Dali nam przykład Hiszpanie?
Jeśli hiszpańskim sądom udało się wydać wyroki sprzyjające frankowym kredytobiorcom, a także chorwackim, to chociaż nie są to wiodące kraje europejskie, powstał znamienny precedens. Okazało się bowiem,, że to co teoretycznie niepodważalne ustalenia umowne z bankami – mówiąc językiem prawników – da się „wzruszyć”. Czy podobnie będzie w Polsce?
Zaczęło się na na Węgrzech, gdzie premier Victor Orban zapowiedział, że w ciągu kilku lat banki nie będą mogły udzielać kredytów hipotecznych w walutach zagranicznych. Teraz mówi on nawet o unieważnieniu niektórych tego rodzaju umów kredytowych
Hiszpański sąd orzekł, że udzielanie kredytu we frankach szwajcarskich ma charakter spekulacyjny otwierając możliwość ich rozwiązania, co oznacza, że klienci mogą oddać swojemu bankowi pierwotną, ustaloną w euro kwotę kredytu, jeszcze przed jej denominacją na franka, oczywiście z odsetkami. Banki odwołują się, ale jeśli taki wyrok zapadnie w drugiej instancji, otworzy to drogę do kolejnych procesów już nie tylko w Hiszpanii, ale także w innych krajach Unii. 100 tysięcy Chorwatów zaciągnęło kredyty we frankach szwajcarskich. Sąd w Zagrzebiu uznał, że mogą je spłacić po kursie z dnia, w którym je brali. Sprawę do sądu przeciwko ośmiu bankom, głównie zagranicznym (ich właścicielami są Unicredit, Intesa Sanpaolo, Societe Generale Raiffeisen Bank, Erste Bank, Hypo Bank, węgierski OTP Bank i rosyjski Sbierbank) wniosło stowarzyszenie klientów-kredytobiorców kredytów denominowanych we franku, uważając się za oszukanych przez banki. Większość Chorwatów zadłużała się, gdy za jednego franka trzeba było zapłacić 4–4,5 kuny, podczas gdy już w połowie 2011 r. szwajcarska waluta kosztowała ponad 6 kun i taki kurs, z lekkimi wahaniami, utrzymuje się do dziś. Sąd podzielił argumenty stowarzyszenia: banki nie informowały wyczerpująco o ryzyku walutowym (kurs kuny jest powiązany z kursem euro, doradcy banków mówili, że w związku z tym nie będzie istotnych wahań kursu franka szwajcarskiego) a zmiana kosztów kredytu odbywała się w sposób nieprzejrzysty. Sądy w tych krajach powołały się także na prokonsumencką, unijną dyrektywę MiFID (Markets in Financial Instruments Directive), do której banki nie zastosowały się, przedstawiając klientom do podpisania umowy o kredyt hipoteczny denominowany w franku szwajcarskim. Kładzie ona nacisk na rzeczywistą transparentność świadczonych przez banki usług – klient musi być w pełni i zrozumiale poinformowany o tym, co podpisuje
- Informacje kierowane przez przedsiębiorstwo inwestycyjne do klientów powinny być rzetelne, niebudzące wątpliwości i niewprowadzające w błąd. Ponadto informacje dotyczące instrumentów finansowych oraz proponowanych strategii inwestycyjnych powinny obejmować stosowne wytyczne oraz wszelkie ostrzeżenia o ryzyku związanym z inwestycjami w takie instrumenty”
– mówi jeden z kluczowych zapisów MiFID.
W Polsce kredyty hipoteczne denominowane we franku posiada ponad 600 tys. gospodarstw domowych (wobec ok. 700 tys. kredytów walutowych w ogóle). Aż 50 tysięcy zostało zaciągnięte w trzecim kwartale 2008 r., gdy kurs franka do złotego był najniższy w historii, w granicach 2 – 2,3 zł. Banki zaczęły się wycofywać z ich dalszego udzielania dopiero pod koniec roku, zresztą z oporami. Podważenie umów przez sądy jest jednak teoretycznie możliwe. I to z kliku powodów:
Rekomendacja S wprowadzająca nowe zasady ostrożnościowe przy udzielaniu przez banki kredytów frankowych weszła w życie co prawda już w 2006 r., nie zniechęcała jednak banków o ich dawania klientom. Dotyczyła niewielkiego retuszu przy obliczaniu zdolności kredytowej klientów. Osoba, która zaciągała kredyt hipoteczny w walucie obcej, musiała zarabiać na tyle dużo, by móc pożyczyć o 20 proc. więcej, niż w złotówkach. Ponadto bankowi doradcy mieli w pierwszym rzędzie oferować kredyty złotowe. Często tego nie robili, nie chcąc odstraszyć klienta wysokooprocentowanym kredytem w złotych.
Klienci, w większości nie będący ekspertami od bankowości, istotnie podpisywali oświadczenie, że mają świadomość ryzyka walutowego oraz że zapoznali się z informacją o ryzyku stopy procentowej, ale z dużą dozą pewności można powiedzieć, że nie rozumieli, co popisują. Mechanizm zmienności kursowej nie był im na ogół wyjaśniany ani ustnie przez doradców bankowych, ani też przedstawiany (w przystępny sposób) w umowach kredytowych, czy towarzyszących im dokumentach. Przypomina to jako żywo sprzedaż w latach 90. polis na życie z tzw. funduszem inwestycyjnym, gdzie towarzystwa ubezpieczeniowe w umowach nie określały jasno i zrozumiałym językiem wszystkich kosztów związanych z tym produktem a agentom i brokerom bardzo zależało, żeby za dobrą prowizję sprzedać jak najwięcej polis.
Banki udzielały kredytów frankowych na 110 proc. wartości nieruchomości i więcej i to aż do czasu nowelizacji Rekomendacji S, co nastąpiło dopiero w 2008 r., gdy większość kredytów przy niskim kursie franka była już zaciągnięta. Dopiero wówczas spóźniona nowelizacja zalecenia KNF zaostrzyła znacząco kryteria oceny zdolności kredytowej klientów, a także zobowiązała banki do informowania ich o tzw. spreadzie walutowym, o czym dotąd nie mieli pojęcia. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów zaliczył do tzw. klauzul abuzywnych (niedozwolonych) przeliczanie przez bank wierzytelności na złote po kursie dewiz danej waluty według tabeli kursów stosowanej przez bank lub po kursie średnim NBP. W znowelizowanej Rekomendacji znalazło się zobowiązanie banków do przyjmowania spłat rat bezpośrednio we frankach. Reasumując: gdyby KNF wykazała się podobną przezornością, ustanawiając pełne zasady Rekomendacji na rok-dwa przed nieruchomościowym boomem, dziś prawdopodobnie nie byłoby w Polce problemu kredytów walutowych frankowych, które wydają obecnie się nie do spłacenia.
Istnieje podejrzenie, że już od początku 2008 roku analitycy zatrudnieni w bankach zdawali sobie sprawę, że frank w relacji do złotego będzie drożał i ze względu na trwający kryzys europejski i światowy zaczyna się jego długoterminowy trend wzrostowy. Milczeli jednak, a banki w pełni świadomie wmanewrowywały ludzi w ryzyko kursowe wiedząc przy tym, że znaczące wzmocnienie franka do złotego, ze względu na trwający kryzys europejski i światowy, jest nieuniknione. Nie ma na to bezpośrednich dowodów oprócz nielicznych wypowiedzi w mediach. O spodziewanym wzmocnieniu franka mówili w 2008 roku np. analitycy duńskiego Saxo Banku, ale ich wypowiedzi przemknęły bez echa.
Czy polscy, frankowi kredytobiorcy, wzorem klientów „Nabitych w mbank” i zachęceni przykładem zachodnich kolegów zjednoczą się i pójdą na drogę sądową przeciw bankom? A może będą woleli uwierzyć optymistom:
- W perspektywie kilku lat jest szansa na to, że kurs franka spadnie poniżej 3 zł, ponieważ obecny wysoki kurs tej waluty nie ma uzasadnienia w fundamentach, ale wszystko będzie zależało od rozwiązania kryzysu zadłużeniowego w Europie
- uważa Marcin Mrowiec, główny ekonomista Banku Pekao. Natomiast Piotr Popławski z Banku BGŻ, typuje, że na koniec tego roku frank spadnie do poziomu 3,15 zł, jednak nie wróży szybkiego powrotu choćby do poziomu 2,5 złotego.