Informacje

Marcin Przybyłek, fot. Materiały promocyjne
Marcin Przybyłek, fot. Materiały promocyjne

Prognozy na 2015 rok: Marcin Przybyłek - pisarz Science Fiction: "Chciwość już od jakiegoś czasu jest wielkim hamulcowym gospodarki"

Arkady Saulski

Arkady Saulski

dziennikarz Gazety Bankowej, członek zespołu redakcyjnego wGospodarce.pl, w 2019 roku otrzymał Nagrodę im. Władysława Grabskiego przyznawaną przez Narodowy Bank Polski najlepszym dziennikarzom ekonomicznym w kraju

  • Opublikowano: 2 stycznia 2015, 13:11

    Aktualizacja: 2 stycznia 2015, 13:11

  • Powiększ tekst

Jest pisarzem Science fiction, jest też specjalistą od ekonomii i czynnym przedsiębiorcą - Marcin Przybyłek. Jak widzi rok 2015? Co przyniesie on w gospodarce Polski, Europy, świata? W specjalnym wywiadzie dla naszego portalu Przybyłek ujawnia swoje prognozy.

Arkady Saulski: Pytam i pisarza Science Fiction i ekonomistę: Czy nastąpią jakieś zmiany w gospodarkach Polski, Europy w przyszłym roku?

Marcin Przybyłek: Nie wiem, czy w dzisiejszej dobie wypada wciąż mówić o narodowych gospodarkach. Fenomen rządów kierujących państwami przypomina mi programy reality show, w których członkowie jury nie mówią szczerze tego, co sami myślą. Ich zadaniem jest ubrać w słowa decyzje producentów programu, którzy są dla widza niewidoczni. Dlatego czasami wygrywa nie ten uczestnik show, który naszym zdaniem na to zasłużył. Liczy się interes producenta. Widz to naród. Uczestnicy programu to ustawy. Jury to rządy. Producent to korporacje, które kierują losami świata. Uczestniczymy w globalnym reality show, w którym rządy udają, że mają cokolwiek do powiedzenia w kwestii proponowanych ustaw, a udawać mają tak naturalnie, byśmy uwierzyli, że de facto mają władzę. Na tym zależy również „producentom”, bo jakby wyglądał świat, gdyby prawda o demokracjach wyszła na jaw? Apokalipsa. Jest to wizja nieco drastyczna i na pierwszy rzut oka przesadzona, ale gdy dłużej o niej pomyśleć, okazuje się, że wcale logiczna. Największe zagęszczenie lobbystów w Europie znajduje się w promieniu kilometra wokół europarlamentu (może półtora kilometra, to w sumie nieistotne, lobbysta dojdzie, jeśli wyczuje zysk), ciekawe dlaczego, prawda?

Czy korporacje dbają o jakikolwiek kraj, gdzie mają swoje fabryki czy ekspozytury? Płacą podatki w Luksemburgu (vide przypadek Amazona, Apple’a, Pepsi), albo w ogóle nie płacą korzystając z kreatywnej księgowości. Zatem korzystają z pieniędzy, które wpływają do ich kas dzięki sprzedaży dóbr, ale nie dzielą się nimi z państwami, z których terytoriów i obywateli korzystają. Wiele lat temu Chrysler szczycił się i ogłaszał, jakie kwoty wpłacił do skarbu USA. Teraz już tego nie robi.

Nie-gospodarka tych tworów będzie podążała moim zdaniem dalej tym samym tropem niegospodarności – międzynarodowe firmy będą produkowały małe opakowania psujących się, ale dobrze omarżowanych produktów, banki będą starały się zadłużyć jak największą liczbę obywateli, a rządy będą mówiły, że to wszystko dla naszego dobra. Odpowiedzialność będzie jak zwykle rozproszona, a życie najbogatszych będzie wciąż skandalicznie krótkie (myślę, że chętnie powitaliby odmianę, w której długość ich życia byłaby proporcjonalna do zasobności portfela).

Jeśli zaś ktoś w niedalekiej przyszłości stwierdzi, że niegospodarność już nie daje rady, powstanie jakaś wojna, z dala od Europy i USA, na której owe niegospodarki częściowo odkują (co de facto demaskuje obecny sposób niegospodarowania). Obama wycofuje żołnierzy z Afganistanu, więc trzeba będzie ich znowu jakoś zająć…

Część ekonomistów studzi entuzjazm i przestrzega: w 2015 roku kryzys może powrócić - widzimy symptomy w Grecji. Czy czekają nas "ciekawe czasy"?

