"Gazeta Bankowa": Kosmiczny obciach
Polski przemysł nigdy nie podbije kosmosu, to prawda. Ale to nie oznacza, że nasza armia powinna komunikować się za pomocą satelitów... Gazpromu.
Prof. Bradford Parkinson, architekt amerykańskiego systemu nawigacji GPS, już kilka lat temu, podczas spotkania z polskimi parlamentarzystami powiedział:
Kraj, który nie ma własnej agencji kosmicznej, nie może być wartościowym partnerem dla Stanów Zjednoczonych.
Zasłuchani posłowie z uznaniem kiwali wówczas głowami, głęboko przekonani, że nie są adresatami tych słów. Prawie mieli rację...
Wszystkie liczące się zachodnie państwa mają agencje kosmiczne, narodowe strategie związane z przemysłem kosmicznym czy zespoły robocze. W tej grupie są też Czechy i Rumunia, które już dawno zrozumiały, jak dużą szansą na unowocześnienie ich gospodarek jest członkostwo w Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA) i jak wiele można stracić, pozostając poza jej strukturami. Gdy późną wiosną 2012 roku ważyło się polskie być albo nie być w ESA, nad Wełtawę przenoszono Agencję Unii Europejskiej ds. Galileo, największego europejskiego projektu kosmicznego (tzw. europejskiego GPS). Gdy Jacek Rostowski, ówczesny minister finansów, kręcił nosem na wysokość polskiej składki do agencji, Czesi decydowali o jej podniesieniu.
Nasi południowi sąsiedzi wzorcowo wykorzystali szansę, jaką daje Europejska Agencja Kosmiczna. Czeski rząd wpłaca do budżetu ESA 10 mln euro składki obowiązkowej i drugie tyle opcjonalnie na projekty strategiczne dla własnego państwa. Zysk, w postaci kontraktów dla czeskich fi rm, jest czterokrotnie większy. To się przekłada na miejsca pracy, edukację, powstawanie produktów najwyższej klasy
tłumaczy zasadę działania agencji prof. Włodzimierz Lewandowski, naczelny fizyk w Międzynarodowym Instytucie Miar w Sevres.
Prof. Lewandowski to drugi, po Marii Skłodowskiej-Curie, pracujący tam Polak. To także szef zespołu ds. Galileo Komitetu Badań Kosmicznych i Satelitarnych PAN oraz od lipca wiceprzewodniczący komitetu Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA) nadzorującego nawigację satelitarną (PB-NAV). Włodzimierz Lewandowski po studiach na Politechnice Warszawskiej doktoryzował się we Francji. Z powodu działalności opozycyjnej w stanie wojennym karierę robił w organizacjach międzynarodowych w Paryżu. Od wielu lat lobbował na rzecz wejścia do ESA, a teraz – o powołanie jej narodowego odpowiednika.
Trzeba zrozumieć, że bez odpowiedniej strategii i struktur nie da się w pełni wykorzystać potencjału członkostwa w ESA: zarówno naukowego, jak i gospodarczego. Rozumieją to Francuzi, Niemcy, Czesi, Rumuni. Muszą zrozumieć i Polacy
wskazuje prof. Lewandowski.
Brak koordynacji
W Polsce nie ma jednej instytucji koordynującej i nadzorującej projekty kosmiczne. Teoretycznie zajmuje się tym Ministerstwo Gospodarki. Poszczególne programy są jednak w gestii kilku resortów. Udział Polski w projekcie nawigacji Galileo podlega Ministerstwu Administracji, a jego część dotycząca sygnału bezpieczeństwa – Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Z kolei Copernicusa (program obserwacji Ziemi) ma pod opieką Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Swoje do powiedzenia mają też ministerstwa zainteresowane, np. obrony narodowej. W efekcie, jak wskazuje Jerzy Materna, poseł PiS i członek Parlamentarnego Zespołu ds. Przestrzeni Kosmicznej, Polsce trudniej niż państwom, w których działają instytucje ds. kosmosu, skutecznie walczyć o kontrakty w wielkich europejskich projektach.
Jako członek Unii Europejskiej musimy wspierać finansowo europejskie programy kosmiczne. Na Galileo wydaliśmy już 100 mln euro – wskazuje poseł PiS. – Odzyskaliśmy w postaci kontraktów zaledwie 0,5 proc tej kwoty. Francja, która wpłaca 500 mln euro, zarobiła dwa razy tyle! Pieniądze polskich podatników idą więc na wsparcie laboratoriów i firm w innych krajach UE
dodaje poirytowany.
Świat ucieka
Dzięki ogromnemu zaangażowaniu polityków i odpowiednim strukturom już dziś do Francuzów, Włochów, Brytyjczyków i Niemców trafiają prawie wszystkie kontrakty w ramach projektu nawigacji satelitarnej Galileo. Zarabia też Hiszpania. Firmy z tych krajów budują satelity, mają technologie, a także przygotowują się do tzw. wielkiego przemysłu Galileo.
Mówimy o obrotach sięgających miliardów euro, o setkach tysięcy miejsc pracy. Nie można zapomnieć też o powstaniu szeregu usług komercyjnych, które przynosić będą ogromne dochody
przekonuje prof. Włodzimierz Lewandowski.
Na razie w ramach Galileo na orbitę wystrzelono cztery satelity. Docelowo będzie ich 30
dodaje.
Oprócz Galileo Polska współfinansuje, na razie bez spodziewanych zysków, też inne projekty – Program Obserwacji Ziemi Copernicus i Europejską Organizację Eksploatacji Satelitów Meteorologicznych (EUMETSAT). Problem w tym, czego nie kryje nawet resort gospodarki, że brakuje instytucji koordynującej działania w ramach wszystkich programów.
Ciągle też nie ratyfikowaliśmy wszystkich przepisów związanych z bezpieczeństwem przepływu informacji i patentami – przyznaje Bogusław Wontor, poseł SLD i przewodniczący Parlamentarnego Zespołu ds. Przestrzeni Kosmicznej. – To zaś eliminuje polskie firmy z części intratnych kontraktów.
Polska jest członkiem EUMETSAT od 2009 roku. Protokół o tzw. przywilejach i immunitetach, umożliwiający polskim firmom ubieganie się o kontrakty, a naukowcom na korzystanie z kursów i staży, prezydent ratyfikował dopiero w lutym tego roku. O negatywnych skutkach braku agencji mówi też prof. Lewandowski:
To jest nasza wielka słabość w stosunku do krajów posiadających agencje. Nie jesteśmy wobec nich konkurencyjni. Straty są wymierne i można je liczyć co najmniej w setkach milionów złotych rocznie
podkreśla polski naukowiec.
Najpierw ołówki, potem satelita
Jest szansa, że cywilizacyjne zapóźnienie uda się wkrótce, choć częściowo, nadrobić. Projekt o powołaniu Polskiej Agencji Kosmicznej już po pierwszym czytaniu poparły wszystkie kluby parlamentarne.
Polsce potrzebna jest duża agencja, ale na początek dobra będzie nawet niewielka. Ta zapisana w poselskim projekcie, liczyć ma 20-30 osób większość z nich to powinni być inżynierowie, a nie urzędnicy. Tak naprawdę taki kraj jak Polska powinien mieć agencję zatrudniającą 200-300 osób
przekonuje prof. Lewandowski.
Dla porównania: we francuskiej agencji pracuje 2500 osób, w hiszpańskiej 1000, w rumuńskiej około 100. Rumunia ma agencję od dekady. Czechy mają większą instytucję.
Niegdyś się śmiano, że Hiszpanie w ramach swojej składki do ESA są w stanie dostarczać jedynie ołówki. Dziś dostarczają satelity – wspomina polski naukowiec z Sevres. – My mamy intelektualny potencjał większy niż wówczas Hiszpania
uważa prof. Lewandowski.
Roczny koszt funkcjonowania polskiej agencji ma nie przekroczyć 5-10 mln zł, czyli kwoty, jaką wydano na słynny rządowy spot reklamowy z okazji 10. rocznicy przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. – Ta kwota szybko się zwróci w postaci kontraktów zawieranych przez polskie firmy – przekonuje poseł Materna, a Bogusław Wontor dodaje:
To nie będzie polska NASA, jak prześmiewczo nazywali tę inicjatywę dziennikarze. Agencja ma koordynować politykę związaną z technologiami satelitarnymi we wszystkich resortach i przede wszystkim wspierać nasz kosmiczny przemysł.
Możliwe zyski
Na rozwój przemysłu kosmicznego w Polsce liczą naukowcy i przedsiębiorcy.
Jeśli chcemy, by Polska liczyła się w świecie, musimy stawiać sobie ambitne cele. Liczę, że agencja będzie instytucją, która takie cele wytyczy
wskazuje Mateusz Józefowicz, prezes Mars Society Polska i ABM Space Education, jednej z pierwszych w Polsce prywatnych firm koncentrujących się na technologiach kosmicznych.
Józefowicz przekonuje, że ważne jest wsparcie polskich instytutów badawczych i polskich firm zaangażowanych w rozwój technologii kosmicznych. Podkreśla, że wiele zachodnich koncernów otwiera filie w Polsce. Ich przedstawiciele wiedzą, jak wygrywać kontrakty z ESA. I choć formalnie pieniądze zostają w Polsce, to zyskują podmioty zagraniczne.
Oczekiwania względem agencji mają też naukowcy. Liczą, że dzięki niej uda się zwiększyć znaczenie Polski w europejskich projektach.
Dziś większość pieniędzy wpłacanych do ESA to składka obowiązkowa. By zaoszczędzić, nie bierzemy udziału w wielkich projektach opcjonalnych.
Można tylko ubolewać z tego powodu. Mamy doświadczenie i osiągnięcia w tak dochodowych dziedzinach jak rakiety nośne. To ogromny projekt, z którego moglibyśmy czerpać zyski. Niestety
przyznaje prof. Piotr Wolański z Politechniki Warszawskiej, światowej klasy naukowiec, pod którego opieką powstał pierwszy polski satelita.
Według Otylii Trzaskalskiej-Stroińskiej, zastępcy dyrektora w Departamencie Innowacji i Przemysłu Ministerstwa Gospodarki, programy opcjonalne dobierane były po ewaluacji przeprowadzonej przez ESA i po konsultacjach ze Związkiem Pracodawców Sektora Kosmicznego.
Programy rakietowe to domena Francji. Rakieta Ariane 6 budowana jest w oparciu o ich technologie. Nam trudno znaleźć niszę, a tym samym podejmować zobowiązania finansowe
tłumaczy Otylia Trzaskalska-Stroińska.
Swego nie znacie
Jak przekonuje prof. Piotr Wolański, polskie ośrodki badawcze odnoszą spore sukcesy, m.in. w pracach nad nowoczesnymi napędami rakietowymi.
Wytwarzamy wysokoprężny nadtlenek azotu, zwany zielonym napędem. Może on zasilać hybrydowe silniki do satelitów. Przy dodatkowych nakładach może też być napędem rakietowym. W Europie tylko my dysponujemy takimi technologiami
twierdzi prof. Wolański, który liczy na to, że nowo powstała agencja wesprze dalsze badania i rozwój przemysłu rakietowego, z którym – mało kto dziś o tym pamięta – łączą Polskę wielkie tradycje.
Już bowiem w 1650 roku Kazimierz Siemienowicz, generał i inżynier, snuł wizje wielostopniowych rakiet. Kilka lat później Ignacy Łukasiewicz przeprowadził destylację ropy naftowej, w wyniku czego uzyskał naftę, czyli paliwo lotnicze. Trzydzieści lat później Polacy, jako pierwsi, otrzymali ciekły tlen. W XX wieku Instytut Lotnictwa z powodzeniem budował m.in. rakiety meteorologiczne.
O tym, że Polska ma odpowiedni potencjał, przeświadczona jest również ESA, która przeprowadziła niezależny audyt.
Sprawdzano m.in. nasz potencjał przemysłowy i naukowy. Polski przemysł jest przygotowany do realizacji zaawansowanych technologicznie kontraktów
mówi prof. Lewandowski.
Mamy też naukowy przyczółek w postaci Centrum Badań Kosmicznych, gdzie m.in. istnieje laboratorium metrologii czasu na światowym poziomie. To ważny element, bo na nim opiera się nawigacja satelitarna. To też nasza szansa, bo w tej dziedzinie jesteśmy naprawdę mocni – przekonuje.
Jest potencjał
Zainteresowanie technologiami kosmicznymi z roku na rok jest nad Wisłą coraz większe. Polski Związek Pracodawców Sektora Kosmicznego, choć działa zaledwie od 1,5 roku, zrzesza już ponad 30 jednostek, wśród których znajdują się koncerny i duże firmy (WB Electronics), instytuty naukowe (Centrum Badań Kosmicznych PAN) czy małe, rodzinne firmy.
Wejście Polski do ESA otworzyło możliwości, o których kiedyś mogliśmy tylko marzyć – mówi Jarosław Jaworski, sekretarz związku. – Korzystają z nich przede wszystkim małe i średnie przedsiębiorstwa o wąskich specjalizacjach i szybkiej zdolności działania. Dzięki temu to właśnie ta grupa pozyskuje najwięcej kontraktów ESA.
