To OFE or not to OFE?
Szczęśliwie upływa czas, jaki dano nam na podjęcie niezwykle istotnej decyzji. Decyzji mianowicie gdzie chcemy, aby trafiło nasze 2,92 proc. podstawy ozusowania. Może trafić do ZUS, a może trafić do OFE. Abstrahując od niezwykłej wagi sprawy, wszak o 2,92 proc. chodzi, to trochę jak wybór pomiędzy szklanką wody, a wody szklanką.
OFE miało przybliżyć nas do zachodnich systemów oszczędzania na emeryturę. Głównym jego założeniem była osobistość oraz realność konta tj. emerytura była wypłacana z realnych pieniędzy zgromadzonych na konkretnym koncie, a nie z procentu od procentu zapisanego w jakiejś ustawie, do której nowelizacji było więcej niż gwiazd na niebie. Byłoby to wszystko wspaniałe, gdyby nie dwa szczegóły. Pierwszy to fakt, iż lwia część tych naszych ofowskich składek “inwestowana” była w obligacje. To znaczy, że najpierw nam pobierano składkę, aby później pożyczyć państwu, które to państwo odda nam później z procentem, który to procent weźmie z naszych podatków, czyli sami sobie oddamy procent. Brzmi super! Efektywność inwestycji oceniam na nędzną, a to na pewno nie przybliża nas do żadnych standardów zachodnich, gdzie przede wszystkim na nią zwraca się uwagę.
Nic to, ważne że konto jest osobiste i realne. Well, well, well... nie jest osobiste. Realne też nie. Bowiem Tusk Donald i 17 rozbójników w randze ministra, a także sędzia z tych najwyższych uczynili, że jest zupełnie państwowe. Nastąpiło unarodowienie kont, które czym prędzej wchłonęła nasza równie narodowa czarna dziura, czyli ZUS.
Stoi więc Polak biedaczyna i słyszy, że ma coś wybrać, a to i tak 2,92 proc. i tak unarodowią, to on woli pójść na piwo, albo z dzieckiem w piłkę kopaną popykać. To bardzo racjonalne podejście. Niesamowicie racjonalne, bo zastanawianie się nad tym, czy swoje 2,92 proc. przekazać bezpośrednio do czarnej dziury, czy używając pośredników jest gigantycznym marnowaniem czasu, energii, zdolności.