brukselę to tylko czysty PR.
Rozmawiała Agnieszka Łakoma
»» Odwiedź wgospodarce.pl na GOOGLE NEWS, aby codziennie śledzić aktualne informacje
»» O bieżących wydarzeniach w gospodarce i finansach czytaj tutaj:
„Tusk zgodził się na zaoranie polskiej gospodarki”
Europa coraz bliżej cyfrowego pieniądza
Podatek cukrowy uderzy w sadowników
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.