
WYWIAD
Brukselska hipokryzja i unijne absurdy
Komisja Europejska i przychylni jej politycy będą chcieli jak najszybciej przeforsować pomysły unifikacji i ograniczenia prawa weta w Unii Europejskiej. A jeśli uzna, że kraje członkowskie nie wdrażają na przykład lewicowej agendy albo strategii klimatycznej, zostaną bez funduszy, choć dokonują wpłat do unijnego budżetu - przewiduje Jacek Ozdoba, poseł do Parlamentu Europejskiego z Prawa i Sprawiedliwości.
Agnieszka Łakoma: Przewodnicząca Komisji Europejskiej we wczorajszym wystąpieniu w Europarlamencie zaprezentowała wizję Europy, która sama się obroni, w której przemysł rozkwitnie, a każdy Europejczyk będzie mieć własne mieszkanie i przynajmniej mały e-samochód. A po okrzyku „Niech żyje Europa” dostała owacje na stojąco. Czy Pan też bił brawo?
Jacek Ozdoba: Brawa nie były potrzebne, bo to wystąpienie Ursuli von der Leyen przypominało zestaw obietnic – „dla każdego coś miłego”. A do tego były slogany, które jednoznacznie kojarzą się epoką PRL-u czyli realnego socjalizmu. Nie chciałbym, by Unia Europejska do tych tradycji nawiązywała. Gdy Ursula von der Leyen mówiła o tanich mieszkaniach, to powinna raczej zapowiedzieć zniesienie ETS2 czyli podatku od emisji, który wywinduje jeszcze koszty budowy. Zaś by auta były tanie i dostępne, wystarczy odrzucić absurdalny zakaz dla pojazdów spalinowych. W ogóle w tym wystąpieniu było też wiele innych niepokojących wątków, łącznie tymi dotyczącymi obronności.
Szefowa KE mówiła, że „Europa musi być gotowa, by przejąć odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo”, choć też przyznała, że NATO będzie mieć „nadal zasadnicze znaczenie”. Czy to sygnał, że w pewnym momencie unia powie, że nie potrzebuje sojuszu z USA?
Wbrew zapowiedziom kolejnych wielkich programów finansowania obronności, Europa nas nie obroni i żaden nowy jakiś unijny sojusz nie jest możliwy. Wspólnota w ogóle nie jest gotowa na konflikt z Federacją Rosyjską i nie może sobie na to pozwolić. A gdyby ktoś próbował do takiego doprowadzić, to i tak musimy pamiętać, że każdy kraj musi bronić się sam. I każdy kraj broni tak naprawdę tylko własnych interesów. Nawet nie chcę i nie próbuję sobie wyobrażać sytuacji, w której decyzje dotyczące obrony naszego państwa miałyby zapadać w Berlinie czy Paryżu. To byłaby katastrofa, dlatego musimy stawiać na dozbrojenie własnej armii i na silny sojusz ze Stanami Zjednoczonymi. To jest nasza gwarancja bezpieczeństwa.
A jak do bezpieczeństwa podchodzą unijni decydenci, najlepiej pokazuje to, jak potraktowano mój wniosek o debatę na temat ataku dronów na Polskę. Usłyszałem w Europarlamencie, że w poniedziałek ustalono listę debat i mój wniosek musi poczekać. Czy gdyby rzeczywiście Polska miała poważne problemy, też by debatowali po miesiącu o tym? Gwarancja bezpieczeństwa Polski i także Europy to silny sojusz ze Stanami Zjednoczonymi. Opowieści o europejskiej armii trzeba włożyć między bajki.
Ale Ursula von der Leyen zapowiedziała budowę „muru z dronów”, by „odpowiedzieć na apel” krajów bałtyckich. Czy to nie jest pomysł co najmniej o dwa lata spóźniony? Dlaczego reaguje teraz, skoro formalnie jako była minister obrony Niemiec powinna rozumieć, że nowoczesna wojna to wojna technologii?
