Ogon kręci psem, czyli ułomności rynku pracy zaczynają przynosić groźne społecznie skutki
W Polsce od 2010 r. przybywa osób, które pomimo że pracują, są zagrożone ubóstwem. To pożywka dla ruchów populistycznych, niechętnych gospodarce rynkowej - przestrzegała prof. Urszula Sztandar-Sztanderska z UW podczas czwartkowej debaty na temat funkcjonowania rynku pracy.
"W grupie osób zagrożonych ryzykiem ubóstwa znajduje się coraz więcej osób pracujących. Do 2010 r. głównym zagrożeniem z tytułu ubóstwa było to, że człowiek nie pracuje, jest bezrobotny, teraz wśród pracujących zagrożonych ubóstwem jest znacznie więcej" - podkreśliła prof. Urszula Sztandar-Sztanderska, z Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego podczas debaty na temat funkcjonowania rynku pracy zorganizowanej przez Towarzystwo Ekonomistów Polskich i Szkołę Główną Handlową.
Jak podkreśliła, "trzeba sobie zdawać sprawę, że to jest pożywka dla wszystkich ruchów populistycznych".
"Duże zagrożenie ubóstwem mimo pracy wywołuje skutek odwrotny od poparcia dla rynkowej gospodarki - to nie jest korzystny proces" - oceniła profesor.
Według niej jednym z problemów polskiego rynku pracy jest m.in. to, że tzw. umowy śmieciowe nie stanowią drogi do długotrwałego zatrudnienia.
"W wielu krajach istnieją umowy na czas określony, po czym one przekształcają się - jeśli się pracownik sprawdza - w umowy na czas nieokreślony. W Polsce stopa tych przekształceń jest bardzo niewielka, czyli jest to dosyć trwała cecha rynku pracy. Ma ona ujemne cechy dla pracowników polegające na niepewności jutra, wyrażone chociażby niemożnością zaciągania kredytów czy stabilizacji swojej sytuacji finansowej" - oceniła ekonomistka.
Jak dodała, polski rynek pracy charakteryzuje też duża niepewność i niechęć ze strony pracodawców do ponoszenia długotrwałego kosztu zatrudnienia, gdy pracownik przestaje być potrzebny.
"Mamy bardzo słabych przedsiębiorców i niepewnych jutra. Ta niepewność skłania do takich kontraktów. (...) Jest taki trend, że pracodawcy nie potrafią udźwignąć ciężaru zapewnienia równowagi pomiędzy zmiennym popytem dla swoich towarów a zapewnieniem jakiejś stabilizacji dla czynnika produkcji, jakim jest pracownik, czyli zatrudnienia ludzi i brania za to pewnej odpowiedzialności" - podkreśliła profesor.
Zauważyła, że w badaniach widać wyraźnie, że zwłaszcza w małych przedsiębiorstwach, przedsiębiorca przestaje być tym, który zapewnia pracę.
"Oczekuje, że elastyczność, czy ciężar elastyczności, mobilności wezmą na siebie pracownicy. Nie jest to specyficznie polskie (zjawisko), ale czy to jest politycznie i społecznie do zaakceptowania - wątpię" - zaznaczyła.
Według prof. Sztandar-Sztanderskiej, badania pokazują, że przez ostatni kryzys gospodarczy lepiej przechodziły te kraje gospodarki rynkowej, które miały rynek pracy nieco bardziej regulowany, aniżeli te, które miały więcej liberalnych rozwiązań.
"Nie jestem pewna, czy możemy zdać się na sytuację, że każdy będzie sobie zapewniał zatrudnienie i będzie bardzo mobilny. Po prostu takich zasobów pracy: mobilnych, przedsiębiorczych, elastycznych, z zasobami do przetrzymania okresów bezrobocia w jakiejś godziwej kondycji nie mamy" - podkreśliła ekspertka.
Także dr Łukasz Sienkiewicz z SGH ocenił, iż problemem sprawności rynku pracy nie jest tylko strona podażowa, czyli niedopasowanie kwalifikacji i edukacji (pracowników), ale również "znaczące problemy po stronie popytowej", czyli ze strony pracodawców.
"Ten popyt na pracę jest zatomizowany, oparty głównie ciągle i w dużej mierze na przewagach niskokosztowych, w związku z czym - co podkreśla wielu ekonomistów - jesteśmy zagrożeni, czy wchodzimy już w zasadzie na ścieżkę pułapki średniego dochodu i związanych z tym konsekwencji negatywnych. Więc wydaje się, że po stronie pracodawców przyjęcie pewnej formuły funkcjonowania sprawia, że ta sytuacja na rynku pracy jest utrwalona" - podkreślił Sienkiewicz.
Jego zdaniem, największe pozytywne zmiany na rynku pracy, jeśli chodzi o stopę zatrudnienia, stopę bezrobocia, bezrobocia długoterminowego, dokonały się do 2007 r. Jak powiedział, po tym czasie, a szczególnie w latach 2009-2013 ta sytuacja się pogarsza i utrwala.
"Podkreślamy te argumenty dotyczące ograniczenia kosztów, uelastycznienia relacji (pracodawca-pracownik), ale w większości przypadków kluczowym problemem jest jednostronne przeniesienie ryzyka na drugą stronę tej relacji, czyli na samego pracownika" - powiedział ekspert.
Z kolei dr Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek z Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan zaznaczyła, że problemem polskiego rynku pracy jest "niedopasowanie regulacyjne" i przepisy niekorzystne dla pracodawców.
"Przedsiębiorcy mówią, że regulacja minimalnego wynagrodzenia jest OK, natomiast żądania, by płaca minimalna stanowiła co najmniej 50 proc. minimalnego wynagrodzenia przekracza możliwości akceptacji takich zapisów i wdrożenia ich w praktykę" - zauważyła przedstawicielka Lewiatana.
Jak powiedziała, z prowadzonych przez nią od 12 lat badań wynika, że "siła oddziaływania różnego rodzaju regulacji dot. rynku pracy jest tym większa, im większy ma to związek z finansowaniem, z koniecznością ponoszenia dodatkowych kosztów."
"Najbardziej uciążliwe z punktu widzenia małych i średnich przedsiębiorstw jest wynagrodzenie pracownika za czas choroby, następnie wynagrodzenie za dni wolne od pracy, tj. urlopy, urlopy macierzyńskie, etc." - wyliczała.
Według Starczewskiej-Krzysztoszek, pracodawców obciąża także wysokość opłat za godziny nadliczbowe.
"Nie chodzi o to, żeby płacić za godziny nadliczbowe, bo z tym firmy nie mają problemu, ale to, że są one po prostu za wysokie i za bardzo obciążają" - podkreśliła.
PAP, sek