Analizy

Zdjęcie ilustracyjne / autor: Pixabay.com
Zdjęcie ilustracyjne / autor: Pixabay.com

Atak zimy podniósł rachunki za ogrzewanie

Bartosz Turek

Bartosz Turek

Bartosz Turek, główny analityk HREIT

  • Opublikowano: 22 lutego 2021, 18:20

  • Powiększ tekst

Rosnące ceny źródeł ciepła to niejedyny problem, który uderza nas po kieszeni. Atak zimy spowodował bowiem, że samego ciepła też potrzebowaliśmy znacznie więcej niż przed rokiem. W efekcie rachunek za ogrzewanie może być nawet o 10-30% wyższy

Bieżący sezon grzewczy tylko na początku obchodził się z nami łagodnie. Zarówno we wrześniu, jak i październiku było relatywnie ciepło. Problemy zaczęły się w kolejnych miesiącach. W każdym z nich było na tyle chłodno, że musieliśmy bardziej rozkręcać grzejniki niż przed rokiem. Szczególnie dotyczy to lutego, w którym zima w końcu po latach dopisała.

Potrzebowaliśmy znacznie więcej ciepła

Niestety to co cieszyć może dzieci i młodzież oznacza dla większości z nas wyższe koszty ogrzewania. Z danych zebranych przez HRE Investments wynika bowiem, że w bieżącym sezonie grzewczym zapotrzebowanie na ciepło będzie do końca lutego o ponad 17% wyższe niż rok wcześniej. To już samo w sobie oznacza, że jeśli ktoś nie oszczędzał na ogrzewaniu, to zapłaci za nie więcej niż przed rokiem.

W jaki sposób oszacowane zostało zapotrzebowanie na ciepło?

Aby dokonać odpowiednich kalkulacji niezbędne są dane o panujących na zewnątrz temperaturach. Jak bowiem dowodzi - na łamach portalu ogrzewnictwo.pl - mgr inż. Józef Dopke, w sposób liniowy zużycie gazu do ogrzania pomieszczeń zależy od liczby „stopniodni”. Jest to miara pokazująca, o ile stopni Celsjusza dziennie średnia temperatura za oknem jest niższa od tej optymalnej, która nie wymaga używania grzejników. W poszczególnych rejonach świata stosuje się różne sposoby obliczania liczby „stopniodni”. Zgodnie z metodologią Eurostatu, ważne są dwa poziomy temperatury – 15 i 18 stopni. Przy obliczaniu „stopniodni” pod uwagę brane są tylko takie dni, w których za oknem panuje mniej niż 15 stopni Celsjusza (średnia z temperatury maksymalnej i minimalnej danego dnia). Liczbę „stopniodni” określa się wtedy, licząc o ile za oknem jest ich mniej, niż wtedy, gdy słupek rtęci dochodzi do 18 stopni Celsjusza.

Korzystając z tej metodologii można obliczyć, że od początku września (tradycyjnie uważanego za początek okresu grzewczego) do końca lutego 2021 r. (z uwzględnieniem prognoz), łączna liczba stopniodni wyniesie w Warszawie około 2310. W poprzednim sezonie grzewczym było to około 1970 stopniodni.

Najmocniej zdrożała energia

Do tego w międzyczasie zmieniły się ceny opały, gazu czy energii elektrycznej wykorzystywanej do ogrzewania. Najgorzej mają osoby, które ogrzewają domy korzystając z prądu. Ten w ciągu roku zdrożał o 11,7% - wynika z danych GUS. W sumie więc jeśli nasze zapotrzebowanie na ogrzewanie wzrosło o ponad 17%, a ceny energii wzrosły o 11,7%, to może się okazać, że rachunek za ogrzewanie podskoczył aż o około 1/3. Wiadomość ta jest mniejszym problemem dla osób posiadających energooszczędne lub dobrze ocieplone domy, pompy ciepła lub spore instalacje fotowoltaiczne. W takich wypadkach tegoroczna zima może oznaczać wzrost kosztów ogrzewania o około kilkaset złotych.

Gorzej jeśli ktoś mieszka w domu o gorszej charakterystyce energetycznej i korzysta ze zwykłego pieca elektrycznego czy np. grzejników akumulacyjnych. Wtedy, posiadając przeciętnie ocieplony dom z lat 90-tych, można w bieżącym sezonie grzewczym zapłacić za ciepło spokojnie o 2-3 tys. zł więcej niż przed rokiem. Zakładamy przy tym scenariusz negatywny dla naszych portfeli, że do końca bieżącego sezonu grzewczego będzie wciąż wyraźnie chłodniej niż w sezonie 2019/20.

Oczywiście jest to tylko zgrubny szacunek. W konkretnych przypadkach koszty ogrzewania mogą się znacznie różnić. O ich wysokości decyduje bowiem wiele czynników, takich jak na przykład: indywidualne przyzwyczajenia użytkownika ciepła, lokalizacja nieruchomości, ekspozycja na światło, przenikalność przegród, lokalna cena paliwa grzewczego i sprawność instalacji.

Nawet kilkaset złotych więcej za ogrzewanie mieszkania

W lepszej sytuacji są osoby korzystające z opału czy ciepła z sieci miejskiej. Ten w ciągu ostatnich 12 miesięcy co prawda zdrożał, ale ceny rosły tu znacznie wolniej niż w przypadku energii elektrycznej. GUS szacuje bowiem, że średnia cena opału czy energii cieplnej z sieci wzrosła w ciągu roku o 2-3%. Dla osób korzystających z tych źródeł ciepła, utrzymanie się do maja większych chłodów niż w ubiegłym sezonie oznaczać może wzrost rachunków za ogrzewanie o 15-20%. I znowu w przypadku przeciętnych dwupokojowych mieszkań w nowych energooszczędnych budynkach lub przynajmniej blokach, które poddane zostały gruntownej termomodernizacji, rachunek za ogrzewanie nie powinny przeważnie wzrosnąć o więcej niż 200-300 złotych. Gorzej jeśli ktoś ma mieszkanie w nieocieplonym bloku z okresu PRL. W takim przypadku warto przygotować się nawet na dwa razy większy wzrost opłaty za ogrzewanie w bieżącym sezonie grzewczym.

Tańszy gaz pomoże uchronić się przed znaczną podwyżką

Więcej niż przed rokiem zapłacą też osoby korzystające z ogrzewania gazowego. Co prawda gaz w 2020 roku staniał - średnio o niecałe 5%, ale ta obniżka co najwyżej ograniczy wzrost rachunków. Chodzi o to, że – tak jak wspomnieliśmy wcześniej – niższe temperatury za oknem spowodowały, że w bieżącym sezonie grzewczym potrzebowaliśmy o ponad 17% więcej ciepła niż rok wcześniej. Cóż więc z tego, że cena gazu trochę spadła, jeśli potrzebujemy go do ogrzewania znacznie więcej niż przed rokiem? Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych