Informacje

Wycena strat powodziowych i wypłata odszkodowań mogą być źródłem wielu problemów / autor: Fratria
Wycena strat powodziowych i wypłata odszkodowań mogą być źródłem wielu problemów / autor: Fratria

Dlaczego iskrzy między ubezpieczycielami i powodzianami

Grzegorz Szafraniec

Grzegorz Szafraniec

Dziennikarz gospodarczy i publicysta z ponad 20-letnim doświadczeniem. Redaktor naczelny kilku uznanych miesięczników, głównie z sektora handlu i FMCG. Twórca największego portalu internetowego w sektorze retail – wiadomoscihandlowe.pl. Wydawca programów gospodarczych w TVP S.A. oraz Forum Ekonomicznego w Karpaczu w 2023 r.

  • Opublikowano: 4 października 2024, 15:30

  • Powiększ tekst

Pojawia się coraz więcej informacji dotyczących niektórych firm ubezpieczeniowych, które bez skrupułów zaniżają wyceny odszkodowań dla ofiar powodzi za zalane  domy, zakłady przemysłowe czy pola uprawne. Jednym z podawanych w lokalnych mediach przykładów jest, ubezpieczony na okrągły milion, dom w Stójkowie koło Lądka-Zdroju, który fala powodziowa wręcz zmiotła z powierzchni ziemi. Jego właścicielom zaproponowano początkowo wypłatę… 85 tys. zł

Magdalena Rączka, szefowa Biura Prawnego Obsługi Szkód w firmie Mentor, będącej jednym z czołowych brokerów ubezpieczeniowych, uważa, że „zakłady ubezpieczeń robią co mogą, aby szybko ocenić straty, ale jednocześnie nie popełnić błędów”. W wielu przypadkach wprowadzona została likwidacja uproszczona, aby móc wypłacać tzw. „części niesporne” ubezpieczeń.

Bez szkody całkowitej, zaczynają się schody

Niestety, gdy nie mamy do czynienia z całkowitym zniszczeniem lub naruszeniem konstrukcji domu czy budynku, może okazać się, że wizje odszkodowania właściciela i firmy ubezpieczeniowej radykalnie się od siebie różnią.

Wtedy do gry wchodzą prawnicy, eksperci, a sprawa może ciągnąć się przez wiele miesięcy – mówi Magdalena Rączka.

Ekspertka nie zakłada jednak złej woli żadnej ze stron. Powódź i spowodowane przez nią szkody są tematem bardzo medialnym. A opinia publiczna wciąż żywo interesuje się losami powodzian. Trudno mi wyobrazić sobie sytuację, żeby jakiś zakład ubezpieczeń chciał narażać swoje dobre imię i zaniżać odszkodowania. Mamy do czynienia z firmami, które wręcz pedantycznie dbają o wizerunek, wydają miliony na reklamy – a w takiej sytuacji prosty błąd może zakończyć się katastrofą – przekonuje Rączka.

Dlaczego tak długo trzeba czekać na pieniądze?

Firmy ubezpieczeniowe sprawę szacowania szkód oddają w ręce podmiotów wyspecjalizowanych w prowadzeniu negocjacji. Na rynku jest ich kilkadziesiąt. W normalnej sytuacji to w zupełności wystarcza. Przy powodzi – gdy wszyscy, niemal w jednym czasie, domagają się odszkodowania – czas oczekiwania na wypłaty może się wydłużyć – w niektórych przypadkach wyraźnie.

Również sami negocjatorzy mogą chcieć z własnej woli jeszcze bardziej zniwelować wysokość odszkodowania, schodząc poniżej poziomu zarządzonego przez ubezpieczycieli. Nie jest tajemnicą, że ci ostatni patrzą przychylniejszym wzrokiem na tych, którzy potrafią „dobrze ścinać” i dają im więcej zleceń.

Tego rodzaju przypadki nie zdarzają się często, ale ludzie bywają tylko ludźmi, więc nie można ich wykluczyć – przypuszcza przedstawicielka firmy Mentor.

Palący problem: niedoszacowane szkody

Zaniżanie wysokości wypłacanych odszkodowań najbardziej boli ubezpieczonych z miast i gmin, w których masa majątkowa jest ogromna, a często przy zawieraniu ubezpieczenia ocenia się ją na zasadzie wartości księgowej brutto, a nie wartości odtworzeniowej. Różnice często są ogromne, zwłaszcza, że w ostatnich latach ceny nieruchomości, materiałów budowlanych i robocizny bardzo wzrosły. W takiej sytuacji bez pomocy państwa w przypadku części samorządów się nie obędzie.

