Informacje

www.sxc.hu
www.sxc.hu

Czy Polska jest atrakcyjnym rynkiem dla koncernów zbrojeniowych? Ogdowski: "Putin dał nam kopa stając się akuszerem naszej modernizacji"

Arkady Saulski

Arkady Saulski

dziennikarz Gazety Bankowej, członek zespołu redakcyjnego wGospodarce.pl, w 2019 roku otrzymał Nagrodę im. Władysława Grabskiego przyznawaną przez Narodowy Bank Polski najlepszym dziennikarzom ekonomicznym w kraju

  • Opublikowano: 5 września 2014, 13:54

    Aktualizacja: 5 września 2014, 14:05

  • Powiększ tekst

Niedawne zamieszanie i kontrowersje wokół polskiego wątku w DCNS wywołała szerego komentarzy. Część komentatorów słowa Emmanuela Gaudeza, szefa Public Relations we francuskim DCNS przyjęła z ulgą, inni z niedowierzaniem i sceptycyzmem. A co sądzą eksperci? O ewentualnej, rosyjskiej agresji na Polskę, sile naszej armii i tym czy Polska jest atrakcyjnym klientem dla koncernów zbrojeniowych rozmawiamy z Marcinem Ogdowskim - korespondentem wojennym, dziennikarzem Interia.pl, autorem książek "ZAfganistanu.pl", "(Nie)potrzebni" oraz "Ostatni Świadek".

Arkady Saulski: Nasza armia powoli wraca z Afganistanu, kończąc okres głośnych medialnie misji zagranicznych. Tymczasem dogoniła nas geopolityka – czy Wojsko Polskie jest gotowa na nowe scenariusze walki?

Marcin Ogdowski: I tak, i nie. Jeśli ma Pan na myśli „zielone ludzki”, to owszem, poradzilibyśmy sobie z tym problemem. Proszę pamiętać, że nasze siły specjalne są jednymi z najlepszych na świecie. Doświadczone w boju, znakomicie wyposażone – działałyby z szybkością i determinacją, o jakich Ukraińcy mogą tylko pomarzyć. Co prawda tego rodzaju ingerencja jest mało realna – głównie z uwagi na brak rosyjskiej mniejszości – niemniej od lat zabezpieczamy się na okoliczność aktywności grup dywersyjnych. Choćby dlatego, że wyprzedzałyby one działania militarne na większą skalę, a tych przecież – w perspektywie długofalowej – wykluczyć nie sposób.

No właśnie, co działoby się w przypadku „pełnej” inwazji?

Cóż, potoczne stwierdzenie, że „Ruskie nakryłyby nas czapkami”, oddaje w pełni realia. Gdyby Rosjanom starczyło determinacji, a Polakom zabrakło szczęścia – czyli wsparcia sojuszników – przegralibyśmy z kretesem. Różnica potencjałów jest zbyt duża. Ale po pierwsze, nie wierzę, byśmy pozostali osamotnieni, a po drugie, nawet w tak fatalnym scenariuszu, koszty po stronie rosyjskiej byłyby ogromne. Zająć kraj, to jedno – a przecież zdolności bojowe Wojska Polskiego są na tyle wysokie, że Rosjanie nie mogliby liczyć na „łatwy spacerek”. Drugie zaś, to utrzymanie podbitego terytorium. Proszę zwrócić uwagę, że Afganistan – gdzie Rosjanie wysłali stutysięczny kontyngent – w niemałym stopniu przyczynił się do klęski gospodarczej Związku Radzieckiego. W Polsce siły okupacyjne musiałby być znacznie większe.

Bo opór byłby silniejszy?

Ano właśnie. Kilka dni temu ukraiński portal Euromaidanpress z przykrością skonstatował, że choć armia ukraińska ma ponad 500 dział przeciwpancernych, żadnego z nich nie ma w okolicach Mariupola. Towarzyszyła temu delikatna sugestia, że wojskowi o tym sprzęcie zapomnieli (choć w istocie szło raczej o wytknięcie niekompetencji ludziom w mundurach). Otóż Polacy nie zapomnieliby o żadnym ze swoich dział. Taki byłby efekt kultywowanego przez wieki szlachetnego poczucia niezależności, połączonego z cechą w istocie obrzydliwą – naszą rusofobią. Co więcej, jestem przekonany, że Polacy przypomnieliby sobie, że czołgi można również niszczyć bronią improwizowaną, choćby butelkami z benzyną. Rosyjscy wojskowi doskonale o tym wiedzą. I nawet oni – choć radzieckie wzorce wciąż są w tamtejszej armii kultywowane – mają świadomość, że współczesna wojna nie może być pyrrusowym zwycięstwem.

I tak dochodzimy do kwestii ekonomicznych. Przedwczoraj firma DCNS (ta sama, która miała sprzedać Mistrale Rosji) oznajmiła, iż Polska jest ważnym nabywcą. Wiele osób ma jednak wątpliwości. Nasz rynek jest wart, według różnych szacunków, około 7 mld euro – to dużo?

30 miliardów złotych to roczny budżet naszej armii – kupa kasy (śmiech). Strasznie zaniżone są te szacunki. Modernizacja techniczna Wojska Polskiego ma pochłonąć dodatkowo około 25 miliardów euro w ciągu najbliższej dekady. A przecież mówimy tylko o tak zwanych zakupach inicjacyjnych. Dla przykładu – niebawem ma się rozstrzygnąć przetarg na 70 śmigłowców, ale docelowo wymienić trzeba całą flotę, czyli ponad trzy razy tyle maszyn. Wojsko nie kupuje sprzętu, by stał w garażach czy hangarach – nowy czy stary, musi być użytkowany, co oznacza chociażby konieczność bieżących zakupów części zamiennych. No i rzecz najistotniejsza – coś, co dziś jest nowoczesnym systemem broni, za dekadę utraci ów „powiew świeżości”. A najkosztowniejsze zestawy broni użytkuje się współcześnie przez 30-40 lat. Weźmy największy element programu modernizacyjnego – tarczę antyrakietową. Mamy na nią wydać ponad 15 miliardów złotych. Lecz by utrzymała się w służbie przez kilka dekad, i wciąż spełniała swoje funkcje, musi być systematycznie unowocześniana. A to też kosztuje. Dlatego szacuje się, że realny koszty tarczy to jakieś 30 miliardów złotych.

Podołamy takim wydatkom? Jak, według Pana, powinniśmy się zbroić? Ma Pan bliskie relacje ze zwykłymi żołnierzami – jakich zmian w tym obszarze oczekują?

Nie jesteśmy biednym krajem i stać nas na takie wydatki. Zwłaszcza, że de facto mówimy o inwestycjach. Mając odpowiednio wysoki potencjał odstraszania, spokojnie możemy skupiać się na budowaniu silnej gospodarki. To, czego się obawiamy – rosyjska inwazja – zaczęłaby się od ataków grup dywersyjnych, cyberataku i połączonej operacji wojsk rakietowych i lotnictwa, gdzie celem byłoby nasze siły powietrze (jeszcze na ziemi) oraz kluczowa infrastruktura. Zatem priorytetem modernizacji winna być wspomniana tarcza, lepsze zabezpieczenie sfery informatycznej oraz dalsza rozbudowa sił specjalnych. Generalnie wśród wojskowych panuje co do tego zgoda, choć oczywiście nie są odosobnione opinie o konieczności innego rozłożenia akcentów, będące efektem specjalistycznych egoizmów („to nasz rodzaj wojska jest najważniejszy”). Niestety, jest wśród żołnierzy mnóstwo frustracji wywołanej tempem i charakterem modernizacji. To złość na polityków, którzy z jednej strony – ulegając populistycznej presji – starają się uzależnić najważniejsze zakupy od kalendarza wyborczego (by największe koszty wypchnąć poza obręb własnej kadencji), z drugiej zaś, w sferze „dużej” polityki, starają się pogodzić interesy różnych sojuszników. Zdaje się, iż zakupy śmigłowców – transportowych, a w dalszej kolejności szturmowych – będzie najlepszym tego dowodem. WP najpewniej wyposażone zostanie w maszyny zarówno europejskie, jak i amerykańskie – by „nikt nie miał nam za złe”. To oczywiście będą dobre śmigłowce, ale najbardziej pożądanym wzorcem funkcjonowania każdej armii jest sprzętowe ujednolicenie (to, by pochodził z „jednej rodziny”), nie zaś jego różnorodność. Odrębna sprawa to histeria antykorupcyjna i swoisty paradygmat, wedle którego sprzęt winno się nabywać „po taniości”. Dodajmy do tego zakulisowe rozgrywki lobbystów i mamy niezły pasztet w postaci niewydolności decyzyjnej. Tym dotkliwszej, że często kompetencje osób odpowiedzialnych za zakupy nie są wystarczająco wysokie. No i zwyczajnie – jest tych ludzi za mało.

Czy sytuacja na wschodzie coś w tej materii zmieniła?

Zdaje się, że tak – że obserwujemy pewne przyśpieszenie. Mówiąc obrazowo, Władimir Putin dał nam kopa, paradoksalnie stając się akuszerem naszej modernizacji.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Arkady Saulski.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych