Anatomia tolerancji
„Tolerancja” to słowo, które w naszych czasach zrobiło ogromną karierę. Przy okazji zmieniło też znaczenie. Kiedyś „tolerować” znaczyło tyle co „ledwie znosić” lub „łaskawie wytrzymywać” i jest to właściwe tłumaczenie owego nadużywanego terminu. Tymczasem dzisiaj używa się go powszechnie dla wyrażenia bezwarunkowej akceptacji, w której nie ma miejsca na najlżejszą nawet krytykę czy najłagodniejszy żart. Jako dodatek do tego otrzymaliśmy też powszechny, sterowany z góry nacisk, by „być tolerancyjnym”. Skuteczność takiego działania widać wszędzie dookoła, bo tolerancji nie wymagają przecież zjawiska pozytywne, a w jakiś sposób niepożądane. Już samo to powinno zapalić światełko ostrzegawcze, ale cóż, każdy chce być traktowany jak nowoczesny, etyczny człowiek. Do czasu.
Jest rzeczą zacną, gdy obowiązek tolerancji dotyczy ludzi, w niezawiniony sposób upośledzonych przez los. Jednak to właśnie jest najrzadziej wymuszane przez opinię publiczną czy organy ścigania, pewnie dlatego, że niepełnosprawni czy nędzarze nie podpalają opon i nie wysadzają się w metrze. Nie organizują też żadnych marszów, bo zazwyczaj nie mają na to siły. Kogóż więc każe się nam „tolerować” do tego stopnia, że nie wolno powiedzieć żadnego złego słowa, żeby nie zostać oskarżonym o jakąś „fobię” czy ”-izm”? Chyba nie muszę uściślać, bo wszyscy to wiemy. Konsekwentne prowadzenie tej polityki powoduje fatalne skutki. Po pierwsze, w europejskich krajach rośnie liczba imigrantów, którzy czują się uprawnieni do wysuwania coraz bardziej bezczelnych żądań, często sprzecznych z prawem danego kraju. Obawiające się nie wiadomo czego rządy przyznają im rozliczne przywileje, w tym socjalne, rujnujące budżet danego kraju, wypracowywany głównie przez jego rdzennych obywateli. Ciż sami obywatele bywają w obrzydliwy sposób dyskryminowani przez prawo własnego kraju, ponieważ im nie przyznaje się ani darmowych mieszkań, ani zasiłku na każde dziecko, sięgającego na przykład w Polsce tysiąca złotych miesięcznie. W czym lepsi są przybysze, którzy nie wypracowują majątku narodowego i często w ogóle nic z siebie nie dają oprócz awantur o kolejne przywileje? Ci, których do danego kraju ściąga „socjal”? A jednak przyznaje się im lekkomyślnie przywileje, umacniające ich w przekonaniu, że należy im się wszystko, zaś oni nie muszą nic robić, nawet przestrzegać praw państwa, które ich przygarnęło.
Stłamszone kretyńskimi przepisami i fałszywym poczuciem wstydu społeczeństwa zaczynają się już budzić, ale budzą się z ręką w nocniku po łokieć. Łatwo było poradzić sobie z problemem, póki nie urósł do groźnych rozmiarów – teraz już będzie ciężko i zapewne dojdzie w końcu do regularnej wojny, gdy tacy na przykład Belgowie czy Holendrzy zechcą być we własnym kraju traktowani jak decydenci, nie jak niewolnicy od wypracowywania socjalu. Oto, co wynika ze źle pojętej tolerancji, z planowego likwidowania takich rzeczy jak patriotyzm czy duma narodowa.
Dyskutując o tego typu sprawach bardzo łatwo jest usłyszeć coś w rodzaju „a kiedyś katolicy...!”, „a kiedyś biali koloniści...!”. Zapewne. Tylko że nie mówimy o „kiedyś”, mówimy o „teraz”. To co działo się przed wiekami interesuje historyków i archeologów, to zaś co dzieje się teraz, jest życiowo ważne dla nas wszystkich. Państwa i narody powstały właśnie na gruncie uznania własnego stylu życia za lepszy, dumy z powodu przynależności terytorialnej i gotowości do obrony swej państwowości nawet za cenę życia. W momencie gdy to skreślamy, wali się wszystko. Muszą wygrać ci, którzy nie mają pojęcia „tolerancja” w swoim słowniku, za to mają coś, co ich spaja. Tym czymś jest zazwyczaj albo religia, albo w ostateczności nazizm. Mniejsza o to, że takie coś jest czymś złym, ale jest to siła. Gdy trafia na brak oporu, spowodowany rozbiciem wewnętrznym i brakiem poczucia wspólnoty, musi zwyciężyć. Wygłaszanie frazesów o etyce i pokojowej koegzystencji w obliczu masy myślącej na sposób średniowieczny to jak tłumaczenie sforze głodnych wilków, że bardzo się kocha pieski. Od razu przypomina się nieszczęsny pastor z „Wojny światów” Wellsa, który chciał zatrzymać Marsjan pokojowym przesłaniem. Jak widać, nie udaje się to nawet w bajkach.
Reasumując: tego co dobre i korzystne, nie trzeba „tolerować”, gdyż jest to po prostu pożądane. A złego i szkodliwego nie warto. Chyba że ktoś bardzo lubi kłopoty.