Od ładnych paru lat nie wierzę w wiarygodność jakichkolwiek ekspertów. W końcu to eksperci twierdzili, że fundusze inwestycyjne są świetną lokatą kapitału, eksperci oceniali produkty CDO przed ostatnim kryzysem jako inwestycje „AAA”, eksperci od rynku nieruchomości w USA zapewniali, że wszystko jest w porządku i eksperci przekonali rząd tego kraju, że najlepszą formą zaradzenia kryzysowi jest wpompowanie gotówki w wielkie banki.

Wierzę natomiast w samospełniające się przepowiednie, a zatem także w samospełniające się kryzysy. Jeśli media, wsparte „ekspertami” powiedzą, że „jest kryzys”, to kryzys będzie. Znasz słynne pytanie „Dlaczego pies macha ogonem?”? Odpowiedź brzmi następująco: „Bo jest mądrzejszy od ogona. Gdyby było odwrotnie, ogon machałby psem.” Nasze czasy cechuje niemoderowana nadaktywność ogona. Ogon to media. „Będzie kryzys paliwowy!”, krzyknie ktoś w radiu, a pierwsi zapobiegliwi kierowcy zajadą na stacje benzynowe. „Na stacjach pojawiają się kolejki!”, padnie drugi komunikat, a mniej zapobiegliwi kierowcy zajadą także. „Stacje są oblężone!” zagrzmi znowu spiker i proszę, stacje są już zakorkowane, a pracownik jednej z nich wychodzi i mówi: „Przepraszamy, zabrakło paliwa, nie przewidzieliśmy, że dzisiaj tak dużo was przyjedzie”. I wtedy w radiu krzykną: „Ha! Mówiliśmy, że będzie kryzys?! Mówiliśmy! I oto jest! Krew się leje strumieniami! Chować się, kto w Boga wierzy!” Tak to mniej więcej działa.

Możesz się ze mnie śmiać, ale czasami mam wrażenie, że dziennikarze i medialni eksperci, którzy szerzą „kryzysowe” informacje, świadomie bądź nieświadomie służą czyjemuś interesowi. Bo każdy wie, że najlepszym czasem na zarabianie pieniędzy jest stan zagrożenia, albo wojna. Kryzys jest stanem zagrożenia i nieliczni, ale inteligentniejsi, się na nim bogacą.

Zatem – nie wierzę w kryzys, ale wierzę w to, że jeśli znowu ktoś będzie chciał zarobić na łatwowierności obywateli, zostanie wywołany przez merdający ogon.

A od drugiej strony patrząc, popatrz, czy to nie jakaś perfidia. Zwykli szarzy ludzie pracują, zarabiają, odkładają, starają się zachowywać racjonalnie. Wielkie instytucje finansowe natomiast, kierowane niepohamowaną chciwością, podejmują ogromne ryzyka, bawią się zapałkami, nadymają bańki spekulacyjne, a potem… płacą za to zwykli Kowalscy. Ci, którzy zapałkami się nie bawili.

Sprawa filmu "The Interview" skupiła znów uwagę świata na Dalekim Wschodzie. Także na relacjach USA-Chiny. Co może czekać te dwa, jednak skrajnie różne systemy ekonomiczne w kolejnym roku?

Już od dawna mówi się, że nie ma USA i Chin, a jest Chimeryka. Chiny mają amerykańskie długi, Amerykanie przenieśli dużą część produkcji do Chin. Chiny stają się powoli pierwszą gospodarką na świecie (jeszcze im trochę do tego brakuje) ale populacja tego kraju jest tak wielka, że doprawdy trudno będzie sobie z tym poradzić. Oczami wyobraźni widzę meduzę, która ze względu na swoją masę i słabość konstrukcji wewnętrznej, nie potrafi się podnieść. Dużo lat jeszcze upłynie, zanim ten kraj się jakoś zorganizuje. W USA z kolei postępuje rozwarstwienie społeczne. Mówi się, że zagładę na ten kraj szykują jego najbogatsi obywatele zgarniając to, co należy się ubożejącej klasie średniej. Słyszałem niejednokrotnie określenie „trup w zbroi” mówiące, że jest to kraj w środku martwiejący, ale posiadający potężną armię i na niej opierający swoje istnienie. Obama jednak się „wyzwolił”, bo już wie, że nie będzie kandydował w następnych wyborach, więc może jednak coś drgnie?

Co może czekać te dwa kraje? Jestem pisarzem science-fiction, więc sobie pofantazjuję, dobrze?

