Ekonomista: do głosowania nad Brexitem doprowadziły chore lewicowe koncepcje i ich prymat nad gospodarką
Referendum w sprawie Brexitu już w czwartek. Jaki wpływ ewentualne wyjście Wielkiej Brytanii z UE miałoby na Polskę i Unię Europejską? I czy byłby korzystny dla brytyjskiej gospodarki? O tym mówi w rozmowie z wGospodarce.pl dr Marian Szołucha.
Arkady Saulski: 23 czerwca Brytyjczycy będą głosować nad wyjściem ich kraju z Unii Europejskiej. Czy znajdziemy się w nowej, politycznej i ekonomicznej, rzeczywistości?
Dr Marian Szołucha: Bez wątpienia tak. Na wstępie chcę jednak powiedzieć, że stanowisko wobec Brexitu powinno zależeć od przyjętej perspektywy. Jako Polak, wolałbym, aby Wielka Brytania pozostała w strukturze UE. Przemawiają za tym zwłaszcza względy geopolityczne, ale w wielu punktach również ekonomia.
Budżet UE by ucierpiał?
Siłą rzeczy. Wielka Brytania jest drugim co do wielkości płatnikiem do budżetu centralnego Unii. Już z tego faktu wynika, że oddziaływanie Brexitu byłoby olbrzymie.
Jednak coś spowodowało przecież decyzję rządu Wielkiej Brytanii o przeprowadzeniu referendum.
Doskonale to rozumiem, bo sam jestem daleki od poglądów federalistycznych. Uważam, że do progu Brexitu, na którym właśnie się znaleźliśmy, doprowadziły chore koncepcje kosmopolityczne i lewicowe oraz ich prymat nad gospodarką. Dlatego wczuwając się na chwilę w sytuację przeciętnego Brytyjczyka, pewnie szykowałbym się do oddania głosu za wyjściem z Unii.
Dlaczego?
Gospodarka Wielkiej Brytanii jest silna i poradzi sobie z krótkoterminowymi, negatywnymi skutkami Brexitu. Co więcej, w długim okresie poprawi swoją pozycję w świecie stosunków politycznych i ekonomicznych. Już teraz obserwujemy zbliżenie Brytyjczyków do gigantów azjatyckich - Chin i Indii. Można się spodziewać, że ten kierunek będzie rozwijany i nawet pozwoli częściowo przestawić specyfikę tamtejszego systemu z rynków finansowych na realną gospodarkę.
Przewiduje więc pan wynik pozytywny dla Brexitu?
Mimo sondaży z ostatnich tygodni, sądzę, że jednak Wielka Brytania zostanie w UE. Strach przed niepewnością, nieznanym, może ujawnić się u wielu głosujących dopiero nad urną wyborczą. Rzeczywiście trudno precyzyjnie przewidywać konsekwencje Brexitu. Unijny komisarz Pierre Moskovici przyznał nawet ostatnio, że w Brukseli nie ma „planu B”. Być może to blef, ale inwestorzy na całym świecie raczej nie budują teraz piętrowych układanek logicznych, tylko odczytują podobne sygnały wprost. Nawiasem mówiąc, nie wierzę, że Brexit mógłby skłonić kogokolwiek z unijnych decydentów do refleksji i w rezultacie okazać się ozdrowieńczy dla Europy. Zresztą to nie Wielka Brytania jest źródłem obecnych problemów Unii.
Dlatego Brytyjczycy pragną zmian.
Mam szacunek do Brytyjczyków za chęć wydobycia się spod dyktatu Unii. A przypomnijmy, że i tak jest on znacznie słabszy niż w przypadku Polski. Można na to podawać szereg przykładów - od rabatu brytyjskiego i klauzuli opt-out wobec strefy euro aż po ruch lewostronny i własne jednostki miar i wag.
Pomówmy o ekonomicznych skutkach ewentualnego Brexitu. Jeżeli Brexit nastąpi, jaki miałby wpływ na sytuację Polaków pracujących na Wyspach?
To będzie zależało od dwóch czynników - kondycji brytyjskiej gospodarki oraz wyniku rozmów dwustronnych, do których musiałoby dojść w celu uregulowania nowego statusu pobytu Polaków na Wyspach. Można wyobrazić sobie różne scenariusze w tym zakresie. Od zamknięcia brytyjskiego rynku pracy dla cudzoziemców, przez „miękkie” zniechęcanie ich do pobytu na swoim terytorium, aż do zachowania status quo. Na ten ostatni wariant jednak liczyłbym najmniej, bo w rozmowach Polska - UK to my bylibyśmy stroną słabszą.
Wielka Brytania jest drugim największym odbiorcą naszych towarów, zaraz po Niemczech. W jaki sposób Brexit wpłynąłby na relacje handlowe naszych państw?
Wielka Brytania jest drugim odbiorcą naszego eksportu, a w dodatku dopiero ósmym krajem pochodzenia towarów, które my importujemy. Z tego zestawienia widać, że nasze wzajemne relacje handlowe są dla Polski korzystne. Jakby to wyglądało po Brexicie? Przypuszczam, że gorzej. Mogłyby pojawić się bariery - cła, kontyngenty, normy jakościowe etc. Ale przede wszystkim negocjacje warunków samego wyjścia z UE trwałyby do dwóch lat. Następnie zaczęłaby się runda długich rozmów dotyczących nowych warunków współpracy.
Wspominał pan o rynku kapitałowym. On przecież także odczułby skutki Brexitu.
Nasz rynek na pewno by ucierpiał, bo po Brexicie wzrosłaby awersja inwestorów do ryzyka. W takiej sytuacji pieniądze wycofywano by w pierwszej kolejności z krajów rozwijających się, czyli takich jak Polska. A nasza giełda i bez tego jest w dołku, by nie powiedzieć, że w stanie agonalnym, zarówno jeśli chodzi o poziom indeksów, jak i wartość obrotów. Po Brexicie nastąpiłby też spadek wartości złotego w stosunku do euro, dolara, jena czy franka, co z kolei oznaczałoby wyższy koszt obsługi długu publicznego.
Były wicepremier Janusz Piechociński wskazywał, że Brexit mógłby negatywnie odbić się na realizacji planu Morawieckiego poprzez zmniejszenie udziału funduszy unijnych. To uzasadnione obawy?
Negocjacjom na pewno nie poddano by obecnego budżetu UE, ale po roku 2020 byłoby już tylko gorzej. Co więcej, Brexit ustanowiłby precedens, który mógłby uruchomić efekt domina. I to jest chyba najważniejszy wniosek z całej tej dyskusji. To jest wyraźne żółte światło dla polskich polityków, ostrzegające przez zbytnim przyzwyczajaniem się do tzw. środków europejskich, przed - w wielu niestety przypadkach - przyzwyczajaniem się również do tego, że ktoś za nas myśli i decyduje. Unia nie będzie trwała wiecznie. Polska - jak mówił Witos - powinna.
Dr Marian Szołucha
Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Autor kilku książek i kilkudziesięciu artykułów nt. międzynarodowych stosunków gospodarczych, integracji europejskiej, finansów publicznych, polityki pieniężnej i historii myśli ekonomicznej. Zastępca redaktora naczelnego kwartalnika „Myśl.pl”. Szef zespołu ekspertów Centrum im. Władysława Grabskiego.