Opinie

fot. Przemysław Wipler
fot. Przemysław Wipler

Wiplerjugend

Arkady Saulski

Arkady Saulski

dziennikarz Gazety Bankowej, członek zespołu redakcyjnego wGospodarce.pl, w 2019 roku otrzymał Nagrodę im. Władysława Grabskiego przyznawaną przez Narodowy Bank Polski najlepszym dziennikarzom ekonomicznym w kraju

  • Opublikowano: 1 kwietnia 2014, 10:31

    Aktualizacja: 2 kwietnia 2014, 11:13

  • 7
  • Powiększ tekst

Z ust działaczy wielkich partii politycznych usłyszeć można często wyrażane z żalem pytanie – dlaczego młodzi ludzie tak niechętnie angażują się w życie publiczne? Otóż młodzi ludzie chcą się angażować – tylko poza dużymi partiami.

Zwykle zresztą niemym elementem tego pytania nie jest to, że pokolenie współczesnych dwudziestolatków „nie chce” się angażować w życie publiczne i politykę, tylko, że nie chcą tego robić „u nas”. I sami przytaczają wygodną dla siebie odpowiedź – bo media kreują politykę jako bagno, no i ludzie młodzi nie chcą się ochlapać.
Rzecz w tym, że jest to pewne zafałszowanie – młodzi ludzie chcą angażować się w politykę, życie publiczne. Ale chcą by to zaangażowanie było korzystne dla nich. To transakcja wiązana – człowiek, który pragnie zaangażować się w politykę musi odczuwać, iż to zaangażowanie coś mu da.
Nie trzeba tego oczywiście tłumaczyć obecnej partii rządzącej. Mając dostęp do tysięcy stanowisk już istniejących i mając opcję w każdej chwili do stworzenia nowych z naszych podatków Platforma nie cierpi na brak rekruta. Zresztą – mamy tu chyba do czynienia z drugą w historii Polski (pierwszą była PZPR) partią o charakterze czysto feudalnym, z całym charakterystycznym dla feudalizmu systemem dziedziczenia tytułów i zależności, choć nie wyklucza to rzecz jasna pewnego dostępu do konfitur ludzi spoza sitwy. Niezbędna jest tu oczywiście skrajna lojalność, brak hamulców w opluwaniu bieżącej politycznej konkurencji, no i niezbędnie – całkowity brak kręgosłupa.
Z drugiej strony mamy partie opozycyjne. Tutaj werbunek młodych ludzi jest niezwykle trudny – do pracy na rzecz dużych, sejmowych partii idą najczęściej ludzie albo niezwykle uczciwi i ideowi, albo skrajni koniunkturaliści liczący na to, że skoro nie załapali się do obecnej sitwy, to może załapią się do jakiejś następnej.
A już najbardziej zabawny jest szok przedstawicieli dużych partii w sytuacji, gdy ogromne grupy dwudziestolatków masowo wchodzą nie do partii przodujących w sondażach, lecz do małych, często ośmieszanych partii bytujących poza dużą polityką. Kongres Nowej Prawicy, partia Gowina, Ruch Narodowy czy Republikanie Wiplera – doprawdy, ciężko jest tam znaleźć działaczy wiekowo przekraczających trzydziestkę.
Jak oni to robią? Rzeczywiście zagadka wszechświata. Otóż są to partie dopiero walczące o życie, nie pasące się na budżecie, czyli nie zmienione jeszcze w nieruchawe dwory. Młodzi ludzie idący „do polityki” nie chcą być mięchem armatnim, potrzebnym tylko wtedy gdy trzeba w trakcie kampanii nocą rozwieszać plakaty w zamian za uścisk dłoni tego czy innego posła. To ludzie ambitni, chcący mieć wpływ na swoje lokalne środowisko a tym samym – kształt i działania partii. W małych ugrupowaniach jest to jak najbardziej możliwe. „W dużych partiach politycznych nie ma warunków do działania. Większość działaczy partyjnych spotyka się w biurze jednego ze swoich posłów, pije kawę i czeka aż ich lider wygra za nich wybory” – mówi Jakub Żak, Koordynator Klubu Republikańskiego Gdańsk i dodaje – „Wśród Republikanów wspieramy się nawzajem i pomagamy w każdej inicjatywie, która przyczynia się społeczności. My nie znosimy biernej polityki i nie myślimy o podziale stanowisk po wyborach.
Dość podobnie, choć z wyraźnymi różnicami, wygląda sytuacja Ruchu Narodowego – to ugrupowanie było pierwotnie tworzone lokalnie, zgodnie z myślą Rafała Ziemkiewicza, by prawica zaczęła działać niczym Al Qaida. Nie, oczywiście, w charakterze działań terrorystycznych, tylko formule powstających niezależnie od siebie, bez wyraźnego centrum, lokalnych komórek, nie połączonych ze sobą formalnie, ale mających jeden cel – zmiany na lepsze i poprawę poziomu życia w Polsce. Tym bardziej, że o ile ludzie działający u Przemysława Wiplera czy w KNP to mówiąc językiem polityków „elektorat wielkomiejski” to do narodowców garną się przede wszystkim ludzie przez system III RP zepchnięci na margines. Nie – nie bandyci i kibole, jak chcą to kreować media, lecz ludzie uczciwi, z fachem w ręku, którzy znajdują się bez pracy i środków do życia wskutek ekonomicznej zapaści ich regionu, likwidacji przemysłu i zakładów pracy. Zrzeszeni w organizacjach kibicowskich działają w najbliższym, osiedlowym środowisku i stają się podporą społeczności. Tak jest choćby w przypadku mojego miasta – Rumi, w której lokalni narodowcy dzięki licznym małym, ale skutecznym akcjom charytatywnym stali się tymi, do których w pierwszej kolejności zwracają się ludzie potrzebujący, gdy państwo i urzędnicy zostawili ich samych. Ci młodzi ludzie nie myślą o polityce, wyborach tylko o poprawie doli swoich sąsiadów i swojej.
Ale może jest jakiś ideologiczny zwornik, który sprawia, że to właśnie młodzi ludzie zrzeszeni w partiach prawicowych są tymi, którzy chcą i potrafią działać wspólnie i skutecznie? Zauważmy, iż poza krzykliwymi marszami ateistów i maniaków legalizacji trawy środowiska lewicowe nie są w stanie dokonywać lokalnie skutecznych działań na rzecz zmian, podczas gdy to właśnie młodzi ludzie z takich ugrupowań jak Republikanie, narodowcy czy nawet nieduże, lokalne komórki PiSu (nie można pominąć, iż wiele działań upamiętniających lokalną historię to właśnie inicjatywy członków tej partii), a więc ugrupowań prawicowych, bez szumu potrafią szybko i skutecznie działać? „Młodzi ludzie, których spotykam bardzo często nie definiują się w żaden sposób. Nie są ani konserwatywni, ani liberalni. Po prostu zgadzają się co do pewnych rozwiązań, które umożliwiłyby im normalne życie” – mówi Żak i dodaje:  „To brak konsensusu wobec tych kwestii - mniejszych podatków, lepszym warunkom dla przedsiębiorców, polityki prorodzinnej - wypycha ich z kraju, a tych którzy pozostali zniechęca do udziału w życiu publicznym. Ci, którzy nie są jeszcze zrażeni do polityki, którzy chcą brać sprawy w swoje ręce działają w organizacjach wolnorynkowych, Republikanach, PRJG, KNP, bo tam jest zgoda co do tych rozwiązań”. To prawda – młodzi ludzie spotykający polityków takich jak Przemysław Wipler czy Robert Winnicki z Ruchu Narodowego czują wobec tych polityków choćby wspólnotę metryki. To pewien psychologiczny mechanizm, który dyktuje nam, iż człowiek w naszym wieku lepiej zrozumie moje problemy, niż stary działacz obecny w polityce od dwudziestu lat i przez tę politykę oderwany od mojej codziennej rzeczywistości.
Jeśli duże ugrupowania chcą budować trwałe podstawy do dalszego działania muszą to wreszcie zrozumieć – nie wojna lecz kooptacja. Polityka potrzebuje zaangażowanych ludzi młodych, lecz ludzie młodzi zupełnie nie potrzebują wielkiej polityki.
A kto w takim starciu będzie górą jest chyba oczywiste?

 

 

 

 

 

 

 

--------------------------------------------------------------------

--------------------------------------------------------------------

Zachęcamy do odwiedzenia naszego internetowego sklepu wSklepiku.pl.

Znajdziesz tam mnóstwo ciekawych książek w atrakcyjnych cenach!

Powiązane tematy

Komentarze