Dlaczego nie jesteśmy drugą Japonią?
Starsi czytelnicy zapewne pamiętają obietnice zbudowania drugiej Japonii, która padła po raz pierwszy w początku czasu pierwszej Solidarności we wrześniu 1980 roku. Po tym był stan wojenny, rozmowy okrągłostołowe, transformacja gospodarcza ( bo przecież nie ustrojowa), akcesja do NATO i UE. Dużo się działo i nikt do rozwoju gospodarki głowy nie miał, a jeśli już nawet to na krótko i bez znaczących konsekwencji. Od pojawienia się konceptu drugiej Japonii dojrzały prawie już dwa pokolenia, przeżyliśmy dwie fale emigracji i w temacie rozwoju gospodarczego nadal jesteśmy w ciemnym lesie i drugiej Japonii nic w Polsce nie zapowiada.
Gdyby ktoś miał wątpliwości to pozwolę sobie przytoczyć ostatnie dane Eurostatu. Koszt godziny pracy Polaka (który jest w lwiej części wielkością wynagrodzenia), to 8,6 € czyli ledwie 34% średniej unijnej, która wynosi 25,4 €. Pracujemy za marne pieniądze, za to odpowiednio więcej godzin w roku w porównaniu do pracowników Europy pierwszej prędkości i stopień zapracowania to jak na razie jedyny wskaźnik, zbliżający nas do Japonii. Pomysł, aby rozwijać gospodarkę na bazie taniej siły roboczej, jakoś się nie sprawdził, choć w praktyce jest nadal dominujący. O tym ostatnim stwierdzeniu przekonuje dynamika wzrostu kosztów godziny pracy w okresie 2008-2016 w Polsce i w UE. W Polsce w tym czasie koszt ten wzrósł o 13,1% w porównaniu do średniej unijnej wzrostu o 18,1%. Mówiąc językiem kinematyki, mamy nie tylko dwie prędkości ale i dwa przyspieszenia i to nasze jest zdecydowanie niższe.
Ponieważ ceny na rynku wspólnotowym podążają raczej za średnią unijną płacą a nie za najniższą, to relatywne zubożenie pracowników polskich, przekłada się nieuchronnie na względne obniżenie naszego potencjału gospodarczego, w stosunku do reszty Europy a w konsekwencji na względne obniżenie przychodów podatkowych i relatywne obniżenie serwisu agend państwowych na rzecz obywateli. Tak więc z pułapki średniego rozwoju zmierzamy ku obszarowi niedorozwoju.
Procesowi temu towarzyszy szereg negatywnych zjawisk społecznych, gospodarczych i politycznych, które obserwujemy na co dzień. Najbardziej dotkliwym fenomenem jest emigracja zarobkowa, u podstaw której leży relatywna nieatrakcyjność państwa polskiego dla jego obywateli. To nie tylko niższe płace, ale także gorsza opieka medyczna, pogarszający się stale serwis edukacyjny, czy ograniczone możliwości awansu zawodowego, wreszcie zaporowe warunki finansowe zdobycia dachu nad głową. Te i inne aspekty nieatrakcyjności państwa polskiego mają co gorsza charakter trwały i strukturalny i nic nie wskazuje na to aby ulegały pozytywnym zmianom.
Jak to się zatem dzieje, że pracujemy dość dużo i intensywnie, PKB wzrasta, wzrasta produkcja ,także eksportowa a wszystko to nie przekłada się na wzrost jakości naszego życia? I drugiej Japonii jak nie było tak nie ma. Najbardziej enigmatycznie na tak postawione pytanie można odpowiedzieć, że wszystkiemu jest winna pułapka średniego rozwoju i jej akcydensy. Przechodząc do szczegółów należy stwierdzić, że termin Ezopowy pułapka średniego rozwoju to w szczególności pułapka niedorozwoju technologicznego i pokrótce warto wyjaśnić co to oznacza i jakie są tego przyczyny.
Gospodarka popada w stan niedorozwoju technologicznego nie wtedy gdy nie wytwarza dóbr z udziałem wysokich technologii, ale wtedy gdy nie kreuje samych wysokich technologii. Wysokie technologie, w mniejszym lub większym zakresie, zawsze można nabyć rujnując się na kredyt i utrzymywać, że się je posiadło. Jednak istnieje tu duże ryzyko bilansu finansowego. Dynamika zadłużenia może przekroczyć dynamikę wzrostu produkcji. I to jest właśnie przypadek polskiej gospodarki i całego państwa gdzie dynamika zadłużenia przekracza dynamikę wzrostu PKB. Słowem , kupujemy za pożyczone pieniądze technologie, które nie są w stanie na siebie zarobić. Zostajemy z długami i zadowoleniem z umiarkowanego wzrostu PKB. Zwracam uwagę, że usługi finansowe także wliczane są do PKB.
Dlaczego tak się dzieje? Jeżeli pominąć nawet czysto chybione zakupy technologii, które zawsze występują i na wytwory których zbytu nie ma to i tak w przypadku tych trafionych sytuacja nie przedstawia się różowo. W przypadku gospodarek średnio rozwiniętych, nawet zbywalna produkcja, także eksportowa jest istotnie kosztowo obciążona importem produkcyjnym, ponieważ słabe gospodarki nie wytwarzają szeregu komponentów produkcyjnych i właściciele zakładów muszą płacić za nie jak za zboże. Żeby nie być gołosłownym dwa drastyczne przykłady. W Polsce produkujemy, zależnie od roku, od 10 do 11 mln ton stali i praktycznie zero stali nierdzewnej i kwasoodpornej. Producenci i konserwatorzy urządzeń przemysłu chemicznego i rolno –spożywczego, są skazani w tym zakresie na import. Granulat do produkcji ceramicznej zastawy stołowej także pochodzi z importu podobnie jak granulaty do produkcji ceramiki technicznej. Mieszając w kubku (krajowej produkcji) herbatę łyżeczką (od tego jak wiadomo robi się słodsza), powinniśmy mieć świadomość, że za materiał na kubek zapłaciliśmy producentowi niemieckiemu a za stal nierdzewną na łyżeczkę, Szwedom Japończykom lub Szwajcarom . W zaistniałej sytuacji nawet produkcja eksportowa nie wpływa istotnie na zwiększenie krajowej akumulacji kapitału. A gospodarkę rozwiniętą od średnio rozwiniętej (czyli niedorozwiniętej) odróżnia stopień akumulacji kapitału.
Zachodzi zatem pytanie dlaczego nie produkujemy tych granulatów stali nierdzewnych, że o komponentach do produkcji leków nie wspomnę? Najprostsza odpowiedź brzmi: bo nie potrafimy. Nie posiadamy bowiem zdolności wytwarzania technologii jako takiej. W szczególności wysokich technologii. Pułapka średniego rozwoju to nie tylko niezdolność gromadzenia kapitału ale także bariera kompetencyjna, której polskie środowisko techniczno gospodarcze, jak do tej pory nie przekroczyło. Należy zadać sobie zatem pytanie: dlaczego nie potrafimy wytwarzać technologii? I kolejno, atrofia jakiej dziedziny społeczno gospodarczej jest konkretnie odpowiedzialna za nasze deficyty w tym względzie?
I tu odpowiedź jest dość oczywista. Technologia jest produktem zaplecza badawczo rozwojowego danej gospodarki czy podmiotu gospodarczego i jest towarem jak każdy inny, który można kupić ( to my) lub sprzedać ( to np. Japonia lub USA). To ostatnie zdanie ilustruje bilans handlu zagranicznego technologią, czyli stosunek przychodów z eksportu technologii do kosztów zakupu, który dla Japonii w roku 2015 wyniósł 2,3 a dla gospodarki amerykańskiej 3,5. Darujmy sobie przytaczanie ułamków w naszym przypadku i przejdźmy do odpowiedzi na pytania zasadnicze. W Polsce na badania i rozwój od lat przeznaczamy niewielki procent PKB. W 2015 roku wydaliśmy dokładnie 1%, PKB na badania i rozwój, poprzednio było mniej lub dużo mniej. I żeby było jasne, nie jest to wiele, w porównaniu z Izraelem (4,3% PKB), Finlandią (3,9% PKB), Koreą (3,74% PKB) i Japonią (3,56% PKB) , USA (2,83% PKB) i Niemcami (2,8% PKB). Nawet Chiny mogą się pochwalić pełnymi 2 % PKB wydanymi w 2016 roku na badania i rozwój.
Powyższe liczby obejmują zarówno wydatki rządowe jak i nakłady sektora przedsiębiorstw. W przypadku wydatków na badania, samego sektora rządowego to jest to 0,41% dla Polski (spadek z 0,43 w 2014), 0,77% PKB dla Japonii, 0,96% dla USA, 1,05% dla Korei, 1,04% dla Chin, 0,9 dla Niemiec. Wnioski z powyższych wskaźników po za oczywistym, że polska sfera badawcza jest ewidentnie i strukturalnie niedofinansowana, są jeszcze takie, że we wszystkich tych krajach sektor przedsiębiorstw wykłada na badania 2 do 4 razy więcej niż wydatki rządowe. Nieco większy udział wydatków rządowych na badania w USA i w Chinach spowodowany jest znacznym udziałem badań naukowych na rzecz obronności. W Polsce, mało na badania i rozwój wydaje rząd, ale przedsiębiorstwa dotrzymują tego trendu i wydają jeszcze mniej, w rezultacie mamy w/w współczynnik równy 1,43 w 2015 roku, przy ogólnej nędzy dla nauki i rozwoju. Rekordzistą w tym zakresie jest Japonia, gdzie przedsiębiorstwa wydają 3,6 raza więcej na badania i rozwój niż sektor rządowy.
Ale nasz kłopot to nie tylko ogólna mizeria w finansowaniu badań i rozwoju. Skromne środki wydajemy także bardzo nieefektywnie z punktu widzenia rozwoju technologii. Pieniądze na badania i rozwój można wydać na trzy sposoby. Przeznaczyć na badania podstawowe, na badania stosowane i na prace rozwojowe. Badania podstawowe służą poszerzeniu wiedzy jako takiej. Badania stosowane , nieco upraszczając, to największy wkład w kreacje nowych technologii. Prace rozwojowe to już tylko implementacja istniejących rozwiązań, których źródła tkwią w badaniach stosowanych. Oczywiście prace rozwojowe w skali przedsiębiorstwa są bardzo ważne, ale na miejsce gospodarki w globalnym wyścigu technologicznym pierwszorzędnego wpływu nie mają. Ten pierwszorzędny wpływ mają badania stosowane! Niestety, w Polsce, jest to Kopciuszek najsłabiej finansowany zarówno, przez rząd jak i przez sektor przedsiębiorstw. Ogółem badania stosowane absorbują jedynie 20,3% środków przeznaczonych na badania i rozwój i podlegają tendencji zniżkowej. W roku 2011 było to jeszcze 24 % by zredukować swój udział do w/w w roku 2015. Jak tak dalej pójdzie, a chyba pójdzie, to w roku 2020 udział badań stosowanych będzie na poziomie 15% ogółem.
W lekceważeniu badań stosowanych, niestety zgodny jest zarówno sektor przedsiębiorstw jak i instytucje rządowe. Przedsiębiorstwa 76,6 % środków na badania i rozwój inwestują w prace rozwojowe a uczelnie i Instytuty PAN odpowiednio 68,2% i 70% w badania podstawowe. Jeżeli zauważymy że na uczelniach i w Instytutach Polskiej Akademii Nauk pracuje blisko 88% polskich pracowników naukowych to mamy obraz w którym 9/10 uczonych w Polsce, 7/10 swojej aktywności naukowej (finansowanej przez rząd), poświęca, na poszerzenie ogólnej wiedzy ludzkości. Zachodzi pytanie czy stać nas na taką szlachetność wobec misji ludzkości jaką jest misja poznania? No, ale kto bogatemu zabroni?
Sama struktura zatrudnienia pracowników naukowych w Polsce, ma charakter ściśle odwróconej piramidy w stosunku do takich krajów jak Japonia Niemcy czy Korea. I tak 82 % uczonych pracuje na uczelniach około 6 % w Instytutach PAN a jedynie 12 % w Instytutach Badawczych z których nie wszystkie mają charakter przemysłowo technologiczny ( są tam także np. Instytuty medyczne). Dla porównania w Japonii 34,6% badaczy pracuje na uczelniach, ale 59,5% jest zatrudnionych w instytutach przemysłowych, pozostałe około 5% w rządowych lub prywatnych Instytutach organizacji non profit. Jeżeli porównać liczby bezwzględne to tak jak i z nakładami mizeria rzuca się w oczy. W Japonii na 10000 zatrudnionych w nauce pracuje 130 pracowników, w Polsce 50. Ale jest jeden wskaźnik porównywalny. W czterokrotnie liczniejszej od Polski Japonii liczba pracowników naukowych akademickich pozostaje proporcjonalnie cztery razy większa. W Polsce to około 85 tys. pracowników akademickich a w Japonii 310 tys. Akademików ci u nas dostatek. Za co serdeczne dzięki dla wszystkich byłych i obecnych Ministrów Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Jeśli jednak porównać liczbę polskich uczonych zatrudnionych w Instytutach to licząc mocno z górką 20 tys. pełnych etatów nijak się nie ma do 580 tys. naukowców japońskich pracujących w instytutach przemysłowych. Iloraz 1/30 w porównaniu z czterokrotnie liczniejszą Japonia to prawie „mniej niż zero” . I tu jest pies pogrzebany.
Należy jeszcze tylko dodać, że z tych 20 tys. technologią zajmuje się mniej niż połowa zatrudnionych naukowców i pracowników naukowo- badawczych, to jest po prostu paru facetów, a będzie ich jeszcze mniej bo sektor Instytutów Badawczych właśnie przeżywa restrukturyzację. Trudno zakładać aby wyniki tej restrukturyzacji były inne niż restrukturyzacji stoczni kopalń czy przemysłu elektromaszynowego, liczba pracowników naukowych tego sektora na pewno ulegnie zmniejszeniu, część się sama zwolni, część zostanie zwolniona. Ten ostatni proces w instytutach nadzorowanych przez Ministra Rozwoju już się z resztą rozpoczął. Do pobożnych życzeń, należy zaliczyć pogląd części establishmentu rządowego, że zadania pracowników Instytutów Badawczych przejmą uczelnie. Praktyczni przedsiębiorcy japońscy zasilają budżety badawcze uczelni w części 2,5% ogólnego budżetu wydatkowanego przez uczelnie japońskie na badania naukowe, a przecież na biednych nie trafiło. Próba przesunięcia zadań tworzenia technologii na uczelnie spowoduje, że nie będziemy drugą Japonią. Choć dziś należałoby zapytać raczej dlaczego nie będziemy druga Koreą?
(Dane statystyczne za EuroStat, GUS i NISTEP)
Dr hab. inż. Adam Witek, prof. ICiMB