Informacje

Aleksander Kwiatkowski, fot. Bartek Wardziak
Aleksander Kwiatkowski, fot. Bartek Wardziak

Pozabijaliśmy swoje marki

zz zz

  • Opublikowano: 18 kwietnia 2013, 11:09

    Aktualizacja: 18 kwietnia 2013, 14:18

  • Powiększ tekst

Dlaczego na początku reform gospodarczych w Polsce nie było pomysłu na polską gospodarkę? Polska, mimo iż się rozwijała gospodarczo, nie dopracowała się zdefiniowanego przemysłowo rynku, czyli na przykład nie stała się, ani rynkiem motoryzacyjnym ani telekomunikacyjnym. Obecnie w sumie też nie ma dominującej branży, a jedynie polskie firmy są podwykonawcami dla zagranicznych firm. Widać to choćby po autostradach. Budują polsko-międzynarodowe konsorcja, a nie polskie firmy. Jesteśmy tak nieudolni? W czym jest problem?

Polska na początku reform była w bardzo trudnej sytuacji kraju prekursora transformacji z socjalizmu do kapitalizmu. Wówczas zostały poczynione pewne założenia. Moim zdaniem jednym z błędnych założeń było przyjęcie, że kapitał jest ślepy. Ówcześni decydenci uważali, że jeżeli odsprzedamy zagranicznemu kapitałowi nasze banki, nasze fabryki i będziemy jedynie w nich tylko i wyłącznie pracownikami, to dzięki naszej efektywność i działaniu zapewnimy sobie to, że kapitał nadal będzie do nas napływał, który będziemy mogli inwestować w naukę i rozwój, co pozwoli nam tworzyć narodowe brandy, czyli marki. Tymczasem nic takiego się nie stało. Drugą przyczyną obecnego stanu rzeczy jest to, że polska gospodarka nie ma brandów, bo zostały one na przestrzeni lat pozabijane.

Dlaczego pozabijaliśmy swoje marki?

Jeśli sprowadziliśmy naszą gospodarkę do roli podwykonawczej, to musimy się bić na rynkach z innymi podwykonawcami. Przykładowo, jeśli chcemy produkować lusterka do samochodów znanej marki, to na tym rynku walczymy z firmami z Chin oraz innych krajów Europy. W sumie zarabiamy jedynie kilka procent, bo sprzedajemy po kosztach by utrzymać zakład. Natomiast premię, kilkaset procent zysku, spija ta firma, która ma markę, czyli producent samochodu. W Polsce możliwości takie zostały zaprzepaszczone. Pozabijano polskie marki, które w Polsce i na niektórych zagranicznych rynkach  były znane i przy pewnym dofinansowaniu, odpowiedniej polityce gospodarczej oraz marketingowej mogłyby utrzymać się na tych rynkach, a później zdobyć kolejne. Choć obecnie podejmowane są próby zbudowania nowych marek, to nie ma obecnie dla nich infrastruktury, dzięki której udało by się im budować łatwiej własną przewagę konkurencyjną na regionalnym czy też globalnym rynku.

Powiedział pan, że w Polsce są pewne marki. Czy w oparciu o te nieliczne marki można budować markę Polski i przewagę konkurencyjną na rynku?

Myślę, że tak, pod warunkiem, że nikt Polakom nie będzie przeszkadzał, to Polacy dadzą sobie radę. Pytanie: czy Polacy i polskie firmy będą płacić podatki w Polsce, czy też gdzie indziej? Większość młodych ludzi głosuje nogami, czyli emigruje z kraju i to oni tworzą wartość dodaną komu innemu, a po naszej stronie zostają koszty, czyli te osoby, które są blisko wielu emerytalnego lub już na emeryturze.

Premier Donald Tusk pojechał do Afryki. Czy Afryka jest dobrym miejscem dla polskich firm?

Patrząc od strony gospodarczej to kierunek jest bardzo dobry, bo Afryka to jest - jak to mówią Amerykanie  - land of opportunity, czyli miejscem, gdzie możliwe jest zbudowanie swojej pozycji rynkowej. Polska taką możliwość miała wiele lat temu. I w sumie nadal mamy, bowiem w czasach komunistycznych polskie uczelnie kształciły tysiące afrykańskich studentów na inżynierów, ekonomistów, prawników, lekarzy oraz w innych specjalnościach. Mogliśmy szybko i bez problemów na tych rynkach zaistnieć. Tymczasem podjęliśmy decyzję, że będziemy się bić o rynek europejski, gdzie w sumie nie mieliśmy szans z europejską konkurencją. Afryka się budzi i będzie rosła. Tam są już Chińczycy. Nie zrozumiałe jest, dlaczego Polacy jako naród, który zainwestował w przeszłości wiele czasu i wysiłku w Afrykę, nie potrafi tego obecnie zdyskontować.

Nie tylko Afryka nie zwróciła się Polsce. Podobnie jest z polską innowacją. Choć dzieje się bardzo dużo w tej sferze, to efektów nie ma. Dlaczego?

Jest to między innymi skutkiem braku umiejętności w zakresie komercjalizacji projektów naukowych.  Z przeprowadzonych analiz wynika smutny wniosek: mała efektywność lub w niektórych przypadkach całkowita nieefektywność systemu naukowo-badawczego w Polsce. Innymi słowy pieniądze przeznaczane na badania są zjadane. Co gorsze dowolna ilość pieniędzy może być przemielona przez polski system naukowo-badawczy. Najlepiej widać to w relacji nakłady a wyniki. Rezultaty są mierne. Jednak nie starałbym się znaleźć winnego, bo z kim bym nie rozmawiał, to każdy chce dobrze, łącznie z naukowcami, którzy niekiedy mają wręcz genialne pomysły, a kończąc na tych, co są odpowiedzialni za lokowanie funduszy. Dobra wola jest, ale jak to się mówi, wszyscy chcą dobrze, a jest jak zwykle.

Skoro wszyscy chcą, to dlaczego jest źle?

System naukowo-badawczy oraz sfera przedsiębiorczości w Polsce jest mocno obudowana administracją. Rozmawiałem kiedyś z moim kolegą ze Stanów Zjednoczonych na temat jak to jest w jego kraju. W Ameryce, gdy ktoś ma jakiś pomysł, to po prostu to robi. Takiej osobie lub firmie odbiera się coraz więcej podatków, by mogła ona ten biznes rozwijać, po to by nie zechciała z tym pomysłem uciec do innego kraju. Przykładowo Warren Buffet płaci w Stanach Zjednoczonych efektywnie 10 proc. podatków. Czy to jest dobre czy złe? Mój przyjaciel twierdzi, że to jest dobre, bowiem Buffetowi wcale się nie opłaca wyjść z USA płacąc 10 proc., bo cały kapitał warty setki miliardów dolarów, którym obraca, pozostaje w Stanach. Jak podkreślił mój przyjaciel głównym celem amerykańskiej polityki gospodarczej i inwestycyjnej jest dążenie do tego, że jak ktoś potrafi robić biznes, to zostawia się mu jak najwięcej pieniędzy, by tworzył jeszcze więcej pieniędzy. Tymczasem w Polsce, jeśli ktoś potrafi robić biznes, to takiej osobie lub firmie nakładamy podatki, czyli zabieramy jej jak najwięcej pieniędzy, które oddajemy urzędnikowi i który ma za nas robić biznes.

Ale nie robi, bo polscy urzędnicy się boją i wolą się nie narażać.

W sumie to dobrze, że nie robią biznesu, ale odpowiadają za przyznawanie pieniędzy na różne przedsięwzięcia i tu jest problem.

Jaki problem?

Otóż innowacyjność oraz wszelkie pomysły innowacyjne w Polsce podlegają ewaluacji urzędników, którzy mają określoną mentalność i z całym szacunkiem dla nich, ale oni dążą do zachowania ułożonego świata. W związku z tym ich decyzje gospodarcze raczej są przewidywalne. Wyjaśnię to na przykładzie. Gdy ktoś będzie chciał zbudować piekarnię na bułkę z dodatkową dziurką, którą sobie opatentuje, to takie przedsięwzięcie ma szansę wsparcia finansowego ze strony urzędników, bo wypiekanie bułek jest zajęciem, które urzędnik rozumie. Z kolei, gdy ktoś zgłosi się do urzędu po dofinansowanie dla swojego innowacyjnego rozwiązania technologicznego, to jest niemalże pewne, że go nie dostanie, bo urzędnik nie wierzy w sukces rynkowego tego pomysłu, bo go nie rozumie.

Dlaczego nie rozumie?

Bo w Polsce urzędnicy tak naprawdę dają pieniądze na rzeczy oczywiste, a rozwiązanie zbytnio innowacyjne są dla urzędników niebezpieczne. System urzędniczy nie chce ryzykować. Zresztą urzędnik nie powinien ryzykować i tego nie chcemy. On ma być urzędnikiem, ale to właśnie urzędnicy dysponują ogromnymi pieniędzmi i szukają oczywistych rzeczy.

Rozmawiał Jacek Strzelecki.

* * *

Aleksander Kwiatkowski - niezależny konsultant w zakresie strategii biznesowych; ekspert w dziedzinie energetyki, telekomunikacji, IT, bankowości i FMCG.

 

Powiązane tematy

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.