Informacje

fot. Pixabay / autor: fot. Pixabay
fot. Pixabay / autor: fot. Pixabay

Ogdowski: "Nic Rosjan z Krymu nie przegoni"

Arkady Saulski

Arkady Saulski

dziennikarz Gazety Bankowej, członek zespołu redakcyjnego wGospodarce.pl, w 2019 roku otrzymał Nagrodę im. Władysława Grabskiego przyznawaną przez Narodowy Bank Polski najlepszym dziennikarzom ekonomicznym w kraju

  • Opublikowano: 26 listopada 2018, 20:04

  • Powiększ tekst

Pozostając na gruncie prawa międzynarodowego, ukraińskie okręty mogły być tam, gdzie były. Warto przypomnieć, że świat nie zaakceptował aneksji Krymu - mówi w wywiadzie dla wGospodarce.pl Marcin Ogdowski, pisarz i korespondent wojenny.

Arkady Saulski: Od kilkudziesięciu godzin sytuacja na linii Rosja-Ukraina drastycznie się zaostrza w wyniku przejęcia przez siły Federacji Rosyjskiej ukraińskich okrętów. Czy mamy do czynienia z prowokacją Ukrainy, jak chce Rosja, czy też próbą eskalacji konfliktu ze strony Kremla?

Marcin Ogdowski: Pozostając na gruncie prawa międzynarodowego, ukraińskie okręty mogły być tam, gdzie były. Warto przypomnieć, że świat nie zaakceptował aneksji Krymu. To wciąż terytorium ukraińskie, tyle że pod okupacją. Okupant wyznaczył nowe reguły gry, przedefiniował sytuację prawną na Krymie i okolicznych akwenach. Żądanie, by ich przestrzegać, jest jednak żądaniem bezprawnym. Oczywiście, obok porządku prawnego mamy jeszcze status quo. A ono jest takie, że nic Rosjan z Krymu nie przegoni. I że lepiej dla Ukraińców byłoby ów stan zaakceptować – bo cóż więcej mogą zrobić? Żal mi Ukraińców i ich bezradności…

Co to oznacza dla Polski? Szef MON zwołuje spotkania ze sztabowcami, a prezydenccy ministrowie nie kryją powagi w ocenie sytuacji - jesteśmy zagrożeni? Jak ocenia Pan obecnie bezpieczeństwo naszego kraju w aspekcie militarnym?

Szef MON, i pozostałe służby, zareagowały rutynowo; nie dopatrywałbym się w tych działaniach znamion poważnego kryzysu, który miałby dotknąć nasz kraj. Ale oczywiście nie możemy sobie pozwolić na lekceważenie tego, co dzieje się za wschodnią granicą. W wojskowej planistyce zakłada się najczarniejsze scenariusze – pójdźmy więc tym tropem. I zwróćmy uwagę, że mamy w Polsce ponad 2 miliony Ukraińców. Gdyby mimo wszystko na wschodzie doszło do eskalacji, naiwnością byłoby sądzić, że Rosjanie nie wykorzystają faktu tak licznej obecności ukraińskiej diaspory. Wykorzystają w sposób, który będzie miał nas, Polaków, pozbawić współczucia dla sytuacji Ukrainy i jej obywateli. Może Pan dać upust swojej wyobraźni – Rosjanie raczej nie będą przebierać w środkach. A czy mogą nas, Polskę, zaatakować? Obecny kryzys nie daje przesłanek dla takich scenariuszy. Ale oczywiście Rosji trzeba uważnie patrzeć na ręce – bo że ma ona wrogie zamiary wobec Polski (i innych krajów NATO i UE), to nie ulega wątpliwości.

Był Pan na Ukrainie, zna Pan sytuację, która ma tam miejsce - co ostatnie wydarzenia mogą oznaczać dla trwającego tam konfliktu? Wojnę na pełną skalę?

Nikt na takiej wojnie by w tej chwili nie skorzystał. Dla Ukrainy parcie do niej byłoby w istocie działaniem samobójczym, dla Rosji – zniweczeniem osiągnięć z ostatnich kilkunastu miesięcy. Moskwa wróciła do gry, znów jest liczącym się podmiotem w światowej polityce. Putina nie stać na kolejną izolację, bo Rosjanie popierają go także dlatego, że daje im poczucie, iż Rosja liczy się w świecie. I oczywiście, „mała, zwycięska wojna” mogłaby w Rosjanach wzniecić nastroje hurraoptymistyczne i proreżimowe. Tyle że konflikt z Ukrainą nie byłby małą wojną. A okupacja bezproblemowym przedsięwzięciem. Rosja by takich wysiłków nie podźwignęła.

Rozmawiał Arkady Saulski.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych