Chiński rząd stawia na urbanizację i planuje reformę hukou
Chińskie władze chcą przyspieszyć urbanizację, w której widzą motor rozwoju gospodarczego. Planują reformę systemu rejestracji rodzin "hukou", dzielącego obywateli na dwie kategorie oraz zrównanie w prawach pracowników napływowych i ludności miejskiej.
Pekin od dawna zdaje sobie sprawę, że do utrzymania szybkiego tempa wzrostu konieczna jest zmiana zużytego modelu rozwoju gospodarczego opartego na eksporcie i przemyśle. Chce przenieść jego ciężar na konsumpcję wewnętrzną, a urbanizację uważa za kluczowy czynnik w stymulacji popytu na rynku wewnętrznym.
"Urbanizacja jest kierunkiem, w jakim Chiny muszą podążać na drodze do modernizacji" - napisała niedawno państwowa agencja Xinhua, gdy przywódcy Komunistycznej Partii Chin (KPCh) spotkali się, by rozmawiać o urbanizacji.
Na przeszkodzie stoi jednak obowiązujący od końca lat 50. sztywny system rejestracji rodzin "hukou", który dzieli obywateli kraju na dwie kategorie. Uniemożliwia on 260 milionom robotników napływowych mieszkających w chińskich miastach, ale zarejestrowanych w miejscowościach pochodzenia, korzystanie z przywilejów przysługujących pełnoprawnym obywatelom miast. Chodzi m.in. o dostęp do publicznej edukacji i opieki zdrowotnej, wysokość emerytur, prawo do nabywania nieruchomości w mieście i łatwość załatwiania spraw w urzędach.
By zapewnić pełne prawa robotnikom napływowym, rząd złagodzi wymogi stawiane osobom aplikującym o "hukou" najpierw w małych, a następnie w średnich miastach. Rejestracja w dużych miastach ma się natomiast odbywać na "rozsądnych warunkach", a populacja wielkich metropolii powinna być "ściśle kontrolowana" - podano w oświadczeniu po zakończeniu szczytu ws. urbanizacji. Jednocześnie ministerstwo bezpieczeństwa publicznego ogłosiło, że do 2020 roku zlikwidowany zostanie podział
książeczek "hukou" na miejskie i wiejskie.
Eksperci zwracają jednak uwagę, że obecnie zdecydowana większość pracowników napływowych mieszka właśnie w metropoliach, takich jak Pekin, Kanton czy Szanghaj. Małe i średnie miasta nie są dla nich atrakcyjne, więc złagodzenie kryteriów rejestracji nie przyniesie poprawy ich losu. Zapowiadana "ścisła kontrola" populacji megamiast rodzi natomiast obawy o zaostrzenie przepisów dotyczących meldunku w największych metropoliach.
"Zdecydowanie oznacza to, że będzie coraz trudniej o równe traktowanie nas i tubylców. Najbardziej obawiam się o dostęp do szkół dla dzieci" - powiedziała PAP 26-letnia Chinka, która mieszka w Kantonie, ale zameldowana jest w innej prowincji. Ze względu na pracę w państwowej firmie nie chciała ujawniać nazwiska ani miejsca pochodzenia.
Jednak w Chinach, gdzie w miastach zarabia się średnio pięć razy więcej niż na wsi, a standard życia jest tam nieporównywalnie wyższy, całkowite zniesienie systemu rejestracji rodzin mogłoby doprowadzić do gwałtownego napływu ludności wiejskiej do największych metropolii, które już teraz są przeludnione. W tym olbrzymim i zróżnicowanym kraju migracje nierzadko stają się przyczyną silnych napięć społecznych i zdaniem wielu Chińczyków zagrażają lokalnej kulturze poszczególnych
miast. Widać to szczególnie w bogatym, 15-milionowym Kantonie, gdzie ludność tubylcza posługuje się językiem kantońskim, w przeciwieństwie do przybyszów z innych regionów, mówiących po mandaryńsku.
"Olbrzymi napływ ludzi mówiących po mandaryńsku w dramatyczny sposób zmienia krajobraz kulturalny miasta. To jest kulturalna i etyczna inwazja, która w efekcie doprowadzi do zatracenia tradycyjnej kultury kantońskiej" - ocenił w rozmowie z PAP dziennikarz i krytyk kultury Josef Ho, rdzenny mieszkaniec miasta.
Chociaż popiera on znoszenie barier migracyjnych "z powodów humanitarnych", jego zdaniem prawdziwym rozwiązaniem problemu byłoby dopiero zapewnienie ludziom godnego życia tam, skąd pochodzą. "Należy przestać produkować migrantów. Nikt nie chce wyjeżdżać, jeśli jego rodzinna miejscowość jest dobrze rozwinięta" - stwierdził.
W 2012 roku wskaźnik urbanizacji po raz pierwszy przekroczył w Chinach 50 proc. Jednak jeżeli brać pod uwagę tylko osoby posiadające miejski "hukou", odsetek ten spada do 35 proc. - wynika z oficjalnych danych. W niektórych młodych metropoliach, takich jak Shenzhen w prowincji Guangdong, tylko 20 proc. ludności posiada lokalny "hukou".
Rejestrację w systemie zasadniczo dziedziczy się po jednym z rodziców. Można ją zmienić, ale dopiero po spełnieniu wysokich kryteriów ustalanych autonomicznie przez władze poszczególnych miast. Prawo do przyznawania pracownikom lokalnego "hukou" mają również duże przedsiębiorstwa państwowe i niektóre firmy prywatne, a część z nich sprzedaje je na czarnym rynku. W październiku chińska prasa pisała np. o mężczyźnie, który za rejestrację w Pekinie zapłacił znalezionemu w internecie pośrednikowi 720 tys. juanów (360 tys. zł).
Według oficjalnych danych miejski "hukou" uzyskało w latach 2010-2012 25 milionów Chińczyków pochodzenia wiejskiego, ponad dwukrotnie więcej niż w poprzednich trzech latach.
Zdaniem badaczy liczba osób mieszkających w chińskich miastach może wzrosnąć o 400 milionów w ciągu najbliższych 15-20 lat.
Z Kantonu Andrzej Borowiak (PAP)