Informacje

Wzrost gospodarczy  / autor: Pixabay
Wzrost gospodarczy / autor: Pixabay

TYLKO U NAS

Energetyczny szok na rynkach! Ta inflacja przyszła z zewnątrz!

Krzysztof Pączkowski

Krzysztof Pączkowski

Redaktor "Gazety Bankowej", portalu wGospodarce.pl i telewizji wPolsce. Ekspert w dziedzinie finansów, bankowości i rynków kapitałowych.

  • Opublikowano: 31 grudnia 2021, 08:53

    Aktualizacja: 31 grudnia 2021, 18:40

  • Powiększ tekst

W obliczu obserwowanego ostatnio szaleństwa na rynkach surowców energetycznych, gwałtownie rośnie także inflacja. To zjawisko globalne – o podłożu, które sięga jeszcze pandemicznych szoków z 2020 roku – a obecnie coraz bardziej uderza po kieszeni również Polaków. Podwyżki cen – szczególnie benzyny, prądu, czy gazu – to efekt wielomiesięcznej nierównowagi popytu i podaży na świecie, ale także wyjątkowo szybko wdrażanej obecnie transformacji na rynku energii. Z drugiej strony polska gospodarka jest prymusem na tle innych krajów, a swój sukces – w tym szybkie wyjście z pandemicznego kryzysu i mocny wzrost PKB w kolejnych kwartałach – zawdzięcza m.in. skutecznej polityce pieniężnej banku centralnego.

Wybuch pandemii COVID-19 był dla wszystkich prawdziwym szokiem, który poważnie zaburzył światową równowagę w wielu kluczowych obszarach finansów i gospodarki.

Z jednej strony mieliśmy do czynienia z potężnymi restrykcjami i lockdownami, które destabilizowały sytuację m.in. w światowym transporcie, handlu i obrocie gospodarczym. Z drugiej zaś – mimo pandemicznych zawirowań – potrafiliśmy wdrożyć plan naprawczy i skutecznie przeciwdziałać kryzysowi (chroniąc fundamenty gospodarcze przed totalnym krachem – przyp. red.)

W rezultacie – po wiosennym załamaniu z 2020 roku – w kolejnym roku nastąpił mocny wzrost PKB (dla przykładu tylko w II kw. 2021 roku polska gospodarka wzrosła aż o 11,1 proc. w ujęciu rocznym – a w całym roku szacowany wzrost ma sięgnąć ok. 5,5 proc.). Jednak wraz z gwałtownym ożywieniem pojawiła się także gorączka na światowym rynku surowcowym, która trwa w najlepsze do dziś, a ceny ropy naftowej, gazu, czy też węgla biją dalej rekordy – podkręcając z miesiąca na miesiąc inflację i dodając wzrostowego impetu wielu innym aktywom – takim jak np. akcje, czy nieruchomości.

Tylko na przestrzeni ostatniego roku ropa podrożała o blisko 55 proc. (obecnie w okolicach 80 dol. za baryłkę). Jednak szokiem może być odkrycie, że 1,5 roku temu nikt nie chciał jej kupować, a cena spadła wówczas poniżej 20 dol. W ciągu dwunastu miesięcy gaz również zdrożał o blisko 60 proc. (do 3,83 dol./mln btu) – a licząc od połowy marca 2020 roku, aż o ponad 110 proc. (w szczytowym momencie na początku października ta skala była jeszcze większa i sięgała od dna krachu prawie 240 proc.).

Rewolucja i zwrot w kierunku zielonej energii spowodowały, że szybują także ceny uprawnień do emisji CO2, windując stawki energii elektrycznej do niebotycznych wręcz poziomów.

Z szacunków Ministerstwa Klimatu wynika, że ceny uprawnień w ramach systemu EU ETS sięgnęły w połowie grudnia 90 euro za tonę (wzrost o 170 proc.), przy blisko trzykrotnej podwyżce cen węgla na świecie.

Trudno się więc dziwić, że inflacja spowodowana przede wszystkim czynnikami o charakterze zewnętrznym rośnie w najlepsze, coraz mocniej dotykając również polski rynek i rodzimych konsumentów (w efekcie od 1 stycznia stawki za prąd i gaz dla odbiorców indywidualnych będą wyższe odpowiednio o 24 i 54 proc. – przyp. red.).

Jak zauważają eksperci, ta – szczególna sytuacja o wymiarze globalnym – staje się dla nas coraz bardziej uciążliwa nie tylko poprzez wzrost samych rachunków za paliwa i energię, ale także pośrednio przez gwałtownie rosnące ceny towarów i usług, które w dalszym ciągu nakręcają poziom inflacji. Dane GUS za listopad pokazują, że przy inflacji na poziomie 7,8 proc. najbardziej drożały paliwa (+36,6 proc r/r), nośniki energii (13,4 proc.), czy też żywność i napoje bezalkoholowe (+6,4 proc.).

Paliwowy kryzys

Aby jednak zdać sobie sprawę, w jakim stopniu gigantyczna nierównowaga popytu i podaży na surowce, komponenty i produkty mogła zachwiać cenami na globalnym rynku i doprowadzić później do szokującego wystrzału cenowych wskaźników – musimy cofnąć się do apogeum kryzysu z wiosny 2020 roku.

I tu kluczową rolę odegrała wspomniana już nierównowaga na rynku przekładająca się później również na szereg zjawisk o charakterze proinflacyjnym.

-Pamiętajmy, że w zeszłym roku nastąpiły wyjątkowo poważne zakłócenia w światowej gospodarce, zarówno po stronie popytu, jak i podaży. Na początku mieliśmy bardzo dużą nadpodaż na rynku ropy naftowej, co spowodowało, że jej ceny dramatycznie spadły – a niektóre kontrakty na ten surowiec wykazywały nawet ujemną wartość – podkreśla Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich.

Jego zdaniem, był to efekt globalnego nadmiaru ropy, która – przy braku chętnych na zakup tego właśnie surowca (po wprowadzeniu na świecie drastycznych restrykcji i ustaniu transportu oraz handlu – przyp. red.) – zalegała w magazynach, czy choćby na transportujących ją tankowcach. Świat gospodarki i finansów zdawał się wówczas chylić ku przepaści, a na giełdach raz po raz dochodziło do potężnych tąpnięć. Notowania cen akcji i surowców leciały praktycznie w otchłań, a prognozy wieszczyły globalny krach, w trakcie którego bankructwa firm paliwowych i energetycznych miały pociągnąć na samo dno również inne sektory gospodarki.

W tej sytuacji niezbędna okazała się błyskawiczna pomoc rządów i banków centralnych. Ich zadaniem było niedopuszczenie do światowej katastrofy – a dokonano tego poprzez redukcję stóp procentowych i ich ograniczenie praktycznie do zera oraz wpompowanie gigantycznych środków do obiegu gospodarczego.

-W efekcie tych działań nastąpiła bardzo istotna zmiana koniunktury w odwrotnym kierunku, a gospodarka w wymiarze globalnym nieoczekiwanie wróciła do ożywienia. Tym razem, przy potężnej kumulacji popytu już po otwarciu granic (przywróceniu handlu i transportu), a wcześniej czasowym ograniczeniu produkcji ropy, ceny surowców energetycznych wystrzeliły, osiągając bardzo wysokie poziomy i determinując później również zjawiska inflacyjne na całym świecie – w tym również w Polsce – dodaje ekspert Federacji Przedsiębiorców Polskich.

Kluczowa ochrona

Według Łukasza Kozłowskiego, szczególną rolę w całym procesie ochrony polskiej gospodarki (w tym krajowych przedsiębiorstw i rynku pracy) przed skutkami pandemicznej zapaści odegrał Narodowy Bank Polski.

-Przede wszystkim w tamtym okresie banki centralne, w tym NBP tworzyły dla rządów przestrzeń po to, aby mogły one realizować politykę fiskalną bez żadnych ograniczeń. Chodziło o swobodną emisję takiej ilości długu, jaka była niezbędna do utrzymania procesów gospodarczych i przepływu kapitału w czasie, kiedy część sektorów i branż musiała zawiesić działalność. Kluczowe w tej sytuacji było wsparcie przedsiębiorstw i pracowników, w tym także np. dopłaty do wynagrodzeń w okresie wprowadzenia tzw. twardego lockdownu – dodaje główny ekonomista FPP.

Według niego, po raz pierwszy w historii mieliśmy także do czynienia w Polsce z pomocą w postaci luzowania ilościowego (program skupu obligacji przez NBP – przyp. red.), które miało wzmacniać efekty osiągnięte dzięki obniżkom stóp procentowych i zapewnić rynkowi taką płynność, która jest niezbędna w sytuacji kryzysowej.

Jak dodaje Mirosław Budzicki, strateg w PKO BP: Ostatecznie w maju 2020 roku doszło do ostrego cięcia stopy referencyjnej o 40 pkt. bazowych do 0,1 proc. Oprócz redukcji stóp, bank centralny zdecydował się również na skup aktywów – co także w korzystny sposób wpłynęło na cały system finansowy i ochroniło polską gospodarkę przed bardzo głębokim kryzysem.

Do lutego 2021 roku Narodowy Bank Polski skupił obligacje za 113 mld zł (jednak wraz z poprawą koniunktury skala tych operacji ulegała systematycznemu ograniczeniu – przyp. red.). Z jednej strony były to papiery skarbowe (emitowane w ramach bieżących potrzeb pożyczkowych państwa), a z drugiej instrumenty gwarantowane przez Skarb Państwa, a emitowane odpowiednio przez PFR (w ramach tarcz antykryzysowych) oraz Bank Gospodarstwa Krajowego.

Według Mirosława Budzickiego, działania NBP stały się podstawą do stabilizacji naszego rynku, a później fundamentem potężnego odbicia. Zapobiegły bowiem – wraz z rządowym programem tarcz antykryzysowych i finansowych – nie tylko zapaści i krachowi gospodarczemu. Dzięki niskiemu kosztowi pieniądza okazały się trampoliną skutecznie wzmacniającą ożywienie makroekonomiczne – w tym dając m.in. biznesowi również „tanie paliwo” do podtrzymania działalności i uchronienia wielu miejsc pracy przed likwidacją.

-Najlepszym świadectwem skuteczności okazała się tutaj stopa bezrobocia, które wzrosła o niewiele więcej niż 1 pkt. proc. w stosunku do poziomów wyjściowych sprzed pandemii. Nasz rynek stosunkowo dobrze poradził sobie więc z kryzysem. Byliśmy też wówczas dosyć dobrze przygotowani do ożywienia gospodarczego, które nastąpiło po pandemicznej zapaści – dodaje z kolei ekspert FPP. (obecnie notujemy jeden z najniższych wskaźników bezrobocia w Europie – rzędu 5,4 proc./GUS).

Produkcja, eksport i zakupy

I tu ochrona rynku pracy miała kolosalne znaczenie dla dalszego scenariusza wydarzeń i siły polskiej gospodarki, która świetnie poradziła sobie z wyzwaniami nowej rzeczywistości.

-W efekcie nie była już konieczna tak mocna odbudowa sił wytwórczych po wyjściu z najgłębszego lockdownu. Przedsiębiorstwa były gotowe do realizacji napływających zleceń – co wkrótce bardzo szybko przełożyło się na mocny wzrost produkcji przemysłowej – dodaje Łukasz Kozłowski.

Dla przykładu tylko w kwietniu i maju 2021 roku produkcja przemysłowa rosła odpowiednio o 44,5 oraz 29,8 proc. r/r. Choć pojawiły się wtedy również bariery w postaci wąskich gardeł w globalnych łańcuchach dostaw – a niedobory surowców i komponentów zaczęły nieco paraliżować tempo dynamicznej zwyżki. Jednym z przykładów był brak półprzewodników do produkcji elektroniki i samochodów – co skutkowało nie tylko wzrostem cen, ale i koniecznością czasowego wstrzymania pracy zakładów (np. w kwietniu stanęła z tego powodu produkcja w fabryce Volkswagena).

I tu klasyczna zasada wysokiego popytu i braku odpowiedniej podaży wymusiła wzrost cen aut, powodując konieczność kilkumiesięcznego oczekiwania na nowe pojazdy. Doszło nawet do niesamowitego wręcz paradoksu – pod koniec roku ceny samochodów używanych (które w normalnych warunkach tanieją) zaczęły zyskiwać na wartości kilkanaście procent miesięcznie.

-Z kolei polski eksport okazał się bardzo konkurencyjny w warunkach pandemicznych. Pamiętajmy, że w tamtym czasie wiele podmiotów w skali globalnej rozpoczęło poszukiwanie nowych partnerów i kontrahentów, dzięki którym mogliby obniżyć koszty, zapewnić ciągłość dostaw, a jednocześnie skorzystać z bliskiej lokalizacji zaplecza produkcyjnego w odniesieniu do rynków docelowych. Chodziło o zakłady produkcyjne zlokalizowane w Europie, a nie w Azji borykającej się z problemami transportowo-logistycznymi – a Polska świetnie spełniała wszystkie kryteria – dodaje główny ekonomista FPP.

Jego zdaniem, na doskonałe wyniki gospodarcze nałożyła się także korzystna sytuacja w branży budowlanej. W Polsce ten sektor nie przyhamował, tak jak miało to miejsce w innych krajach europejskich. Wiele inwestycji było realizowanych podczas kryzysu, a ponadto nie mieliśmy także masowo wstrzymywanych prac w poszczególnych projektach. I tu ponownie – jak wskazują eksperci – kluczową rolą odegrała pomoc rządu i banku centralnego, w środowisku bardzo niskich stóp procentowych i silnego wsparcia kapitałowego ze strony państwa.

Te właśnie elementy, przy dużym zainteresowaniu inwestycjami deweloperskimi ze strony klientów indywidualnych, ale także funduszy poszukujących atrakcyjnych stóp zwrotu (przy zerowym, a wręcz realnie ujemnym oprocentowaniu lokat bankowych) spowodowało dodatkowo jeszcze boom w sektorze mieszkaniowym. Konsumenci postanowili wykorzystać część posiadanych oszczędności, kupując szybko drożejące lokale (jednocześnie uciekając także przed wzrostem inflacji). Przy niskim oprocentowaniu kredytów mieszkaniowych i potężnym wsparciu własnych środków (na początku pandemii na rachunkach bankowych gospodarstw domowych zgromadzonych było 900 mld zł – przyp. red.) – nastąpił dynamiczny przyrost liczby hipotek, co pociągnęło też za sobą w górę ceny (na koniec III kw. średnia cena transakcyjna w siedmiu największych aglomeracjach Polski wzrosła o ponad 10 proc. r/r, do 9638 zł).

Jakby tego było jeszcze mało pojawił się również odłożony w czasie popyt konsumpcyjny, który szczególnie zadziałał w okresach między lockodownami – czyli w połowie 2020 roku, a później również w II i III kw. 2021 roku.

-W rezultacie kupowaliśmy w bardzo dużych ilościach materiały budowlane, meble, sprzęt gospodarstwa domowego, czy urządzenia RTV. Na tych właśnie kategoriach dynamika przyrostu sprzedaży była szczególnie wysoka (w lipcu 2021 roku wzrost o 16 proc. i tym samym wynik lepszy od tego z poprzednich wakacji). Z punktu widzenia popytu konsumpcyjnego i gwałtownie rosnącego zapotrzebowania na nowe produkty tutaj również istotne znaczenie miały zerwane łańcuchy dostaw. Pojawił się więc popyt, ale podaż – szczególnie z obszaru Azji, gdzie zlokalizowane są światowe centra produkcyjne - nie nadążyła z bieżącym zaspokajaniem potrzeb. Wkrótce przy tej właśnie nierównowadze rynkowej globalna inflacja zaczęła także przybierać na sile, stając się również dla nas coraz większym problemem – mówi Łukasz Kozłowski.

Zdaniem Mirosława Budzickiego, oceniając dynamiczne wzrosty w różnych sektorach i obszarach rodzimej gospodarki, nie można też zapominać o istotnym aspekcie odbudowy rynku po pandemicznym załamaniu.

-Z całą pewnością mieliśmy do czynienia z pozytywnym efektem bazy. I tu, jeżeli obserwujemy bardzo wysokie dynamiki wzrostu różnych wskaźników makroekonomicznych na przestrzeni ostatnich miesięcy, to jednym z kluczowych elementów jest niski punkt odniesienia w stosunku do tego, co działo się przed rokiem – dodaje strateg w PKO BP.

Paliwa, ale nie tylko

Według głównego ekonomisty FPP, wzrost cen wynikał z szeregu czynników. Przede wszystkim miał bezpośredni związek ze wspomnianym już wcześniej odbiciem cen energii. W początkowej fazie paliwa podrożały skokowo, na co nałożył się wspomniany już efekt niskiej bazy. Z drugiej strony nie możemy też zapominać o dosyć specyficznej sytuacji na rynku pracy – ciągły brak pracowników wywołał także dodatkowy element presji płacowej (z danych GUS wynika, że po trzech kwartałach 2021 roku przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto wzrosło o 8,5 proc., do poziomu 5614,66 zł).

-Pracodawcy muszą obecnie oferować coraz wyższe wynagrodzenia, aby przyciągać pracowników, co także jest jednym z czynników sprzyjających inflacji wraz z silnym ożywieniem gospodarczym. Mamy także nadal do czynienia z potężnym popytem przy niedostatecznej podaży, co wynika z braku surowców, komponentów i opóźnień w dostawach. A dodatkowe jeszcze problemy z odpowiednim zapleczem kadrowym powodują, że część firm nie jest np. w stanie efektywnie wykorzystać w 100 proc. posiadanych możliwości produkcyjnych czy handlowych. Ten ostatni czynnik zmniejsza produktywność i jednocześnie prowadzi do wzrostu cen, przy zbyt małej dostępności określonych dóbr wytwarzanych na rynek i dostępnych dla konsumentów – dodaje Łukasz Kozłowski.