Gdybym był cynicznym przywódcą USA, zorganizowałbym profesjonalną prowokację, dzięki której mógłbym zaatakować Państwo Islamskie. To dałoby, jak zwykle, kopa gospodarce i zajęłoby opinię publiczną na dłuższy czas. No i zyskałbym dostęp do kolejnych złóż ropy. Gdybym nie był cyniczny, zająłbym się reformami wewnętrznymi, zaczynając chyba od finansów… I od razu widzę, że tego typu zmiany są tam raczej niemożliwe, więc omijając finanse zwróciłbym oko na służbę zdrowia… Wiesz co, szkoda gadać. Bez jakiejś rewolty albo nieugiętej postawy prezydenta, bardzo narażającej go na odstrzał, kraj ten czeka równia pochyła, długa, niezbyt stroma, ale jednak…

Jeśli chodzi o Chiny – jako cyniczny przywódca nie robiłbym nic, tylko spokojnie czekał, aż mój kraj stanie się ponownie największą potęgą świata poprzez ekspansję i wykupowanie co smaczniejszych kąsków. W 2013 roku Shineway Group kupiło Smithfield Foods, największego amerykańskiego producenta wieprzowiny. Zapewne Chińczycy mieli jakieś nadwyżki gotówkowe. Żartuję, ale chyba właśnie o to Chińczykom chodzi: wykupić część Volvo, Smithfielda, kawałek Ukrainy, skupić afrykańskie areały (Kongo, Zambia, Mozambik, Tanzania), zadbać o tamtejszą ropę, żelazo, złoto, diamenty, miedź, uran – why the hell not? Świat należy do Chin. Gdybym był przywódcą tego kraju, w 2015 roku rozejrzałbym się za kolejnymi obszarami kolonialnymi tudzież gospodarczymi i naturalnym celem wydaje się być Afryka, ląd niebywale bogaty w kopaliny, za to bardzo osłabiony, z przyczyn oczywistych. Spróbowałbym zrobić z Afryki „Chiny II” i nie jest to tak mało prawdopodobne – Kraj Środka zainwestował już w czarny ląd kilkadziesiąt miliardów dolarów. Jest to ostatni kawałek sukna na naszej planecie, który można jeszcze drzeć i dzielić, więc nie dziwota, że Chińczycy starają się zebrać lwią część materii.

Teraz jeszcze bardziej rozpuszczę wodze fantazji i powiem, że może nie w 2015, ale ogólnie ktoś się wreszcie upomni o Antarktydę. Traktat antarktyczny nie rozstrzyga kwestii terytorialnych. I tym kimś mogłyby być Chiny. Na miejscu przywódców tego kraju postawiłbym kilka, kilkanaście „baz badawczych” (traktat na to zezwala), wysłałbym trochę wojska (traktat także na to zezwala), i tak sobie tę Antarktydę badał, a nuż znajdą się jakieś kopaliny? Lody topnieją, skorupa robi się coraz cieńsza, kto pierwszy ten lepszy…

Napisałeś "CEO Slayera", czyli powieść o biznesie tak naprawdę: Czy uważasz, że chciwość może przestać być główną siłą napędową gospodarki Polski, Europy, Świata?

Arkady, moim zdaniem chciwość już od jakiegoś czasu jest wielkim hamulcowym gospodarki, a przez gospodarkę rozumiem rozwój technologiczny. Technologia i produkcja nie służą człowiekowi, nie służą rozwojowi, służą pieniądzowi. Innymi słowy wytwarza się to, co się opłaca, a nie to, co by popchnęło rozwój naszego rodzaju do przodu. Przykładów jest mnóstwo – od małych do dużych. Małe: hamowanie wprowadzania do sprzedaży nowego rodzaju matryc telewizorów, bo starsze muszą zwrócić inwestycje, wytwarzanie psujących się części zamiennych samochodów, bo to one są głównym źródłem dochodu firm motoryzacyjnych, produkcja przepalających się żarówek, bo trwałe kupowane byłyby raz na całe życie… To były przykłady małe. A duże? Jeździmy samochodami napędzanymi paliwami ropopochodnymi, bo to się opłaca wiadomemu lobby. Gdyby nie to, przeszlibyśmy prawdopodobnie na alkohol (vide rozwiązanie brazylijskie) lub na silniki wodorowe, których spaliną byłaby para wodna. Kupujemy prąd elektryczny za duże pieniądze od centralnych zakładów energetycznych, podczas gdy prąd jest wszędzie wokół nas. Nie ma jednak w supermarketach zestawów „Zrób własny prąd”, bo to oznaczałoby gigantyczne straty dużych dostawców, więc nawet jeśli niemałym nakładem wysiłku i czasu postawimy sobie jakiś prądotwórczy aparat w obrębie własnego gospodarstwa, i tak musimy prąd sprzedać elektrowni. Finansiści tego świata nieustannie przekonują małych i dużych klientów, że najlepszym sposobem na rozwój jest zaciągnięcie kredytu, zadłużając w ten sposób jednostki, gminy i państwa, podczas gdy wspomniane wyżej Chiny przeczą takiemu modelowi rozwoju – można się rozwijać bez pożyczek. Firmy farmaceutyczne produkują leki i je sprzedają nie dlatego, że chcą nieść pomoc albo rozwijać wiedzę na temat farmakoterapii, robią to, bo to się opłaca i coraz bardziej celują w rynek OTC – leków sprzedawanych bez recepty – czytaj bez kontroli lekarskiej – czytaj preparatów słabych, często niepotrzebnych, ale pełniących chwalebną funkcję placebo. Dopóki taki model będzie obowiązywał, nie doczekamy się lekarstwa usuwającego cukrzycę czy nadciśnienie. Obie te choroby dają zbyt duże zyski, by je tak po prostu usuwać. Słowo wyjaśnienia – nadciśnienie i cukrzyca nie są w dzisiejszych czasach leczone, lecz zaleczane. Chorzy muszą brać lekarstwa do końca życia. Przez „wyleczenie” rozumiem podanie preparatu / zastosowanie procedury, dzięki której zostanie usunięta przyczyna schorzenia i zdrowy pacjent nie będzie już musiał brać do kresu swoich dni żadnych leków związanych z tymi chorobami. W podobnym mechanizmie nigdy nie usunięto próchnicy (przez nią robią nam się dziury w zębach), chociaż istniała realna szansa, by powstała na nią szczepionka.

