Szekspirowskie wiedźmy nad kotłem pełnym baniek
Najpierw lekcja z mitologii powszechnej: nawiązuję do zdania, które w oryginale brzmi „double, double toil and trouble” (z „Makbeta” Williama Szekspira), a nie – jak się powszechnie uważa – „bubble, bubble...”. Ale biorąc pod uwagę to, do czego zmierzam w tej mini-tyradzie, wersja z „bubble, bubble" dużo lepiej pasuje.
Ostatnimi czasy na szeroko pojętym rynku coraz częściej pojawiają się głosy przestrzegające nas przed bańką. Szczerze mówiąc, doskonale można zrozumieć, czemu tyle hałasu robi się wokół tak rażąco oczywistej kwestii. Wyceny indeksów biją historyczne rekordy niemal każdego dnia (jeśli nie kilka razy dziennie), ceny akcji niektórych spółek przebijają sufit co drugi dzień, spółki technologiczne trafiają na giełdę bez żadnego modelu generowania przychodów (nie mówiąc już o faktycznych, namacalnych przychodach), na ich akcje zapisuje się ponad 10 razy więcej chętnych, niż wynosi liczba samych akcji, a luźna polityka pieniężna najwyraźniej ulega jeszcze większemu poluzowaniu. Wiecie, o co mi chodzi – a jeśli nie, to otwórzcie oczy i popatrzcie, co się dookoła dzieje.
Każdy, kto ma więcej niż pięć minut doświadczenia na tym rynku, powie wam to samo: doszliśmy do stanu, w którym mamy bańkę nie na jednym rynku, ale praktycznie na wszystkich. Nasuwa się więc oczywiste pytanie: kiedy ta bańka pęknie? Pytanie może i jest oczywiste, ale odpowiedź – niestety już nie.
Moim zdaniem wynika to z prostego faktu, że nie ma już nic, co by zszokowało uczestników rynku na tyle, by zmusić ich do działania. Nic, co by wzbudziło ten strach, który tak często wymienia się jako drugą stronę medalu zwanego chciwością. Uczą nas, że strach i chciwość to kamienie węgielne kapitalistycznego modelu gospodarczego i rynku, który dzięki niemu powstaje. Kwestia chciwości jest oczywista, a przy obecnej wycenie indeksu S&P 500 nawet nie trzeba kolejnych przykładów.
Ale strach? Cóż, akurat tego chwilowo dramatycznie brakuje. I tak szczerze mówiąc, czy jest jeszcze coś, czego można by się choćby w najmniejszym stopniu obawiać? Może przypomina to trochę surrealistyczny przykład warunkowania psów Pawłowa, ale uczestnicy rynku i inwestorzy wszelkiej maści przecież już to wszystko widzieli, przeżyli (lepiej lub gorzej), a wielu może nawet wygrało dowód swej mądrości.
Ale tak naprawdę - jeśli wcześniej mieliśmy Nassima Nicholasa Taleba, statystyka i eseistę, który mówił nam o czarnych łabędziach i tym, co nieznane, a co może nam zgotować Armagedon już jutro, a my przyjmowaliśmy to jak ewangelię, to dzisiaj jest już inaczej. Wszystkie znane wiadome są nam znane, podobnie jak te nieznane wiadome (podziękowania dla Donalda Rumsfelda).
My, jako rynek, najwyraźniej nie mamy się już czego obawiać. A bez tego nie ma żadnych powodów, by się denerwować albo postępować rozważnie. Rozważnie, czyli zabezpieczając zyski ze strachu przed stratą. Ale czekajcie, przecież strachu nie ma. Być rozważnym oznacza inwestować mądrze w oparciu o wyceny i zimne, twarde fakty. W dzisiejszych czasach inwestować mądrze oznacza płacić każdą proponowaną cenę sprzedaży, (z pozoru) ufając przekonaniu, że dzisiejszy szczyt (czyli prawdopodobnie cena, którą zapłaciliście) to nic więcej, jak jutrzejszy dołek.
I tak niewzruszony rynek przechodzi sobie z jednej bańki w drugą, przez co wiele płatnych „tub” i mędrców zaczyna krzyczeć o tym, co jest tak ewidentne: BAŃKA! Tak? I co z tego?
Wszyscy to wiemy, nie mogłoby to być bardziej oczywiste – tylko kiedy ona pęknie? Z jakiego powodu? I dlaczego to właśnie ten (x) spowoduje pęknięcie bańki, a nie coś innego?
Od dawna boimy się, że amerykańska Rezerwa Federalna ograniczy luzowanie ilościowe – boimy się związanej z tym insynuacji, że będzie mniej taniej (darmowej) gotówki (czyli także płynności), a więc jedyny powód, dla którego ludzie kupowali akcje, przestanie istnieć. To jak krzyknąć „Pali się!” w zatłoczonym teatrze. Ale – i jest to znaczące „ale” – nawet ten szczery strach przed wydarzeniem, które nie zmaterializowało się we wrześniu (mimo oczekiwań większości graczy), nie wystarczył by wywołać choćby umiarkowaną korektę, nie mówiąc już o pełnej kapitulacji rynku akcji. Więc znów pytam – jeśli nawet to nie podziałało, to co zadziała?
Krach się zbliża, ale wszelkie „jak” i „dlaczego" to nic więcej, jak tylko zgadywanki.
Ken Veksler, Saxo Bank