Tak Niemcy okradali Żydów: "Zrabowane zasłony wiszą w urzędach skarbowych"
Gdy Niemcy deportowali i mordowali Żydów, sąsiedzi i urzędnicy grabili ich dobytek. Pisze o tym tygodnik „Spiegel” w tekście zatytułowanym „Dlaczego zrabowane zasłony wiszą w niemieckich urzędach skarbowych”. Ukradzione sprzęty domowe trafiały także do niemieckich urzędników. Jak zaznacza tygodnik urzędnicy zamawiali nawet konkretne przedmioty.
„Z istniejących zasłon i lamp należy w pierwszej kolejności pokryć potrzeby urzędu skarbowego i urzędu celnego w Horb, pozostałe zasłony należy przesłać do mnie, lampy sprzedać” - tak w maju 1942 roku naczelnik finansowy dr Rudolf Mitze poinstruował urząd skarbowy w Horb am Neckar w Wirtembergii w Niemczech.
Sprzęty domowe, o których mówił, należały do 120 rodzin żydowskich, które zostały wysiedlone z miasta. Ich majątek został przez Niemców podzielony i sprzedany. Urząd skarbowy i jego urzędnicy byli pierwszymi, którzy dobrali się niego: naczelnik urzędu skarbowego zabezpieczył także dwa elektryczne piece grzewcze. (…) Szefom urzędów miały być ofiarowane dywaniki i odpowiednie obrazy - pisze „Spiegel”.
Gazeta przypomina, że systematyczne rabunki i grabieże mienia żydowskiego Niemcy rozpoczęli z urzędu wraz z nocą pogromu z 9 na 10 listopada 1938 r.. Natychmiast po atakach zorganizowanych przez Niemców w całym kraju Żydzi zostali zobowiązani do zapłacenia „Judenvermögensabgabe” (żydowskiej opłaty majątkowej): każdy, kto posiadał więcej niż 5.000 marek Rzeszy, musiał wpłacić początkowo 20 procent, a następnie kolejne 5 procent swojego majątku na rzecz Rzeszy - co reżim uznał za „zadośćuczynienie” za szkody rzekomo wyrządzone narodowi niemieckiemu przez Żydów.
W 1941 r. rozpoczęto planowe wypędzanie i eksterminację ludności żydowskiej w Rzeszy i na terenach okupowanych. Majątek deportowanych miał być włączony do „Volksgemeinschaft” (wspólnotę narodową).
W tym celu ministerstwo finansów Rzeszy rozpoczęło na początku listopada 1941 roku „Akcję 3”, której celem była „całkowita likwidacja majątku żydowskiego”. Miał na tym skorzystać skarb państwa, organizacje partyjne i jak najwięcej osób. „Był to kolejny akt przemocy państwa wobec niemieckich Żydów, o których majątki wzbogacili także ich dawni sąsiedzi” - podkreśla tygodnik.
Zespół 30 historyków pod kierownictwem Stowarzyszenia Pamięci Gaeu-Neckar-Alb w Horb, prześledził w obszernym studium dla regionu Wirtembergia-Hohenzollern, jak ta niemiecka grabież Żydów była zorganizowana. Centralnym punktem śledztwa są dobrze zachowane akta urzędu skarbowego w Horb am Neckar.
Heinz Hoegerle, przewodniczący stowarzyszenia odnalazł je kilka lat temu w archiwach w Sigmaringen i Ludwigsburgu. „Jak pokazują akta, duża część ludności zakładała, że życie żydowskie w Niemczech jest ostatecznie zakończone i że można bez niebezpieczeństwa uczestniczyć w rabunku” - mówi. 13 kwietnia 1945 r., na krótko przed zakończeniem wojny, odbyła się wielka wyprzedaż mienia żydowskiego dla pracowników urzędu skarbowego w Horb.
System „Akcji 3” był taki sam w całej Rzeszy. „W pierwszym etapie nieruchomości były licytowane przez urzędy skarbowe na rzecz skarbu państwa w Berlinie. Dla ułatwienia urząd skarbowy w Horb specjalnie sporządził mapę +domów żydowskich+. Odpowiednie meble i przedmioty z gospodarstw domowych trafiły najpierw do urzędów i izb skarbowych” - pisze tygodnik.