Widzisz, Arkady, to była garść przykładów pierwszych z brzegu. Gdzie tu rozwój? Gdzie postęp? Postępuje sprzedaż. Zwiększa się liczba „konsumpcyjnych gąb”, które wszczepiane są w nasze jestestwa przez speców od marketingu. To się rzeczywiście rozwija w tempie kosmicznym. Ale czy o to chodzi? Postęp rozumiem w ten sposób, że technologia i uwarunkowania gospodarcze powodują zwiększenie wolnego czasu obywatela, wzrost jego zasobności, zmniejszenie liczb jego trosk i zbędnych zajęć. A mamy trend odwrotny. Czasu wolnego coraz mniej, bo ludzie się zaharowują bojąc się utracić pracę i starając się zabezpieczyć przyszłość, która, niczym zaczarowana, wykrusza się dzięki cudownemu zjawisku inflacji, więc nie ma co liczyć, że cokolwiek odłożymy na stare lata, bo to, co zaoszczędzimy straci na wartości, zatem kombinujemy, co zrobić z tymi marnymi zasobami – kupić skrawek ziemi? Sztabkę złota? Nie myślimy oczywiście, skąd się bierze inflacja, bo na myślenie czasu nie ma. Zasobność zwykłych ludzi spada na rzecz wąskiej grupy najbogatszych, trosk dodają nam, niestety, producenci tworząc coraz bardziej nietrwałe dobra oraz usługodawcy generując „mącipolowe” umowy, których nie czytamy, nie rozumiemy, a potem za głowę się łapiemy przeglądając rachunki. Zbędnych zajęć przybywa – choćby wizyt w sklepach, aby wymieniać to, co się skończyło / zepsuło na nowe, „lepsze”, „szybsze”, bardziej kolorowe, chociaż w sumie zbędne. Zbliżamy się do granicy, do jakiejś osobliwości, w której obywatel przestanie mieć czas na cokolwiek poza pracą, niezbędną konsumpcją i wykonywaniem procedur związanych z usługami, z których zmuszony jest korzystać.

Gdzie są te wszystkie billboardy mówiące: „Nie daj się zwariować”, „To, co najcenniejsze, jest za darmo”, „Znajdź czas na refleksję”, „Czytaj klasyków”, „Ćwiczenia w domu są tak samo zdrowe jak te na siłowni” i tak dalej? Owszem, widzimy pana, który się relaksuje, ale w spocie reklamującym czekoladki lub jogurt. Owszem, widzimy panią czytającą książkę, ale w filmiku nakłaniającym do kupna podpasek. Wszelkie humanistyczne wartości, nastroje, odniesienia, dzięki którym ludzie odnajdywaliby właściwe proporcje życia zostały zagarnięte przez twórców reklam, więc jak współczesny człowiek ma odnaleźć to, co istotne? Niektórzy ludzie wchłonięci przez tę konsumpcyjną amebę utracili już zdolność do zadawania odpowiednich pytań, co dopiero udzielania właściwych odpowiedzi.

Chciwość, Arkady, ukradła nam człowieczeństwo. Taka jest moja diagnoza.

Zdenerwowałem, więc pójdę się przejść z psem. Nie będę podczas tego spaceru cieszył się z polisy ubezpieczeniowej, kredytu ani energii, którą zaczerpnąłem z, nomen omen, psu na budę potrzebnych witamin. Po prostu przejdę się z psem. I pomyślę, że może jest jeszcze dla nas jakaś szansa.

Rozmawiał Arkady Saulski

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych