Informacje

Fot.prezydent.pl
Fot.prezydent.pl

10 lat Polski w UE: Komorowski: Polska to liczący się partner, a dyskusja o wejściu do strefy euro nie ma sensu. WYWIAD

Polska Agencja Prasowa

  • Opublikowano: 1 maja 2014, 09:38

    Aktualizacja: 2 maja 2014, 10:12

  • Powiększ tekst

Polska ma potencjał polityczny, by sięgać po najwyższe funkcje w UE, jesteśmy liczącym się partnerem - mówi w wywiadzie dla PAP prezydent Bronisław Komorowski. Ocenia, że nie ma sensu rozpoczynać dyskusji o wejściu do strefy euro w czasie kampanii wyborczej.

PAP: Panie Prezydencie, jak Pan ocenia 10 lat polskiego członkostwa w Unii Europejskiej, co Polsce dała Unia?

Prezydent Bronisław Komorowski: Najważniejsze dla mnie jest, jak oceniają to Polacy. Jest rzeczą fenomenalną, że aż 89 proc. Polaków pozytywnie ocenia członkostwo Polski w Unii Europejskiej. To prezent na 25-lecie wolnej Polski. I wspaniały prezent na 10-lecie Polski w UE. 89 proc. poparcia dla Unii to jak wyraz uznania dla wszystkich, którzy w 89 roku wybrali wolność i drogę do Europy. To cieszy. Ale to przecież ma swoje uzasadnienie.  W życiu każdego Polaka widać ogromne zmiany i to na dobre, na lepsze. Każdy dostrzega, że zwiększyła się liczba samochodów w polskich rodzinach. Każdy korzysta z coraz większej sieci dróg ekspresowych i autostrad. Te osiągnięcia można by długo mnożyć. Najwyraźniej jednak widać je w Polsce lokalnej. Tam udało się połączyć głęboką, mądrą reformę samorządową z umiejętnym wykorzystaniem środków i możliwości, które stwarza członkostwo w UE. Wczoraj odwiedziłem Węgrów. To niewielkie miasto liczy zaledwie kilkanaście tys. mieszkańców, ale znakomicie widać tam, jak można się rozwijać dzięki europejskiej szansie. W każdym miasteczku, każdej gminie wystarczy popatrzeć przez okno własnego domu, by zobaczyć nowe, zrealizowane inwestycje - chodniki, drogi, oczyszczalnie, przedszkola. I Polacy doskonale wiedzą, że to jest efekt członkostwa w UE. Te zasłużone dobre opinie Polaków o członkostwie w Unii i te pozytywne zmiany potwierdzają słuszność drogi, którą przyjęliśmy w 1989 roku.

PAP: Panie Prezydencie mówił Pan, że integracja europejska oznacza dla Polski także integrację w strefie euro. Jak Pan widzi perspektywę czasową tego procesu - czy jest rok, o którym możemy mówić, że jest to realna data naszego wstąpienia do strefy euro?

B.K.: Podtrzymuję opinię, którą wygłosiłem rok temu. Próbowano wtedy rozpocząć w Polsce dyskusję w rodzaju "kto jest za strefą euro, a kto przeciw?". Takie stawianie sprawy nie jest ani mądre, ani poważne. Trudno teraz oczekiwać od Polaków, by zaakceptowali działania na rzecz wejścia do strefy euro, gdy ona sama nie jest w dobrej kondycji. Nie ma też sensu żądać takiej odpowiedzi od nikogo, skoro jeszcze nie wypełniliśmy koniecznych kryteriów przystąpienia do tej strefy. Czeka nas jeszcze sporo pracy.  Najpierw bądźmy gotowi, później będziemy dyskutować, czy jesteśmy chętni. Nie ma sensu rozpoczynać tej dyskusji w czasie kampanii wyborczej, bo skończy się to tylko awanturą i pokrzykiwaniem. Po wyborach w 2015 roku to rząd powinien najpierw dokonać racjonalnej oceny możliwości i korzyści wynikających z wejścia do strefy euro. Wtedy trzeba będzie postawić ten problem. I będę to robił, bo uważam, że jest to sprawa o kluczowym znaczeniu dla Polski. Trzeba postawić też pytanie, czy możliwe jest uzyskanie mocnej pozycji politycznej w UE przez Polskę, gdyby kraj pozostał poza strefą euro. Dziś wydaje się to niemożliwe. Trzeba wreszcie pamiętać o ważnej sprawie konsensusu. Dziś wejście do strefy euro to tylko teoretyczne rozważania. Praktyczna dyskusja będzie miała sens dopiero wtedy, gdy Polska spełni wymogi traktatowe. Parlamentarna jedność będzie potrzebna, by zlikwidować w konstytucji podstawową barierę: zapisy dotyczące złotówki i Narodowego Banku Polskiego. Bez zgody Sejmu, nie będziemy mieli euro. To będzie trudna debata, ale ważna decyzja. I określenie, czy chcemy mocnej pozycji w Unii Europejskiej. Musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chcemy być w centrum decyzyjnym UE - a więc i w strefie euro - i za jaką cenę. Ważna będzie także ocena, czy członkostwo w strefie euro przyniesie dobre, czy złe skutki dla gospodarki polskiej. Bo nie chodzi tylko o to, by wejść do strefy euro, ale przede wszystkim, by funkcjonować w niej z korzyścią dla Polski. Warto zwrócić uwagę, że wielu polskich sąsiadów podjęło już decyzję o wejściu do strefy euro. Przykładem są Słowacja, Estonia, Łotwa, z początkiem przyszłego roku do strefy euro ma wejść Litwa. Musimy mieć świadomość, że w tym procesie troszkę jesteśmy maruderami.