Wszystkie te czynniki – oczywiście wraz ze wspomnianą już na początku galopującą zwyżką cen surowców, paliw i nośników energetycznych - skutkują w rezultacie rosnącym wskaźnikiem inflacji (o ile w grudniu 2020 roku sięgała ona 2,3 proc. r/r, to jej średnioroczny poziom w 2021 roku ma wynieść 5,1 proc. – przy przyszłorocznej prognozie na poziomie 7,6 proc.).

W tej sytuacji niezbędna była także reakcja banku centralnego, który zdecydował się na kolejne podwyżki stóp procentowych.

-Jeśli uznamy, że w dużej mierze ta inflacja wynika z czynników zewnętrznych, to istniało również ryzyko, że te oczekiwania inflacyjne się utrwalą – a temu zjawisku trzeba zapobiec właśnie poprzez podwyższenie kosztu pieniądza. A tu już mówimy jednak o dalej idących podwyżkach. Spodziewam się docelowo w 2022 roku co najmniej 3-proc. poziomu stopy referencyjnej NBP. Choć istnieje również takie ryzyko, że będzie to nawet 4 proc. – podkreśla ekspert FPP.

Jak zauważa Mirosław Budzicki, jeszcze na początku 2021 roku banki centralne sygnalizowały, że inflacja będzie przejściowa – wywołana głównie czynnikami o charakterze podażowym.

-Okazuje się jednak, że wzrosty cen są coraz bardziej uciążliwe i to powoduje również zmianę dotychczasowej retoryki. Pojawiły się też obawy, że oczekiwania inflacyjne odkleją się od założonych celów i to był główny powód do działania – zauważa strateg w PKO BP.

Co dalej?

Dotychczas Rada Polityki Pieniężnej podjęła decyzję o trzech podwyżkach na posiedzeniach w październiku, listopadzie i grudniu – w tym czasie główna stopa wzrosła łącznie z 0,1 do 1,75 proc.

I tu z jednej strony należy oczekiwać, że konieczność przeciwdziałania niekorzystnym zjawiskom inflacyjnym wymusi prawdopodobnie następne decyzje w kierunku dalszego wzrostu kosztu pieniądza. Choć pojawiają się też głosy za ostrożnym schładzaniem obecnego trendu – m.in. ze względu na nadal dosyć niepewne perspektywy globalnej koniunktury.

Argumentem jest choćby pojawienie się nowej mutacji koronawirusa – Omikrona – który, jak wynika z badań może być odporny na obecnie stosowane szczepionki (co przy lawinowo rosnącej liczbie zakażeń będzie z pewnością skutkowało perturbacjami gospodarczymi – w tym możliwym ograniczeniem transportu na świecie i spadkiem globalnego popytu na paliwa).

Jako kolejny ważny element wymieniany w dyskusji pojawia się także wątek dalszej ochrony rynku pracy, który – przy niskich stopach procentowych – ma szansę na bardziej dynamiczny rozwój. W tym przypadku chodzi także o zdecydowane wyważenie plusów i minusów, jakie mogłyby towarzyszyć próbie gwałtownego schładzania gospodarki, która dopiero co nabrała wiatru w żagle (jednym z zagrożeń są też np. możliwe kłopoty kredytobiorców, przy spłacie lawinowo rosnącego zadłużenia z tytułu jeszcze mocniej podniesionych stóp).

Jak zauważają eksperci, zbyt drastyczne kroki – przy spodziewanym jednak przesileniu na rynku surowców – niosłyby też ze sobą fatalne skutki.

Gdyby bowiem do obecnego wzrostu inflacji – zależnego głównie od czynników globalnych – doszedł jeszcze wstrząs polegający na załamaniu koniunktury, to mogłoby się pojawić bardzo groźne zjawisko stagflacji (jednocześnie wysoki poziom cen, przy ograniczeniu produkcji, konsumpcji i rosnącym bezrobociu – przyp. red.).

Ponadto wzrostom cen towarów i usług na naszym rynku ma również przeciwdziałać wprowadzona przez polski rząd tarcza antyinflacyjna.

-Pierwsze mocne efekty tarczy zobaczymy już w styczniu. Wówczas inflacja powinna spaść o 1-1,5 pkt. proc., czyli w okolice 6,5 proc. Później kształtować się będzie w okolicach 7 proc. i stopniowo wytracać impet w kolejnych w kwartałach – dodaje Mirosław Budzicki.

Krzysztof Pączkowski

Czytaj też: Inwestycje szansą na energetyczny przełom

Oglądaj też: Stopy mocniej w górę? Dzisiaj decyzja RPP! [wideo]

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych