GAZETA BANKOWA: Potrzebne kable i prąd, czyli elektromobilność po polsku
Nie będzie elektromobilności w Polsce bez gigantycznych inwestycji w infrastrukturę, czyli po prostu kable i gniazdka oraz bloki energetyczne: milion samochodów elektrycznych to 1 GW dodatkowego zapotrzebowania na moc w Polsce w 2025 r. - pisze w "Gazecie Bankowej" Marek Siudaj
Kiedy wicepremier Mateusz Morawiecki rzucił hasło rozwoju produkcji samochodów elektrycznych w Polsce, było sporo kpin. Szybko okazało się jednak, że w Polsce wytwarzane już są autobusy elektryczne, powstają prototypy elektrycznych podjazdów dostawczych, a do rozpoczęcia produkcji aut elektrycznych trzeba tylko pieniędzy i zamówień. Ale to tylko „przód” programu elektromobilności. Aby się powiódł, konieczny jest jeszcze „tył”, a więc infrastruktura do ładowania pojazdów. I to ona jest największym wyzwaniem.
Standardowa stacja paliwa ma od 4 do 10 dystrybutorów. Zatankowanie paliwa wraz z wyborem prasy i przekąsek oraz zapłatą zajmuje 10-15 minut. Nawet biorąc pod uwagę ten dłuższy czas, taka placówka może w ciągu doby obsłużyć od ponad 380 do prawie tysiąca pojazdów.
Dodatkowo – w zależności pod pojemności baku – samochód na benzynę czy olej napędowy jest w stanie przejechać od 500 do 700 km. Nawet zakładając, że dojazdy do pracy to ok. 50 km w jedną stronę, wychodzi, że takie auto musi się pojawić na stacji mniej więcej raz na tydzień. Co oznacza, że stacja jest w stanie „przerobić” od 2,5 tys. do prawie 7 tys. samochodów.
A teraz wyobraźmy sobie, że czas tankowania wydłuża się dwukrotnie, a jednocześnie zasięg samochodu spada o połowę, do 250-300 km. To oznacza, że do zatankowania tej samej liczby pojazdów konieczna będzie czterokrotnie większa liczba stacji benzynowych.
Jeśli słowo „zatankować” zmienimy na „załadować”, to zrozumiemy, jaki problem stoi przed twórcami infrastruktury do ładowania aut elektrycznych. Owszem, najnowsze modele Tesli potrafią przejechać na jednym ładowaniu nawet 500 km, ale te bardziej popularne samochody elektryczne mają zasięg 150-200 km, zaś potrafiące na jednym ładowaniu przejechać 250-300 km dopiero są wprowadzane do sprzedaży. Szybkie stacje ładowania, które są obecnie instalowane w Europie, są w stanie naładować akumulatory auta od zera do 80 proc. w 30 min. Oczywiście prace nad przyspieszeniem ładowania trwają.
Planuje się już budowę ładowarek o mocy 300 kW, które będą w stanie naładować baterie elektrycznego auta mniej więcej tak szybko, jak tankuje się obecnie samochód, czyli w kilka minut – mówi Maciej Wojeński, wiceprezes firmy Ekoenergetyka-Polska, która dostarcza ładowarki do autobusów miejskich i samochodów elektrycznych w Polsce i innych krajach europejskich.
Ale nawet przyspieszone ładowanie nie załatwi całego problemu, pozostaje jeszcze ten nieszczęsny niewielki zasięg, wymagający częstszego uzupełniania energii niż w przypadku aut na paliwo. Dodatkowo trzeba jeszcze wziąć pod uwagę, że już przy ładowarce o mocy 180 kW konieczny będzie co najmniej transformator w pobliżu. Jeśli na stacji elektrycznej takich ładowarek byłoby więcej, to być może konieczny byłby nowy, znacznie grubszy kabel.
Jest jeszcze jeden kłopot. Zatankowanie dieslem auta do pełna to wydatek ok. 180 zł (licząc 4,5 zł za litr oleju dla auta o baku 40 l). Załóżmy, że marża stacji to 10 proc. Z każdego tankowania więc stacja dostaje 18 zł. Tymczasem załadowanie auta elektrycznego to może 30-40 zł. Trzeba więc 4-, 6-krotnie więcej aut do uzyskania tej samej marży – i to przy dłuższym czasie ładowania.
I choć zapewne koszt budowy zbiorników paliwowych, instalacji podziemnych i zabezpieczeń przeciwpożarowych jest wyższy niż wydatki na budowę elektrycznej stacji ładowania, to jednak ze względu na większą powierzchnię potrzebną do pomieszczenia większej liczby pojazdów budowa stacji paliwowych może okazać się tańsza. Poza tym trzeba pamiętać, że paliwo można kupić wyłącznie na stacjach, tymczasem dostęp do prądu ma każdy. To może utrudnić zarabianie na ładowaniu aut elektrycznych. (...)
Jasne jest, że wprowadzenie na polskie drogi miliona elektrycznych aut musi się wiązać z inwestycjami, których wartość trudno oszacować. Ale już widać, że dla niektórych firm czy instytucji elektryfikacja pojazdów może być szansą. Chodzi o podmioty, które mają odpowiednio duże parkingi i gdzie spędza się więcej czasu. Chodzi o centra handlowe, kina, urzędy, restauracje, kawiarnie itd. One będą mogły zaoferować ładowanie bez większych narzutów na prąd, jako że będzie to tylko magnes przyciągający klientów do podstawowej oferty. I być może to będzie sposobem na zaoszczędzenie wydatków na tworzenie podstawowej infrastruktury do ładowania. Zwłaszcza w dużych miastach, gdzie te wydatki mogłyby być ogromne.
Marek Siudaj
O innych wyzwaniach dla elektromobilności w Polsce przeczytasz w pełnej wersji tego tekstu zamieszczonego w „Gazecie Bankowej”:
Bieżące wydanie jest dostępne w salonach Empik i kioskach. Polecamy też e-wydanie miesięcznika, także na iOS i Android – szczegóły na http://www.gb.pl/e-wydanie-gb.html