Bułgarski paradoks: Zatłoczone granice, puste plaże
W Bułgarii w trwającym sezonie turystycznym wyraźny jest spadek liczby odwiedzających czarnomorskie wybrzeże. Za to na przejściach granicznych z Grecją od tygodnia tworzą się długie kolejki, na przekroczenie granicy czeka się kilka godzin.
W piątek w parlamencie minister turystyki Nikolina Angełkowa potwierdziła spadek liczby turystów o 5-8 proc. Instytut Analiz Turystyki mówi nawet o 20 procentach. Media społecznościowe pełne są zdjęć pustych plaż. Właściciele hoteli również przyznają, że mają zbyt dużo wolnych miejsc jak na lipiec. Dla władz w Sofii to poważny problem, gdyż w dobrych okresach turystyka zapewnia ok. 14-15 proc. bułgarskiego PKB.
Angełkowa podkreśliła, że przyczyną spadu jest silna konkurencja ze strony Turcji, Egiptu i Tunezji, które przyciągają część zagranicznych turystów. Zapowiedziała, że resort zaczyna pracę nad greckimi doświadczeniami w dziedzinie zorganizowanej turystyki, które zaczną być wykorzystywane od 2020 r. Podkreśliła, że przeciw bułgarskiej turystyce toczy się negatywna kampania.
W kraju rzeczywiście toczona jest debata na ten temat. Wielu Bułgarów uskarża się na wysokie ceny nad morzem, zabudowane wybrzeże i częściowo zniszczone środowisko naturalne.
Właściciele plaż na bułgarskim wybrzeżu wymagają płacenia za leżaki i parasole. Jeden z nich w wywiadzie dla radia publicznego utrzymywał, że 70 lewów (35 euro) za dzień to wcale nie jest drogo. Są plaże, gdzie butelka wody kosztuje 12 lewów (6 euro). Zazwyczaj nie pozwala się na rozłożenie własnego ręcznika na plaży, a jeśli tak, to również trzeba zapłacić - 1 euro. Własne parasole są absolutnie zakazane.
Obecny kryzys według ekspertów jest skutkiem nie tylko „zabetonowania” wybrzeża, likwidacji dzikich plaż i dawnych kempingów, lecz i orientacją bułgarskiej turystyki na tanich klientów, głównie Brytyjczyków i Rosjan, przyciąganych tanim alkoholem. Brytyjczyków w tym roku jest mniej, więc wyniki są słabsze.
Sami Bułgarzy - o ile mogą sobie pozwolić na wypoczynek, gdyż ponad połowy na to nie stać - chętniej odpoczywają w Grecji. Niedawne badanie socjologiczne pokazało, że 32 proc. jadących na wakacje Bułgarów woli Grecję. Argumentują to tym, że jest tam lepsza obsługa, a parasole i leżaki są bezpłatne, jeżeli zamówi się coś w barze plażowym.
Od ubiegłego weekendu na głównym przejściu granicznym z Grecją Kułata-Promachonas zaczęły tworzyć się korki. Czeka się w nich po kilka godzin.
W piątek szef MSW Mładen Marinow przyznał, że „przejścia graniczne nie mają wystarczających zasobów, by zapewnić bezproblemowe przejście turystów, udających się za granicę”. Problem, choć w trochę mniejszym stopniu, występuje też na granicy z Turcją.
Minister zapewnił, że „tworzy się organizacja, która ma w najbliższym czasie polepszyć sytuację, lecz możliwości przejść są ograniczone”. Problem może rozwiązać wejście Bułgarii do strefy Schengen - dodał.
Marinow zdementował krążące po Bułgarii doniesienia, że korki na granicy powodowane są celowo przez władze, by zmusić mieszkańców kraju do wypoczywania nad rodzimym morzem. Część bułgarskich mediów, w tym publicznych, obszernie i krytycznie pisze jednak o bezlitosnej greckiej policji i niskiej jakości obsługi i żywności w Grecji. Ankiety wśród bułgarskich turystów nie potwierdzają, że opinie te są powszechne.
PAP/ as/