Wszystko dlatego, że wiele firm, instytucji a nawet gmin polega na brokerskich umiejętnościach zaprzyjaźnionej pani Krysi czy znajomego szwagra wójta, którzy ubezpieczali je przez lata. Gdy nie wystąpiły szkody, albo były one niewielkie – taki system mógł się sprawdzać – mówi dyrektor biura prawnego w firmie Mentor. **Gdy mamy do czynienia z powodzią, pożarem czy trąbą powietrzną, dotychczasowe przyzwyczajenia i utarte sposoby działania przestają być skuteczne.

Tymczasem broker ma biura specjalistów,  ekspertów, prawników, urządzenia, specjalne programy i aplikacje, które pozwalają nie tylko precyzyjnie ocenić majątek, ale również bezspornie udokumentować jego istnienie, skalę zużycia czy działanie – by potem, w przypadku kłopotów, mieć argumenty w walce z zakładem ubezpieczeniowym – przekonuje Magdalena Rączka. Gdy w tej batalii pojawią się zbyt duże rozbieżności, droga do odszkodowania stanie się długa i kręta. Dlatego w najbardziej standardowych przypadkach obowiązuje uproszczona ścieżka. Nie wszyscy chcą z niej jednak korzystać.

Likwidacja uproszczona? Nie w każdym przypadku

Wyobraźmy sobie dyrektora szkoły, któremu ubezpieczyciel proponuje „na szybko” 7-10 tys. na odbudowę np. dachu. Gdyby się zgodził, a potem okazałoby się, że szkoda jest o wiele wyższa, mógłby mieć postawiony zarzut niegospodarności.

Dlatego proces likwidacji się wydłuży, bo państwowe i samorządowe instytucje podlegają innym rygorom – komentuje rozmówczyni portalu wGospodarce.pl.

To kluczowa kwestia, bo według szacunków, właśnie tereny należące do samorządów, własność publiczna czy budynki zawiadywane przez spółdzielnie mieszkaniowe najbardziej ucierpiały w tegorocznej powodzi na Dolnym Śląsku.

Wielka woda na wsi

Zniszczenia dotknęły także mieszkańców wsi. Według danych IMGW, przetworzonych przez ARiMR, wynika, że łączna powierzchnia pól i łąk dotkniętych powodzią sięga 120 tys. ha. Jedna czwarta z tej liczby przypada na działki rolne, na których pozostały niezebrane płody rolne i uprawy kwalifikowane jako „plon główny z tego roku”.

Zdaniem Marka Łagodowskiego, dyrektora ds. Ubezpieczeń Rolniczych w firmie Mentor, sytuacja ta mocno wpłynie na rolnictwo na poszkodowanych obszarach. Wielu producentów rolnych oszczędzało bowiem na ubezpieczeniach, albo ubezpieczało tylko to, co najcenniejsze, zdając się na łut szczęścia. _Ze statystyk wynika, że 75 proc. polskich rolników wykupuje polisy na budynki gospodarcze. Co drugi ubezpiecza swoje maszyny, a zaledwie co czwarty – zwierzęta gospodarskie. 

Największy problem mają plantatorzy kukurydzy, ziemniaków czy buraków które nie zostały jeszcze zebrane  i tam doszło do największych strat. Dodatkowe koszty poniosą również ci rolnicy, którzy zdążyli już zasiać rzepak.

Klasyk, czyli były premier Włodzimierz Cimoszewicz, za którego rządów miała miejsce tzw. „powódź tysiąclecia”, wypaliłby pewnie do tych biednych ludzi: Trzeba się było ubezpieczyć! Są jednak i takie przypadki, że nawet polisa nie gwarantuje wypłaty odszkodowania w przyzwoitej wysokości…

Źródło: Mentor; Grzegorz Szafraniec

»» Odwiedź wgospodarce.pl na GOOGLE NEWS, aby codziennie śledzić aktualne informacje.

»» O bieżących wydarzeniach w gospodarce i finansach czytaj tutaj:

Złoto Glapińskiego. NBP ma go już rekordowe 420 ton!

Reklamowali go Wałęsa i Komorowski - teraz ma problemy!

Bańka pęknie? Inwestorom mieszkaniowym zadrżą ręce

»» O niekonwencjonalnych sposobach pozyskiwania i inwestowania w złoto opowiada red. Grzegorz Szafraniec na antenie telewizji wPolsce24 – oglądaj tutaj:

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych