To ma być debata?
Niedawno zareagowałem na używanie słowa “współautor” dla insynuacyjnego przekazu, że wypowiedzi osoby określonej tym mianem nie powinny być traktowane poważnie, bo emocje zaburzają im rozum (zob. „Propagandowe chwyty to nie argumenty - Leszek Balcerowicz odpowiada premierowi Donaldowi Tuskowi” na www.for.org.pl). Ten nieuczciwy chwyt retoryczny blednie jednak wobec demagogicznego popisu jaki dał J. K. Bielecki, Przewodniczący Rady Gospodarczej przy premierze Donaldzie Tusku, w wywiadzie dla money.pl z 7 października br.
Powtórzył on nieprawdy nt. II filaru jakie wielokrotnie dementowało wielu ekonomistów, m.in. Komitet Obywatelski Bezpieczeństwa Emerytalnego (KOBE) – (zob. www.kobe.org.pl) oraz FOR (zob. FOR przeciw skokowi na oszczędności emerytalne Polaków zgromadzone w II filarze na stronie FOR)
Do starych nieprawd dodał nowe – odnośnie pojęcia i obliczeń tzw. długu ukrytego. J. K. Bielecki zdaje się nie wiedzieć (albo udaje, że nie wie), że obliczenia FOR są oparte na zaleceniach Parlamentu Europejskiego z marca 2013. (W tej sprawie zostanie przedstawione odrębne oświadczenie)
Emitowanie nieprawd to nie wszystko. Oprócz tego mamy epitety ad personam. Tak np. wypowiedzi J. Buzka czy niżej podpisanego, krytyczne wobec proponowanej przez rząd PO-PSL nacjonalizacji oszczędności emerytalnych Polaków zgromadzonych w OFE - to „krzyk urażonych ludzi, którzy mienią się obrońcami pieniędzy Polaków …”. Wskazywanie, że w ZUS w odróżnieniu od OFE nie gromadzi się pieniędzy – co jest elementarna prawdą – to „demagogia i dogmatyzm oraz brak patriotyzmu”. Ja osobiście zostałem mianowany przez J. K. Bieleckiego „rzecznikiem Otwartych Funduszy Emerytalnych” (kłania się to znany insynuacyjny chwyt „komu to służy?”).
Zwykle bywa tak, że moc epitetów i insynuacji jest odwrotnie proporcjonalna do siły argumentów i dowodów. Tak jest z pewnością w przypadku wypowiedzi J. K. Bieleckiego.
Piszę ten tekst nie dlatego, że zostały urażone moje uczucia. Chodzi o sprawę daleko ważniejszą: o jakość dyskusji publicznej w Polsce. Jak długo media będą spokojnie patrzeć na degradację publicznej debaty lub – co gorsze – same w tym uczestniczyć?