PAP: Anachroniczny wydaje się dziś podział na starą i nową Europę. Czy już czas, zdaniem Pana Prezydenta, żeby Polacy zaczęli pełnić ważne stanowiska w UE, np. objąć funkcję szefa unijnej dyplomacji czy mocnego komisarza np. ds. energii?

B.K.: Już to osiągnęliśmy. Przecież Jerzy Buzek, był przewodniczącym Parlamentu Europejskiego. Mieliśmy też swoich komisarzy. Ale oczywiście apetyty Polski powinny rosnąć. Polska ma potencjał, a Polacy mają doświadczenie i predyspozycje do tego, by sięgać po najwyższe funkcje w Unii Europejskiej. Takie stanowiska w Unii zależą nie tylko od pozycji kraju, ale też od umiejętności budowania sojuszy. A w tej dziedzinie odnosimy sukcesy. Polska jest liczącym się partnerem, który ma przyjaciół w Unii Europejskiej. Nie jesteśmy już Unii ciałem obcym i sami się już z nią oswoiliśmy.  Współpracujemy blisko z liczącymi się partnerami Unii Europejskiej. Reprezentujemy też interesy mniejszych krajów. Pracujemy w ramach Grupy Wyszehradzkiej, jak i z krajami bałtyckimi. Potencjał polityczny Polaków, konieczny do tego, by pełnić ważne funkcje, jest absolutnie wystarczający.

PAP: Panie prezydencie, mówi Pan o rekordowym poparciu dla integracji europejskiej - 89 proc.; jeszcze kilka miesięcy temu było ok. 70-80 proc. Komentatorzy wskazują, że ten wzrost jest także skutkiem sytuacji na Ukrainie, tego, że Polacy docenili, iż bycie w Unii i NATO to realny wymiar bezpieczeństwa naszego kraju. Wcześniej wydawało nam się, że to jest oczywiste.

B.K.: Tak, warto jednak zwrócić uwagę na to, że w Polsce poziom poparcia dla członkostwa w Unii był zawsze wyjątkowy. Na pewno teraz część Polaków popatrzyła także "zewnętrznymi oczami" na członkostwo w Unii, NATO. Coraz więcej obywateli docenia prozachodnią orientację, która dziś zapewnia nam bezpieczeństwo, a przyjęta została w 1989 roku. Na Ukrainie ten bilans wygląda zupełnie inaczej, choć i oni mają za sobą dwadzieścia parę lat niepodległości. Wystarczy popatrzeć na Polskę ze Wschodu, by zobaczyć, jak wiele się zmieniło. Szereg narodów spoza UE uważa nas za naród szczęściarzy, którym się po prostu prawie wszystko udało.. Jesteśmy cały czas oceniani jako ci, którym się wiedzie, którzy się rozwijają, którzy są coraz bogatsi, których warto naśladować. Słuchając tych opinii, trudno ukryć satysfakcję. Warto pamiętać, że wysokie oceny Polski i Polaków płyną także i ze świata zachodniego. Nawet prezydent Niemiec, pan Joachim Gauck, z głębokim przekonaniem mówił do mnie, że Polacy odnieśli sukces dzięki własnej pracowitości. Świat zachodni widzi, że nasz sukces i awans cywilizacyjny to nie jest tylko efekt członkostwa w UE, dodatkowych środków, ale także polskiej pracowitości, polskiej kreatywności, polskiej przedsiębiorczości, polskiego pędu do nauki, do zdobywania wykształcenia. Jest to efekt wysiłku całego polskiego społeczeństwa. Połączenie tych cech: reform, pracowitości, kreatywności i pieniędzy europejskich daje naprawdę znakomite rezultaty.

PAP: Mówimy o euroentuzjazmie Polaków - czy nie jest trochę tak, że on nie przekłada się na frekwencję w wyborach do PE, która jest dość niska?

B.K.: Ma Pani rację, ale mało gdzie w Europie jest wysoka frekwencja w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Źródłem tego zjawiska jest pewnie to, że ludzie nie do końca odczuwają bezpośredni związek między funkcjonowaniem Unii jako instytucji, a rozwiązywaniem własnych problemów. Odczuwają, że to członkostwo Polski w UE daje dobre efekty, jest ważne. Ale to, jak działa Parlament Europejski, Komisja Europejska, inne instytucje europejskie aż tak bardzo Polaków i innych narodów nie interesuje. Posłowie ci wybierani są w kraju, ale funkcjonują w parlamencie ponadnarodowym. Daleko. Ludzie to czują. Dlatego mniej angażują ich te wybory. To jednak powinno się zmienić, bo Traktat z Lizbony przyznał PE większe kompetencje. Coraz więcej zależy od przedstawicieli, których możemy wybierać sami. Trzeba więc będzie budować u Polaków przekonanie, że ich decyzje i wybory mają realny wpływ na działanie UE. To wszystko przed nami, ale to nie będzie takie proste, bo na pewno więcej emocji wywołują wybory do parlamentu narodowego.

PAP: Jeśli chodzi o dalsze funkcjonowanie wspólnoty, czy Pan Prezydent ocenia, że jest możliwe dalsze rozszerzanie wspólnoty m.in. o kraje takie jak Ukraina? Eksperci mówią, że to jest perspektywa co najmniej kilkunastu lat.

B.K: My też do Unii Europejskiej wchodziliśmy z ogromnymi trudnościami, nas tam wcale nie chciano. Polska "wbiła się" do Unii Europejskiej i do NATO. Jeśli chodzi o UE, to trzeba było pracować nad tym piętnaście lat. Nie widzę żadnego powodu, żeby inne kraje ot tak, na zasadzie dotknięcia czarodziejską różdżką, miały to zrobić w ciągu jednego roku czy dwóch lat. Czym innym jest utrzymanie otwartego charakteru Unii, także w stosunku do tych krajów, które dziś są poza procesem pogłębionej integracji, jak Ukraina na przykład. Nie ma powodu, by Unia Europejska i członkostwo we Wspólnocie było traktowane jako koło ratunkowe, które trzeba rzucić od razu, bo się ktoś topi i wciągać go na pokład. Polska jest zainteresowana utrzymaniem otwartego charakteru Unii i oczywiście chciałaby także wspierać perspektywę europejską Ukrainy. Dziś to, co jest realne, to jest jednak umowa stowarzyszeniowa, a nie członkostwo w Unii Europejskiej. Polska zawsze będzie mówiła, że to od Ukrainy zależy, czy przekona Unię Europejską. Nikt nie powinien mówić Ukrainie: nie, nigdy nie wejdziecie do Unii Europejskiej. To byłoby sprzeczne z zasadami, na których została zbudowana Unia. Polska będzie zabiegała, by Unia Europejska chciała zaprosić Ukrainę, ale przede wszystkim Polska będzie zabiegała o to, by Ukraina była gotowa, by móc z tego zaproszenia skorzystać. A to na pewno nie jest kwestia roku, dwóch, a nawet pięciu czy dziesięciu. Jeśli chodzi o inne kraje, to wciąż jest otwarty problem Bałkanów. Według mnie, euroatlantycka integracja regionu z UE jest bardzo istotna zarówno z punktu widzenia ustabilizowania sytuacji na Bałkanach, jak i bardziej racjonalnego zorganizowania Unii czy NATO. Na Bałkanach praktycznie wszystkie kraje i narody zainteresowane są zbliżeniem do struktur świata zachodniego, ale kraje te muszą wypełnić kryteria. Muszą być gotowe do integracji. Do Unii na gapę nikt nie dojedzie. 

PAP: Ostatnio dużo się mówi o polskiej propozycji unii energetycznej, jakie są szanse na realizację tego postulatu i na to, że cała Unia Europejska w obliczu kryzysu na Ukrainie będzie czuła potrzebę takiej solidarności w tym zakresie?

B.K: Stworzenie wspólnego rynku energetycznego Unii Europejskiej jest dyskutowane od dawna. Czasami warto proponować takie daleko idące rozwiązania, by uzyskać może trochę mniej daleko idące, ale realne. Dziś realne jest połączenie systemów przesyłowych energii elektrycznej, gazu, ropy w ramach systemu unijnego. To się już dzieje. Chciałbym zwrócić uwagę na budowę interkonektorów między Polską a południowymi sąsiadami. Jednolity system przesyłowy będzie już ogromnym krokiem do przodu, co Polska wspiera. Budujemy także terminal LNG w Świnoujściu, który przez południową Polskę, Czechy, Słowację i Węgry, ma być połączony z planowanym terminalem gazu skroplonego na chorwackiej wyspie Krk. To już się zaczęło, tylko należy dbać o to, by działo się szybciej. Natomiast sprawą otwartą, bardzo trudną do zrealizowania są wszystkie formy koordynacji zakupów surowców tak, by wspólnie - jako Unia Europejska - kształtować także ceny. To mogłoby mieć ogromne znaczenie gospodarcze, bo zakupy większej ilości surowców pozwalają na obniżenie ceny, a także na zwiększenie bezpieczeństwa i zmniejszenie ryzyka, że ktoś gdzieś zakręci kurek. To jest to wielkie wyzwanie, na którym Polska się w tej chwili koncentruje, bardzo trudne do zrealizowania. W praktyce mogłoby oznaczać, że wszyscy kupowalibyśmy gaz płynący gazociągiem po dnie Bałtyku.

Rozmawiały: Elwira Krzyżanowska i Sylwia Dąbkowska-Pożyczka (PAP)

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych