Umowa TTIP: co jest grane?
Klauzula dotycząca sporów państwo-inwestor (ISDS) wywołała w czwartek burzliwą dyskusję podczas debaty w Warszawie o negocjowanej między UE a USA umowie o wolnym handlu. Przeciwnicy TTIP uznali ją za główną przeszkodę przyszłego porozumienia.
Zdaniem zwolenników umowy, porozumienie o Transatlantyckim Partnerstwie Handlowym i Inwestycyjnym (TTIP) będzie instrumentem, który określi ramy współpracy transatlantyckiej. Podkreślili jednak, że aby przyniosła korzyści, musi na nią zareagować rynek.
Po półtora roku opinia publiczna w Unii poznała nieco kulis negocjacji umowy transatlantyckiej - czytaj tutaj: "Jak Unia ma handlować z USA. Tajne szczegóły TTIP wreszcie mniej tajne"
Polska debata wokół TTIP też się toczy - czytaj tutaj: "Po TTIP zginiemy razem z resztą Europy – obawiają się tuzy polskiej branży chemicznej"
Największe emocje panelistów i przysłuchującej się im publiczności wzbudzały zapisy dotyczące klauzuli ISDS, a więc rozstrzygania sporów między państwami a inwestorami. Przeciwnicy umowy podkreślali, że Unia Europejska zajmuje słabszą pozycję w negocjacjach i Stany Zjednoczone mogą pozwolić sobie na zerwanie rozmów, jeżeli ISDS nie zostanie wpisane w porozumienie.
Wskazali jednocześnie amerykańskie umowy handlowe, m.in. z Izraelem i Australią, które nie zawierają tej klauzuli i opowiadali się za podobnym rozwiązaniem w umowie z UE. Ponadto zwracali uwagę na niewielką ilość rzetelnych informacji na temat przebiegu negocjacji z Amerykanami.
Marcin Wojtalik z zarządu Instytutu Globalnej Odpowiedzialności i inicjatywy STOP TTIP przypomniał, że USA jeszcze nigdy w swej historii nie przegrały sporu arbitrażowego. Polska tymczasem - podkreślił - traci miliardy złotych w konsekwencji takich przegranych spraw.
Bez względu na to, czy ISDS zostanie włączony do umowy amerykańskiej, czy nie, potencjał naprawdę istnieje, choć nigdy nie jest tak, że każdy sektor tyle samo zyska; mogą być takie branże, które będą musiały przejść restrukturyzację, by sprostać wymogom konkurencji - podkreśliła dyrektorka przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce Ewa Synowiec. Jako przykład podała porozumienie handlowe zawarte między UE a Koreą Południową.
"Jak spojrzymy na umowę z Koreą Płd., która od 2011 roku jest w mocy, w ciągu dwóch lat o 30 proc. wzrósł eksport, przyczyniła się też do stworzenia nowych miejsc pracy zarówno dla dużych korporacji (...), jak i małych przedsiębiorstw, które na tym korzystają" - podkreśliła.
Europarlamentarzystka i była unijna komisarz ds. polityki regionalnej Danuta Hubner wskazała, że dobrobyt jest wszędzie tam, gdzie jest dużo handlu i otwarcia na inność. Jej zdaniem umowa o wolnym handlu może wykorzystać ogromny potencjał relacjach między Unią Europejską a USA.
Nie zgadzała się z tym Maria Świetlik, działaczka Internet Society Poland. Jej zdaniem umowa jest absolutnie nie do przyjęcia z punktu widzenia praw człowieka, zarówno ze względu na sam proces jej negocjowania, jak i dostępu do informacji na jej temat, arbitrażu i kwestii praw pracowniczych. Domagamy się demokratycznych mechanizmów kontroli, a tego nie mamy - zaznaczyła.
Debatę "Co nam da TTIP?" zorganizowało Biuro Informacyjne Parlamentu Europejskiego w Polsce i Instytut Spraw Publicznych.
W ubiegłym tygodniu Komisja Europejska, która w imieniu państw członkowskich prowadzi rozmowy ze Stanami Zjednoczonymi ws. TTIP, opublikowała wyniki konsultacji społecznych, pokazujące duży sceptycyzm wobec tego porozumienia. Bardzo duża część uczestników konsultacji, które dotyczyły mechanizmu ISDS, wskazywała, że nie chce go w umowie.
W środę parlamentarna komisja handlu międzynarodowego rozpoczęła dyskusję nad rezolucją, która określi rolę Parlamentu Europejskiego wobec toczących się negocjacji. Europosłowie, którzy zdecydują, czy przyjąć, czy odrzucić porozumienie (tak jak to miało miejsce w przypadku umowy ACTA), mogą mieć na nie pośredni wpływ, mimo że nie biorą udziału w rozmowach z Amerykanami.
(PAP)