Ministerstwo Gospodarki pierwszy konkurs przeprowadzony w maju 2013 r. w ramach specjalnego programu wsparcia dla polskiego przemysłu (tzw. Polish Industry Incentive Scheme), okrzyknęło sukcesem. Z 73 wniosków na kwotę ponad 17 mln euro prawie połowa została pozytywnie oceniona przez ekspertów ESA i skierowana do wdrożenia. Już rozpoczęła się realizacja 23 przedsięwzięć. Ich wartość przekracza 5 mln euro. Dofinansowane zostaną m.in. nowoczesne projekty z dziedziny informatyki, mechaniki, robotyki czy aplikacji satelitarnych.
W marcu 2014 r. ESA ogłosiła kolejny konkurs dla Polski, na takich samych warunkach. – Zainteresowanie firm jest jeszcze większe niż w roku poprzednim – mówi Otylia Trzaskalska- -Stroińska. – Do konkursów przystąpiło ponad 150 firm. Taki wzrost napawa optymizmem. Sektor kosmiczny bowiem, według OECD, już dziś ma ogromny wpływ na gospodarki rozwiniętych państw.
Jak przekonuje Otylia Trzaskalska-Stroińska, dzięki współpracy z ESA także potencjał polskich firm znacznie wzrośnie.
Jedną z nich jest spółka Satim Monitoring Satelitarny, założona przez małżeństwo młodych naukowców z Akademii Górniczo-Hutniczej.
Zajmujemy się technologiami satelitarnymi, przede wszystkim monitoringiem zagrożeń naturalnych, takich jak osuwiska czy pionowe przesunięcia gruntów
mówi dr Stanisława Porzycka-Strzelczyk, współzałożycielka spółki.
Technologie opracowane w niewielkiej firmie wykorzystywane są m.in. na terenach górniczych czy do monitorowania fali powodziowej. Od tego roku korzystać z nich będzie również ESA. Celem podpisanej w marcu dwuletniej umowy jest opracowanie nowej metody analizy satelitarnych obrazów radarowych.
Techniki satelitarne to przyszłość. Jeśli nie będziemy w nie inwestować, zostaniemy w tyle. Nawigacja, telefonia i wiele innych dziedzin opiera się na technologiach satelitarnych. Dzięki nim, gdy kupujemy działkę, możemy sprawdzić, czy teren, na którym chcemy zbudować dom, jest stabilny – przekonuje Jacek Strzelczyk, współzałożyciel firmy Satim.
Świat ucieka
„Zbudujmy satelitę” – to hasło, które wywołuje uśmiech na wielu twarzach. Gdy temat pojawia się w mediach, nie brakuje uszczypliwych komentarzy.
Tu nie chodzi o podbijanie kosmosu. Przeraża mnie takie stawianie sprawy. Nie wiem, z czego to wynika, chyba w najlepszym razie z niewiedzy. Polska nie ma środków, struktur i potrzeby podbijania kosmosu. Inżynieria satelitarna to część nowoczesnego świata, to tak ważne kwestie jak np. telefonia komórkowa, nawigacja, monitorowanie terytorium. Przecież nie rezygnujemy z telefonu komórkowego dlatego, że najpierw trzeba zrobić porządek w służbie zdrowia
tłumaczy prof. Włodzimierz Lewandowski.
Swoje satelity mają tak egzotyczne państwa jak Nigeria i Bangladesz. Niemcy, Francja i Włochy użytkują po kilkadziesiąt. Rosja ma ich 1,5 tys. (większość wojskowych). Jedynego polskiego satelitę zrobili studenci, kolejne dwa powstały wspólnie w ramach projektów międzynarodowych. One jednak służą obserwacji kosmosu, a nie Ziemi. Polskie wojsko, jak powiedział anonimowo jeden z ważnych polityków, do komunikowania się rezerwuje kanały m.in. na satelitach Gazpromu!
Świat ucieka, musimy mieć satelitę. To sprawa nie tylko rozwoju cywilizacyjnego, ale przede wszystkim bezpieczeństwa narodowego
wskazuje poseł Jerzy Materna.
Eksperci przekonują, że już dziś Polska dysponuje możliwościami wystarczającymi do uruchomienia narodowego programu kosmicznego, w tym budowy własnych satelitów. Takie plany ma też Ministerstwo Gospodarki.
To jeden z priorytetów zapisanych w Krajowym Planie Rozwoju Sektora Kosmicznego w Polsce na lata 2014-2020. Przed nami przygotowanie studium wykonalności projektu i organizacja konsorcjum, które zrealizuje projekt
przekonuje Otylia Trzaskalska-Stroińska.
Oby nie skończyło się tak, jak z polskimi kolejami, autostradami i pozostałymi „priorytetami” tego rządu.
Maciej Kułak, "Gazeta Bankowa"