
WYWIAD
Zielona iluzja groźna dla ludzi i gospodarki
Oparcie energetyki głównie na OZE może prowadzić do destabilizacji systemu elektroenergetycznego. Źródeł odnawialnych już jest w naszym kraju tak dużo, że w słoneczne i wietrzne dni trzeba je wyłączać – mówi profesor Władysław Mielczarski, ekspert branży energetycznej.
Agnieszka Łakoma: Czy wyobraża Pan sobie, że za cztery lata polskie elektrownie węglowe będą miały tylko 6-7 GW mocy, a górnicy będą wydobywać najwyżej 6 mln ton węgla?
Prof. Władysław Mielczarski: Tak, mogę sobie to wyobrazić, ale jednocześnie też ciemność i brak dostaw prądu. Radykalne zmniejszenie mocy poprzez wyłączenie stabilnych i dyspozycyjnych elektrowni idzie w parze z black-outem czyli sytuacją, którą w kwietniu mieli Hiszpanie i Portugalczycy.
Pomysł zamknięcia bloków węglowych, zastąpienia ich częściowo przez gazowe oraz oparcia polskiej energetyki na odnawialnych źródłach ma szef Polskich Sieci Elektroenergetycznych czyli firmy, która odpowiada za bezpieczeństwo energetyczne kraju, by prąd płynął do wszystkich. Prezes Grzegorz Onichimowski przedstawił ją w tym tygodniu na konferencji „Suwerenność zaczyna się na Śląsku”. Czy będziemy bezpieczni i suwerenni, gdy szef PSE doprowadzi do realizacji scenariusza, o którym mówił?
Nie przejmowałbym się tym, co dziś mówi szef PSE, bo w myśl powiedzenia „dłużej klasztora niż przeora” za kilka lat zapewne na czele PSE będzie stał ktoś zupełnie inny. Ale to nie zmienia faktu, że ogólnie koncepcja, o jakiej mówił, jest bardzo groźna dla całego kraju i gospodarki. Tym bardziej, że współgra z opublikowaną w lipcu wersją Krajowego Planu w dziedzinie Energii i Klimatu (KPEiK), która też zawiera scenariusze radykalnej zmiany w energetyce i przejścia na odnawialne źródła. Z symulacji, jakie wykonaliśmy, wynika, że gdy ten Krajowy Plan wejdzie w życie, to już 2030 roku będzie w systemie brakować mocy dyspozycyjnych czyli stabilnych elektrowni o mocy około 1000 MW czyli 1 GW, gdyby założyć dyspozycyjność technologii zgodnie z zasadami Rynku Mocy. Potwierdzenie groźnej sytuacji mamy również w innych dokumentach: w sprawozdaniu z wyników monitorowania bezpieczeństwa dostaw energii elektrycznej za okres 1 stycznia 2023 do 31 grudnia 2024 r., przygotowanego przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska oraz z Planu rozwoju w zakresie zaspokajania zapotrzebowania na energię elektryczną na lata 2025-2034 przygotowanego – o ironio! – właśnie przez PSE SA. Wszystko wskazuje na to, że wielkie przejście na OZE pogłębi niedobór mocy w systemie, ponieważ główne technologie OZE takie jak: elektrownie wiatrowe oraz panele fotowoltaiczne mają tzw. zerowe współczynniki dyspozycyjności w szczycie zapotrzebowania, kiedy energia elektryczna jest najbardziej potrzebna, co potwierdza również wersja Krajowego Planu opublikowana w lipcu 2025 r. Musimy liczyć się z taką sytuacją zwłaszcza, że w dłuższym horyzoncie czasowym będzie jednak rosnąć zapotrzebowanie na energię w naszym kraju, choć teraz – podobnie jak w całej Europie – obserwujemy pewną stagnację popytu.
Argument szefa PSE za wyłączeniem elektrowni węglowych jest taki, że w najbliższych latach będziemy mieć bloki gazowe w Rybniku, Ostrołęce i Grudziądzu. PSE liczy też na magazyny energii, które mają stabilizować system.
Oczywiście można próbować zastąpić węgiel gazem, ale Polska to nie Norwegia czy USA z olbrzymimi zasobami gazu. My mamy własne wydobycie w kraju tylko na poziomie 4 mld m sześc. rocznie, więc bazujemy na imporcie, bo nasze zapotrzebowanie sięga 18 mld m sześc. Tak naprawdę już teraz z trudem to zapotrzebowanie pokrywamy, a gdy dodatkowo przy tym forsowanym przez szefa PSE scenariuszu możemy potrzebować nawet o 10 mld m sześc. i więcej. To poważna sprawa, gdy w grę wchodzi zwiększenie zależności od dostaw z zewnątrz czyli od importu. Powstaje pytanie o sensowność takiej strategii i o to, ile będzie nas kosztować. Każda zależność może być niebezpieczna, zwłaszcza biorąc pod uwagę napięcia polityczne na świecie. Natomiast magazyny energii, szczególnie typu BESS mogą odegrać istotną rolę w zapewnieniu rezerw mocy czy bilansowaniu profilu generacji, ale ich udział w zwiększaniu udziału energii z OZE w rocznym zapotrzebowaniu będzie niewielki. Przy założeniu, że pojemności magazynów energii będą wynosić rzędu 13-15 GWh, ich udział w zwiększeniu udziału OZE poprzez magazynowanie energii, które podlega przymusowym włączeniom, będzie na poziomie 3-4 terawatogodzin, co niewiele zmienia przy popycie na energię elektryczną na poziomie 250-300 terawatogodzin, jaki ma wystąpić do 2040 r.
Według szefa PSE odnawialne źródła są tanie i mogą uratować przemysł, który potrzebuje niskich kosztów energii. Czy OZE są faktycznie tanie i czy - jeśli obstawimy kraj wiatrakami i panelami - będziemy płacić mniej za prąd?
Źródeł odnawialnych już jest w naszym kraju tak dużo, że w słoneczne i wietrzne dni trzeba je wyłączać; sam operator, czyli właśnie PSE, robił to w tym roku już nawet około 300 razy. Oparcie energetyki głównie na OZE może prowadzić do destabilizacji systemu elektroenergetycznego. Według naszych analiz udział OZE w Polsce w zaspokajaniu rocznego zapotrzebowania na energię elektryczną nie powinien przekraczać 50 proc.; przy większych udziałach wielkość przymusowych wyłączeń zaczyna sięgać ponad 35 proc. potencjalnej zdolności produkcyjnej. Źródła odnawialne nie zapewnią ciągłych dostaw energii elektrycznej, a do tego są bardzo kosztowne. Nawet jeśli ktoś argumentuje, że powodują spadek cen hurtowych do zera w niektórych godzinach słonecznych dni, to nie zmienia faktu, że i tak musimy wszyscy ponosić koszty ich budowy i działania, a te są niemałe. Niechętnie mówi się o całkowitych kosztach działania OZE, a do odbiorców trafia tylko informacja „OZE to tani prąd”. A fakty są takie, że megawatogodzina energii wyprodukowana z węgla kosztuje około 400 zł, z wiatraków na lądzie 600-700 zł, z paneli słonecznych – ponad 700 zł, zaś z farm morskich wiatrowych na Bałtyku całkowity koszt może wynieść nawet 900-1000 zł.
Czy poukrywane koszty to także wydatki na rekompensaty dla inwestorów, gdy PSE nakazuje im odłączenie farm wiatrowych lub solarnych?
Tak to jeden z kilku elementów tych kosztów. Koszty OZE, które są publikowane dotyczą tylko zdyskontowanych kosztów budowy farm wiatrowych i fotowoltaicznych. Natomiast pełne koszty systemowe źródeł odnawialnych to dodatkowo koszty rezerw mocy zapewnianych przez Rynek Mocy, którego roczne koszty sięgają 5 mld zł rocznie, a szacuje się że do roku 2030 mogą wzrosnąć do 9 mld zł. Należy również w kosztach OZE uwzględnić koszty rozwoju sieci na potrzeby tych źródeł, w szczególności farm wiatrowych morskich oraz również koszty bilansowania, nazywane czasem kosztami profilu generacji, które obejmują koszty magazynowania energii i koszty redukcji mocy dyspozycyjnych. Te koszty systemowe, jakie powodują odnawialne źródła ponoszą wszyscy odbiorcy i są one ukrytymi subsydiami dla źródeł odnawialnych. Rzeczywisty koszt OZE jest znacznie większy od wielkości publicznie prezentowanych.
Gdyby miał Pan podsumować jednym zdaniem koncepcję szefa PSE, to …
…to jest iluzja. Pozostaje mieć nadzieję, że nikt nie zacznie tych pomysłów wprowadzać w życie, bo będą to olbrzymie koszty i prawdopodobnie skończy się awarią jak w Hiszpanii. Tym bardziej, że rozmawialiśmy tu tylko o kwestiach technicznych, a pozostają jeszcze problemy społeczne. Zamykanie kopalń i elektrowni węglowych to utrata pracy tysięcy ludzi.
Rozmawiała Agnieszka Łakoma
»» Odwiedź wgospodarce.pl na GOOGLE NEWS, aby codziennie śledzić aktualne informacje
»» O bieżących wydarzeniach w gospodarce i finansach czytaj tutaj:
Polacy coraz bogatsi. Ale za mało oszczędzamy
Złota ofensywa Glapińskiego zadziwia świat
Samozbiory – sieci handlowe poczuły krew
»»Serwis informacji z rolnictwa – oglądaj Wiadomości Agro w telewizji wPolsce24
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.