Dlaczego obawy o chińską gospodarkę powodują pogrom na rynkach?
Złe sygnały z Chin spowodowały w poniedziałek załamanie na rynkach: spadały ceny akcji, surowców, notowania walut rynków wschodzących i ceny ropy. Dlaczego? Chiny importują około 11 proc. światowej ropy , 57 proc. miedzi i dwie trzecie rudy żelaza.
Kondycja Chin powoduje obawy przed spadkiem popytu, grozi globalnym spowolnieniem, a Pekin najwyraźniej nie radzi sobie z całą serią problemów, które trapią chińską gospodarkę. Według amerykańskiego ośrodka Stratfor "Chiny, być może, wchodzą w najtrudniejszy kryzys od czasów Deng Xiaopinga".
Panika na rynkach sprawiła, że wyparowało z nich 5 bilionów dolarów. Inwestorów i biznesmenów wystraszyły dane dotyczące chińskiej gospodarki: spada produkcja przemysłowa, inwestycje, notowania na giełdach - mimo interwencji władz na wielką skalę - a wskaźnik bezrobocia (oficjalnie 4 proc.) nie jest wiarygodny.
Na domiar złego Ludowy Bank Chin (bank centralny) nieoczekiwanie 11 sierpnia zdewaluował juana; decyzja ta i sposób jej zakomunikowania były tak niefortunne, że według Bloomberga i francuskiego dziennika finansowego "Les Echos" stało się to początkiem pogromu na rynkach.
Przez cały świat "przechodzi fala uderzeniowa", ponieważ dewaluacja juana postrzegana jest jako desperacka, lecz nieskuteczna próba zwiększenia eksportu - pisze "Les Echos". Słabsza waluta sprawia, że towary eksportowe są tańsze i bardziej konkurencyjne, ale posunięcie Pekinu skłania inne wschodzące gospodarki do dewaluacji, co grozi wojną walutową.
Bank centralny Chin musiał zresztą po dewaluacji juana przeznaczyć 200 mld dol. na zapobieganie dalszym, niepożądanym spadkom waluty. „Nie tylko skala interwencji, ale też fakt, że bank interweniował po raz pierwszy na zagranicznych rynkach walutowych, mówi wiele o kondycji chińskiej gospodarki” - pisze "Financial Times".
Przez siedem poprzednich tygodni Pekin wydał też około 200 mld dol. na podtrzymywanie cen akcji na giełdach. A gdy przyszedł "czarny poniedziałek" i szanghajski wskaźnik Shanghai Composite Index spadł o 8,5 proc., władze skapitulowały i nie zdecydowały się na interwencję - podaje "FT".
"Wygląda na to, że przywódcy w Pekinie z niejakim opóźnieniem uznali, że próba walki z rynkiem jest i za droga i, przede wszystkim, skazana na porażkę" - komentuje brytyjski dziennik.
Jeśli radykalnie wyhamuje druga co do wielkości gospodarka świata, spadnie popyt na surowce; zależne od ich eksportu kraje (przede wszystkim wschodzące rynki) będą tracić dochody z ich sprzedaży. W rezultacie na giełdach spadają akcje spółek wydobywczych, energetycznych i naftowych.
Świat ogarnął niepokój nie tylko o brutalne hamowanie chińskiej gospodarki, ale też sytuację polityczną kraju i zdolność Pekinu do ratowania sytuacji - komentuje Stratfor.
Cena amerykańskiej ropy (U.S. crude - WTI) spadła na Wall Street i po raz pierwszy od 2009 roku na zamknięciu utrzymała się poniżej psychologicznej bariery 40 dol. za baryłkę. "To nie reakcja na fundamentalne przesłanki rynku, lecz na Chiny" - powiedział analityk rynku ropy z Commerzbank Carsten Fritsch.
Ożywienie światowej gospodarki - jak wielokrotnie ostrzegał Międzynarodowy Fundusz Walutowy - jest bardzo kruche i zapaść Chin stanowi globalne zagrożenie.
Toteż największe od ponad ośmiu lat spadki na chińskich parkietach (byłyby wyższe, gdyby nie zawieszano notowań spółek, których akcje straciły ponad 10 proc.) pociągnęły w dół rynki azjatyckie i europejskie; sprawiły, że Wall Street zareagowało już na otwarciu; najważniejszy indeks Dow Jones stracił początkowo 5,75 proc., a Nasdaq 7,72 proc.
W Europie w pewnym momencie spadki były rekordowe: ponad 7 proc. straciły na jakiś czas giełdy we Frankfurcie, Madrycie, Amsterdamie, Brukseli, a indeksy w Lizbonie i Paryżu ponad 8 proc. Paneuropejski indeks FTSEurofirst 300 zakończył dzień stratą 5,4 proc. Giełda londyńska na zamknięciu straciła 4,67 proc., frankfurcka 4,70 proc., a paryska 5,35 proc. Na Wall Street - pod koniec notowań - Dow Jones tracił 4,01 proc., a Nasdaq - 3,97 proc.
„O sytuacji na globalnych rynkach finansowych poinformowano prezydenta Baracka Obamę” - powiedział rzecznik Białego Domu Josh Earnest; dodał, że Waszyngton naciska na Pekin, by nakłonić go do wprowadzenia reform finansowych.
Prezydent Francji Francois Hollande pośpieszył z zapewnieniami, że "światowa gospodarka jest wystarczająco solidna", by przetrwać kryzys na giełdach, a jej wzrost "nie jest związany jedynie z sytuacją w Chinach".
Na ratunek rynkom może - zdaniem Bloomberga - przyjść jedynie bank centralny Chin. Ma on nadal rezerwy walutowe warte około 3,9 bilionów dol., a główna stopa procentowa wynosi 4,85 proc. A więc "ma on szeroki arsenał środków polityki monetarnej do dyspozycji" - pisze Bloomberg. Radykalne posunięcia banku mogłyby "przywrócić zaufanie na rynkach" - uważa główny ekonomista ING Rob Carnell.
Ludowy Bank Chin mógłby więc obniżyć stopy procentowe. Posunięcie takie tym bardziej pożądane, że inne banki centralne nie mają już pola manewru, by ratować gospodarkę: "według JPMorganChase główne stopy procentowe w rozwiniętych gospodarkach wynoszą teraz średnio zaledwie 0,22 proc.". Banki te nie mają też wielkich rezerw, bo wydały kolosalne sumy na skupowanie aktywów, usiłując skłonić banki do udzielania kredytów i ożywienia gospodarki.
„Tylko Chiny mogą przerwać spiralę spadków notowań, paniki i zawirowań na rynkach walutowych” - mówi w rozmowie z Bloombergiem szef strategii inwestycyjnych AMP Capital Investors Shane Oliver. "To jedyny wielki kraj, który ma teraz siłę rażenia" - konkluduje.
PAP, sek