Liczy się nie PKB, inflacja i tym podobne, tylko zamożność
Wreszcie badacze idą po rozum do głowy i rezygnują z absolutyzowania roli tradycyjnych wskaźników obrazujących stan rozwoju gospodarek. Rozwój najlepiej obrazuje siła nabywcza pieniądza i poczucie dobrostanu obywateli, nic innego. Polska pośród krajów unijnych nie wypada najlepiej.
Wartość siły nabywczej określa łączną kwotę, jaką konsumenci mogą przeznaczyć na żywność, usługi, wydatki mieszkaniowe i inne. Najnowszy raport dotyczący siły nabywczej mieszkańców Europy „GfK Purchasing Power Index 2013” nie pozostawia złudzeń: z siłą nabywczą na mieszkańca w kwocie 5879 euro Polska plasuje się dopiero na 28. pozycji w Europie. Średnia jej wartość przypadająca na jednego mieszkańca Starego Kontynentu wynosi 12890 euro i w tej średniej mieści się Hiszpania, tak chętnie jeszcze niedawno przywoływana przez propagandę mediów głównego nurtu jako przykład katastrofy gospodarczej, na miarę upadku meteorytu w Mezozoiku, nieomal.
Kulejemy, wleczemy się…
Po przeszło dwudziestu latach transformacji, która rozbudziła tyle nadziei na zdecydowany i równomierny wzrost zasobności społeczeństwa, siła nabywcza pieniędzy obywateli Polski jest nadal dwa razy mniejsza od średniej europejskiej (12890 euro). Mdłe wyniki przyniosły kolejne programy restrukturyzacji polskiej gospodarki, z których najbardziej „charakterny”, chociaż zdecydowanie kontrowersyjny, był Plan Balcerowicza. Jednak ta i inne reformy prowadzone pod dyktando Zachodu i międzynarodowych instytucji finansowych, bez skupienia się na wzmacnianiu krajowej własności prywatnej oraz z pominięciem zasad solidaryzmu społecznego i patriotyzmu gospodarczego, sprowadziły Polskę do pozycji państwa wasalskiego. Kraju uzależnionego od unijnej kroplówki zwanej „dotacjami europejskimi”, w którym brakuje spójnej wizji pchnięcia gospodarki na ścieżkę naprawdę szybkiego rozwoju. Posługując się wciąż chętnie wykorzystywanym archaicznym wskaźnikiem wzrostu PKB, żebyśmy w ciągu dogonili najbogatsze kraje europejskie, wzrost Produktu Krajowego Brutto per capita w Polsce powinien wynosić co najmniej (sic!) ok. 6-8 proc. rocznie. I tak rok w rok, przez 8-9 lat, co wydaje się mało prawdopodobne. Niezbędny jest realny wzrost wynagrodzeń, na co też na razie się nie zanosi. Naprawdę marne to pocieszenie, że gorzej od nas wypadają takie kraje, jak np. Bułgaria czy Albania, te cywilizacyjnie zapóźnione byłe demoludy południowej Europy. Nie powinna też pocieszać słaba pozycja Ukrainy (2206 euro rocznie). Porównujmy się do najlepszych, nie do najsłabszych!
Wciąż czekamy
W rankingu GfK Purchasing Power Index 2013” prowadzi Księstwo Liechtensteinu, w którym mieszka zaledwie 36475 ludzi, a siła nabywcza na wynosi per capita 58844 euro. Mocne pozycje mają właśnie kraje mniejsze, takie jak Luksemburg, Szwajcaria, Monako itd. Nasz sąsiad, na którego rynku importowym jesteśmy „uwieszeni”, czyli Niemcy z 81,8 mln mieszkańców i silą nabywczą 20621 euro na mieszkańca, zajmuje ósme miejsce.
Czekamy na wielki i realny program gospodarczy dla Polski, który prowadzi nasz kraj do europejskiej czołówki.