Fundusz Odbudowy – dla kogo i po co?
Niemcy zgadzają się na uwspólnotowienie długu. Na fundusz w wysokości 500 mld euro ma się zrzucić cała Unia
Pomysł, ogłoszony przez przywódców Niemiec i Francji, wywołał spore poruszenie w Europie, bo świadczy o tym, że Berlin zgodził się na to, co wcześniej zdecydowanie odrzucał: za wyjście z kłopotów gospodarek najmocniej doświadczonych pandemią ma odpowiadać solidarnie cała Unia. Kraje-beneficjenci dostaną pieniądze za darmo, a cała reszta za to zapłaci.
Przełom polega na tym, że Niemcy do tej pory uważały, że najbardziej poszkodowani powinni dostać kredyt na korzystnych warunkach, który później będą musieli zwrócić. Teraz dostaną grant.
Droga do realizacji tej koncepcji jest jeszcze daleka, i wcale nie musi oznaczać, że zostanie zrealizowana w 100 procentach. Na pewno wychodzi ona naprzeciw postulatom Południa, które zarzucały Północy bezduszność i brak solidarności. Rzeczywiście, jedność Unii z powodu braku reakcji na kryzys była podważana, więc koncepcja Niemców w jakimś stopniu może rozwiązywać ten problem (charakterystyczne jest to, że razem z Angelą Merkel pomysł ogłosił Emmanuel Macron – reprezentant Południa i z pewnością jeden z głównych beneficjentów planu, do którego pewno nie dołoży ani grosza).
Z punktu widzenia naszego regionu Europy i z perspektywy Polski sytuacja jest dosyć skomplikowana, bo z jednej strony w budżecie unijnym mogą pojawić się nowe pieniądze, i to niemałe (Polska ma nawet pomysł, skąd je wziąć, ale wymaga to pewnego wysiłku ze strony Unii, co wcale nie jest proste), jednak do kogo one trafią i na jakich zasadach? Plan Merkel jest szyty na miarę Południa i pod jego oczekiwania, nasz region pewnie dostanie jakieś resztki, i to obwarowane olbrzymią liczbą unijnych warunków, z tworzenia których Bruksela jest znana.
Kraje takie, jak Polska, które pandemię potraktowały bardzo poważnie i podeszły do niej z dużym rozsądkiem, też ucierpiały z jej powodu, i to w sensie gospodarczym prawdopodobnie nie mniejszym niż Południe. Po prostu są znacznie biedniejsze, nie posiadają takich buforów kapitałowych jak Włochy czy Francja, ich gospodarki są słabiej rozwinięte. Podział środków z Funduszu Odbudowy EU (tak Niemcy nazwały swój projekt) będzie więc bardzo trudny, zwłaszcza, że powinny złożyć się na niego wszystkie kraje.
Jak wytłumaczyć swoim wyborcom tracącym pracę z powodu pandemii w Polsce, na Węgrzech czy w Rumunii, że trzeba dorzucić się do wspólnego funduszu ratującego bogatą Unię Europejską? Stabilność i solidarność UE jest ważna, ale przekonanie do tego pogrążonych w kryzysie państw znacznie uboższych od Starej Unii, wcale nie będzie łatwe.
Na razie zresztą można odnieść wrażenie, że plan Merkel jest skierowany do strefy euro. I tak pewno pozostanie, jeżeli gros środków trafi na południe Europy. Wrażenie na pewno mogłoby by być inne, gdyby w gronie prezentującym pomysł Funduszu Odbudowy EU znalazł się przedstawiciel naszej części Europy, czyli premier Mateusz Morawiecki. Byłoby to zresztą naturalne, z racji istniejącego przecież Trójkąta Weimarskiego, tworzony przez Polskę, Niemcy i Francję. Tak się jednak nie stało.
Można też odnieść wrażenie, że ruch Niemców jest swego rodzaju ucieczką do przodu. Przy okazji tworzenia różnego rodzaju koncepcji ratunkowych dla Europy, bardzo często pojawia się pomysł, by to Niemcy wzięły na siebie główna odpowiedzialność finansową za gospodarcze odrodzenie Europy po koronawirusie. Potencjał gospodarczy Berlina i historyczne obciążenia tego kraju w pełni by uzasadniałyby takie rozwiązanie. Fundusz, którego koncepcję przedstawiła Merkel i Macron, radykalnie zmniejsza szanse na takie rozwiązanie.
Stanisław Koczot