Nie chcę oceniać pracy Ursuli von der Leyen jako ministra obrony w rządzie kanclerz Angeli Merkel, ale nie jest tajemnicą, że bardziej realizowała politykę rozbrajania Niemiec niż dozbrajania i stawiała na budowę żłobków i przedszkoli przy jednostkach. Zatem już choćby dlatego jej wiarygodność i wiedza na temat sektora obronnego wobec nowej formuły konfliktu jest niewielka. A teraz mamy do czynienia w przypadku Polski z trwającym od pięciu lat testowaniem obrony. Najpierw był atak migrantów z Białorusi, a gdy broniliśmy granicy, unijne instytucje tak jak i ówczesna opozycja z Donaldem Tuskiem na czele pisała na nas donosy i urządzały nagonkę na funkcjonariuszy. Mieliśmy też działania szpiegowskie i akty sabotażu. Ani liderzy europejscy, ani brukselscy komisarze w ogóle nie reagowali, a gdy tylko mogli – utrudniali prawicowemu rządowi pracę. Dlatego tak ważne są relacje z USA. A programy unijne – na razie w formie zapowiedzi – jeśli będą realizowane, to przede wszystkim w interesie fabryk zbrojeniowych Niemiec czy Francji. Polskie zakłady zbrojeniowe na pewno nie dostaną dużych pieniędzy, tak jak dostały minimalne zlecenia w ramach unijnego planu produkcji amunicji dla Ukrainy.
Wczoraj dowiedzieliśmy się, że Europa przeznaczy 6 mld euro ze specjalnej pożyczki i „wejdzie w sojusz na rzecz dronów z Ukrainą”, bo ona „ma inwencję” i „teraz potrzebuje rozmachu”. Jak Pan ocenia ten pomysł? Czy nie powinno być tak, że - biorąc pod uwagę skalę udzielonej pomocy - Ukraina powinna w rewanżu technologie dronowe zwyczajnie zaoferować zainteresowanym krajom choćby wschodniej flanki NATO, by mogły je wytwarzać u siebie?
To dobry postulat i rzeczywiście tak powinno być. Nie można być naiwnym nawet w polityce wsparcia i pomocy innemu krajowi. I nie tylko dlatego, że wówczas nie można liczyć na szacunek. Ale przede wszystkim dlatego, ze zawsze trzeba też zadbać o własne interesy. W przypadku Ukrainy, to siadając do stołu i omawiając wsparcie - a Polska udzieliła go najwięcej i to od samego początku wojny – musimy też stawiać warunki. Nie zrobiliśmy tego wcześniej, musimy zrobić to teraz. Polityka to twarda gra. My oczekujemy współpracy wojskowej ale też w zakresie prawdy historycznej. I nie odstąpimy od tego. Liczę, że władze Ukrainy, która otrzymała od nas pomoc o wartości niemal 5 procent PKB, to zrozumieją. A jeśli nie zrozumieją, to powinny znaleźć inny kraj do tranzytu towarów i sprzętu z pomocą.
Gdy chodzi o wsparcie Ukrainy, to wiadomo, że Unia przeznaczyła jako całość 170 mld euro, ale na tym nie koniec. Ursula von der Leyen mówiła wczoraj o „przyznaniu bonusów tym, którzy wspierają Ukrainę lub kupują ukraińskie produkty”. Jak jako kraj mamy to rozumieć i jak mają to rozumieć polscy rolnicy? Towary z Ukrainy szerokim strumieniem płyną do Polski, a choćby w Medyce trwa protest…
Raz jeszcze powtórzę: polityka to nie sentymenty, polityka to interesy. A my musimy bronić interesów polskich rolników i nie dopuścić, by tania żywność i towary ukraińskie płynęły do Polski. Jeśli są przewożone tranzytem, to trzeba twardo i bezwzględnie go kontrolować, by to był faktycznie tylko tranzyt. Pomysł Przewodniczącej Komisji Europejskiej będzie zapewne służył wsparciu wielkich zachodnioeuropejskich koncernów rolnych działających na Ukrainie. Nie jest tajemnicą, że w czołówce producentów rolnych są tam firmy holenderskie, francuskie i niemieckie. Skoro mają być „bonusy”, to rozumiem, że władze unijne zamierzają z naszych – wspólnotowych funduszy - przeznaczyć pieniądze na dopłaty do zakupu produktów wyprodukowanych na Ukrainie przez te koncerny i w ten sposób dofinansowywać ich działalność. Uważam, że polski rząd w ogóle powinien zablokować ten bezsensowny pomysł, służący wybranym tylko firmom. Polski rolnik i obywatel nie może na tym ucierpieć. A jeśli pani von der Leyen postanowi być hojna, to niech będzie także hojna dla naszego kraju i zarządzi, by Niemcy przekazały Polsce na przykład jedną trzecią zysków, jakie miały z działania gazociągu Nord Stream, który służył uzależnieniu Europy od rosyjskiego gazu.
Ursula von der Leyen zapowiedziała rozwój przemysłu, ochronę miejsc pracy i deregulację, o których słyszymy od bardzo dawna. Zielony Ład i związane z tym cele i przepisy są nie do zrealizowania, ale polityka klimatyczna będzie i tak realizowana . Jak Pan to ocenia?
Powstaje wrażenie, że najpierw Komisja Europejska wymyśla i forsuje przepisy, które powodują problemy, a potem pokazuje, jak jest wspaniała, bo je ogranicza. Przykład podatku od emisji czyli węglowego na ogrzewanie, budownictwo i transport. Najpierw przepisy, a teraz – gdy wiadomo, ze ludzie i firmy tego nie udźwigną, ta sama Europejska Partia Ludowa z udziałem PO i PSL, która w Europarlamencie poparła ten podatek, przebąkuje o odsunięciu go w czasie. Zielony Ład okazał się zieloną ściemą, która rodzi same problemy, bo przemysł jest w kryzysie, energia bardzo droga, a firmy motoryzacyjne mają problemy z powodu forsowania elektromobilności, choć ludzi nie stać na elektryki. Okazuje się, że rzeczywistość to jedno a wymyślane w Brukseli kolejne pomysły i cele klimatyczne to drugie. Bez wątpienia też nie poprawiają jakości życia. Hipokryzja Komisji Europejskiej, która stoi od początku za Zielonym Ładem i wcielaniem w życie idei ratowania klimatu, jest zadziwiająca.
Przewodnicząca Komisji jednak jest optymistką, mówi o „sile Zielonego Ładu”, bo UE jest „na dobrej drodze” do ograniczenia emisji o co najmniej 55 proc. do 2030 roku. Uważa, że musimy generować więcej rodzimej energii ze źródeł odnawialnych, a energia jądrowa powinna jest podstawą. Czyli na przekór rzeczywistości von der Leyen i jej komisarze nie zmieniają zielonego podejścia.
Zgadzam się tylko z jedną kwestią, że energetyka jądrowa powinna być rozwijana jako stabilne źródło energii. Ale jest też bardzo kosztowana w przypadku dużych elektrowni, więc trzeba – także w naszym kraju - podejść wyjątkowo zdroworozsądkowo to tych projektów. Budowa elektrowni atomowych od podstaw trwa lata i dlatego Polska powinna i tak naprawdę musi – jeśli chce uniknąć blackoutów czyli awarii i wyłączeń prądu - postawić na rodzimy węgiel. Na pewno nie można zasypywać kopalni tak, że są nie do odtworzenia. Do tego możemy rozwijać elektrownie na gaz. Postawienie wszystkiego w energetyce na jedną kartę czyli odnawialne źródła - jak chce Bruksela - jest groźne i nierealistyczne. Nie da się kraju obstawić panelami z chińskimi urządzeniami szpiegowskimi i wiatrakami. To tylko wygeneruje koszty i groźbę blackoutu.