Gdy rozeszła się wieść o dekrecie, do kancelarii głównego prezesa finansowego w Stuttgarcie napłynęły konkretne zamówienia: główny urząd celny we Friedrichshafen potrzebował „mebli, łóżek, obrazów, naczyń, dywanów, nakryć na łóżka, obrusów i innej bielizny oraz wszystkiego w dużych ilościach”, aby wyposażyć dom wypoczynkowy swoich urzędników; szef urzędu zażyczył sobie dywan podłogowy o wymiarach trzy na cztery metry, „aby chronić parkiet”. Gdy Szkoła Finansów Rzeszy zamówiła fortepian i dwa radia do stołówki, prezes musiał z przykrością odmówić: fortepian był dla niego nieosiągalny, a odbiornikami radiowymi nie dysponował „ponieważ słuchanie radia było dla Żydów zabronione”.
Ale również ludność miała odnieść korzyści na wielką skalę. Ogłoszenia w „Schwarzwald-Rundschau” reklamowały od 1942 r. aukcje „przedmiotów gospodarstwa domowego wszelkiego rodzaju” do kupienia „za gotówkę”. Często licytacje te odbywały się w domach wysiedlonych. I nawet sąsiedzi przesiedleńców bez wahania brali w nich udział.
Badania zespołu historyków „pokazują, w jakim stopniu zarówno państwo, jak i ludność były beneficjentami wypędzenia i wymordowania Żydów. I ujawniają kolejny przerażający fakt: niesprawiedliwość wobec ludności żydowskiej nie skończyła się wraz z klęską Niemiec w 1945 roku. To właśnie ci urzędnicy, którzy zorganizowali rabunek, a po części także czerpali z niego zyski, mieli zorganizować zwrot majątku” - zauważa „Spiegel.
Heinz Hoegerle zwraca uwagę na „krótką fazę paniki”, kiedy ocalałe ofiary reżimu powróciły z niemieckich obozów śmierci, a okupant dał jasno do zrozumienia, że ludzie ci muszą otrzymać odszkodowania. Ale wkrótce w niemieckich władzach rozwinęła się „nowa rutyna tłumienia dowodów i poniżania ocalałych z Shoah”, mówi Hoegerle.
O tym, z jakim przyjęciem spotykały się ofiary Niemców ze strony administracji, świadczy przypadek rodziny z Horb - pisze „Spiegel”. Małżeństwo Viktor i Alice Esslinger posiadało dobrze prosperujące przedsiębiorstwo tekstylne, które zostało zamknięte w 1938 roku po pogromach. Trzy lata później Esslingerowie zostali najpierw przymusowo przesiedleni, a następnie deportowani i zamordowani.
W latach 50-tych XX wieku najbliższy żyjący krewny, Fritz Esslinger, mieszkający w Szwajcarii, wystąpił do Państwowego Urzędu Reparacyjnego o odszkodowanie, w tym za przedmioty gospodarstwa domowego. Pomagała mu Agnes Hermann, emerytowana prawniczka, która w czasach nazizmu opiekowała się wieloma żydowskimi rodzinami.
Ale urząd przeciągał sprawę przez dziewięć lat. (…) W dniu 21 grudnia 1964 r. obciążył odpowiedzialnością za opóźnienie samego Fritza Esslingera. (…) Urzędnicy skarbowi zażądali szczegółowego wykazu zrabowanych mebli, choć musiał on znajdować się w urzędzie skarbowym - w momencie kradzieży był on starannie zaksięgowany.
Agnes Hermann jako młoda kobieta mieszkała przez pewien czas u Esslingerów. Z pamięci napisała listę mebli i złożyła ją w marcu 1965 roku. Ale już w maju zmarł spadkobierca Fritz Esslinger. Urząd poinformował o tym Agnes Hermann i jednocześnie zażądał dalszych dowodów na istnienie skradzionych przedmiotów gospodarstwa domowego. Zrezygnowana Agnes Hermann zaprzestała działań na rzecz pozostałych spadkobierców Esslingerów.
PAP/ as/