Kto chucha i dmucha na farmy wiatrowe?
Ważą się losy nowelizacji ustawy o odnawialnych źródłach energii. Projekt czeka na podpis prezydenta, a w opinii publicznej przeważają głosy wspierające potencjalne zablokowanie zmian w segmencie energii odnawialnej, dotyczących głównie farm wiatrowych. Ustawa ma jednak drugie dno, o którym nie mówi się głośno. Umowy z właścicielami farm wiatrowych, podpisywane za czasów rządów PO-PSL, dramatycznie drenują spółki skarbu państwa. Kiedy wiatraki kręcą się za państwowe pieniądze, z Polski wyciekają miliony
Z informacji medialnych wynika, że projekt nowelizacji ustawy o odnawialnych źródłach energii, został poddany, zleconym przez kancelarię Prezydenta, analizom. Wnioski skłaniają jakoby do zawetowania nowych przepisów. Jakoby, bo o tym, co naprawdę dzieje się w związku z odnawialnymi źródłami energii, w praktyce wiemy niewiele i nie znamy faktycznych źródeł tych informacji.
Farmy wiatrowe, które mogą stracić najwięcej w związku ze zmianami dotyczącymi tzw. zielonych certyfikatów (obowiązku zapewnienia energii pochodzącej ze źródeł odnawialnych, jaki spoczywa na dostawcach) to nie rolnicy i drobni przedsiębiorcy, którzy w ten sposób zarabiają na utrzymanie rodziny. Za farmami stoją międzynarodowe koncerny, finansiści i globalni gracze, którzy pod przykrywką ekologii czerpią korzyści z umów zawartych ze spółkami skarbu państwa. Gra toczy się o dużą stawkę.
Interesów właścicieli farm wiatrowych broni m.in. Gazeta Wyborcza. „Rząd PiS dobija farmy wiatrowe” – grzmi nagłówek artykułu GW. W tekście, oprócz mającego poruszyć serca przykładu indywidualnego rolnika, który w farmę zainwestował, pojawiają się jednak instytucje budzące znacznie większe kontrowersje – sektor bankowy i kontrolowana przez fundusz Kulczyk Investments spółka Polenergia. Ta ostatnia szuka właśnie międzynarodowych partnerów do potężnej inwestycji w farmę wiatrową na Bałtyku.
Kontrolowana przez rodzinę Kulczyków spółka energetyczna do końca roku może zamknąć proces sprzedaży udziałów w projektach farm morskich. Na liście rozmówców są Dong, Statoil i Vattenfall, Innogy i CEZ – pisała w lipcu Rzeczpospolita. Tymczasem wdrożone przez PiS, jeszcze w 2016 roku, zmiany i regulacje kwestii OZE zmusiły Polenergię do dokonania odpisu wartości aktywów na kwotę około 55 mln. zł oraz skorygowania prognoz dotyczących zysków spółki. Jednak zaangażowanie Kulczyk Investments w działania na płaszczyźnie energii odnawialnej to nie wszystko.
Największym odbiorcą energii pochodzącej z farm wiatrowych jest pomorska Energa. To właśnie grupa z pomorza najgłośniej przypomina o tym, że sprawami wielu umów dotyczących zakupu zielonych certyfikatów i energii z farm wiatrowych powinna zająć (lub zajmuje się już teraz) prokuratura.
Chodzi o transakcje zawierane przez zarządy mianowane za czasów rządu Platformy Obywatelskiej. Dla przykładu – pisze na wpolityce.pl Artur Ceyrowski – weryfikowana jest sprawa doprowadzenia kupujących (Energa Wytwarzanie SA i PGE Polka Grupa Energetyczna SA) do, tu cytat – „(…) niekorzystnego rozporządzenia mieniem przez celowe wprowadzenie w błąd podczas procesu akwizycyjnego nabycia udziałów w spółce Iberdrola Renovables Polska sp. z o. o.”. Mogło to doprowadzić do zawyżenia 100% wartości udziałów o kwotę przekraczającą 10 milionów złotych. W tej sprawie toczy się już postępowanie na gruncie prawa cywilnego, w którym wartość przedmiotu sporu określono na kwotę przekraczającą 4,6 miliona złotych”.
Rzecznik prasowy Grupy Energa zapytany o potencjalny wpływ oczekującej na podpis prezydenta ustawy na działalność pomorskiej spółki nie chciał komentować spraw związanych z legislacją.
Jednak Iberdrola to hiszpański potentat w zakresie wytwarzania energii elektrycznej i globalny lider w dziedzinie energetyki wiatrowej. Ślady wielkiego biznesu i ponadnarodowych interesów prowadzą do Polski. Warto się im przyjrzeć, bo jednym z kluczowych argumentów używanych przez zwolenników zawetowania nowych przepisów dot. OZE są potencjalne odszkodowania, jakie strona polska miałaby wypłacać inwestorom farm wiatrowych.
Jak pisze Puls Biznesu – amerykańska firma Invenergy, która zainwestowała w polskiej branży wiatrowej 2,2 mld zł, deklarowała ostatnio na łamach „PB”, że „zrobi wszystko, by chronić swoje interesy”.
Sprawa OZE i farm wiatrowych ma zatem drugie dno, które – jak się okazuje – może sięgać bardzo głęboko i skutecznie drenować budżet państwa.