Ursula von der Leyen zapowiedziała specplan - rozwoju jednolitego rynku do 2028 r. w zakresie kapitału, usług, energii, telekomunikacji, Czyli więcej Unii w Unii. Jednocześnie chce zaostrzyć przepisy, uzależniające wypłatę unijnych funduszy od „poszanowania praworządności”. Czy chodzi o jeszcze większe wpływy na kraje członkowskie nieformalnego rządu, jakim jest KE?
Korzyści z tej unifikacji na pewno odniesie Komisja Europejska, a w praktyce ten specplan oznacza przyznanie jej większej władzy. Tylko o to chodzi. Natomiast skutki idei „pieniądze za praworządność” już odczuł rząd Zjednoczonej Prawicy. Choć przewodnicząca von der Leyen w Warszawie zapowiedziała wypłatę pieniędzy, to przelewów na KPO i tak nie było. To nie jest mechanizm na rzecz obrony praworządności i demokracji, ale dzięki niemu Komisja Europejska uzurpuje sobie prawo do szantażowania krajów członkowskich. Przykładowo: jeśli uzna, że nie wdrażają na przykład lewicowej agendy albo strategii klimatycznej, zostaną bez funduszy, choć dokonują wpłat do unijnego budżetu. I to już samo w sobie jest absurdalne i nie powinno nigdy mieć miejsca. Ten mechanizm powinien zostać wyeliminowany.
Jednak Komisja Europejska chce iść jeszcze dalej czyli wyeliminować prawo weta w wielu dziedzinach, na przykład polityce zagranicznej. „Nadszedł czas, aby wyzwolić się z kajdan jednomyślności” - mówiła wczoraj Ursula von der Leyen. Do czego doprowadzi? To jest próba złamania polityki traktatowej i pogwałcenie głównej idei Unii Europejskiej czyli Europy ojczyzn. Nie jest tajemnicą, że w wielu kwestiach już teraz decydujący głos mają Niemcy, wystarczy wspomnieć umowę o wolnym handlu z Mercosur, jaką von der Leyen podpisała pomimo krytyki, protestów rolników ale w interesie niemieckich eksporterów. Jeśli weto zostanie ograniczone, to spowoduje, ze Unia tym bardziej będzie działać pod dyktando Berlina i realizować interesy polityczne i gospodarcze Niemiec. Interesy innych krajów – nawet Francji ze względu na jej słabość obecną - odsunięte zostaną na boczny tor.
Czy to się uda?
Obawiam się, że Komisja Europejska i przychylni jej politycy będą chcieli jak najszybciej przeforsować te pomysły unifikacji i ograniczenia weta. Dlatego też tak bardzo Bruksela wspierała w wyborach 2023 roku Platformę Obywatelską i samego Tuska, bo liczyła, że poprze wszystkie jej pomysły. Von der Leyen musi się śpieszyć, bo na pewno zdaje sobie sprawę, że już wkrótce może dość do zmian politycznych w kilku krajach – na przykład w Polsce czy Francji, gdzie prawica ma silne poparcie. Dla nas nie ulega wątpliwości, że szykowany jest plan zabetonowania UE, czyli przyjęcia takich przepisów, które ograniczą rolę krajów członkowskich w podejmowaniu kluczowych decyzji i ograniczą ich suwerenność, prowadząc do podporządkowania władzy Brukseli.
Rozmawiała Agnieszka Łakoma
»» Odwiedź wgospodarce.pl na GOOGLE NEWS, aby codziennie śledzić aktualne informacje
»» O bieżących wydarzeniach w gospodarce i finansach czytaj tutaj:
Umowa UE-Mercosur: zaskakujący sojusznik do weta?
Gdy spada dron na polski dom – kto odpowiada za szkody?
Na polską wieś ruszyła armia kontrolerów
»» Mateusz Morawiecki: gdzie Tusk inwestuje pieniądze?! – oglądaj na antenie telewizji wPolsce24!
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.