Igrzyska zamiast chleba
Za nami kolejne igrzyska olimpijskie, które już tradycyjnie były najlepsze w historii. Dla nas były one szczególnie emocjonujące i miłe, bo tym razem Polacy nie zawiedli. Po raz kolejny okazało się, że jak zawodnik jest dobrze przygotowany i ma w sobie wolę zwycięstwa, to nawet i ze złamaną nogą może zdobyć złoty medal. Zakończona rywalizacja sportowa, to jednak nie koniec tematu związanego z igrzyskami. W Polsce trwa bowiem narodowa dyskusja o tym, czy powinniśmy organizować zimową olimpiadę w Krakowie.
Jej zwolennicy z Jagną Marczułajtis-Walczak i Jackiem Majchrowskim na czele argumentują, że olimpiada w Polsce jest potrzebna, bo przyczyni się do promocji regionu, a to przełoży się na większy ruch turystyczny. Według nich igrzyska to nie jest wcale taki duży wydatek, raptem jakieś kilkaset milionów złotych na obiekty sportowe. Pozostała część to głównie wydatki na infrastrukturę transportową, które i tak należy kiedyś ponieść. Ponadto konkurencje alpejskie mają się odbywać na Słowacji, co znacznie obniży koszty organizacyjne.
Po przeciwnej stronie są przede wszystkim "zwykli zjadacze chleba", którym trudno związać koniec z końcem. Ci z kolei uważają, że olimpiada nie jest tanią rozrywką, o czym świadczy choćby całkowity koszt niedawno zakończonych igrzysk w Soczi. Co prawda Rosja organizowała je z wyjątkowym rozmachem i zapewne można je w Polsce zrobić znacznie taniej. Jednak mało prawdopodobne wydaje się, aby całkowita kwota zmieściła się w kilku miliardach złotych - jak podają niektóre osoby związane z komitetem organizacyjnym. Sumaryczny koszt wyniesie prawdopodobnie około 20 mld zł, a i to jest wersja optymistyczna. Zatem, czy Polskę stać, aby wydać takie pieniądze? Należy zacząć od podstawowego faktu, że tych funduszy nie mamy. Zatem najpierw należy zaciągnąć kredyty, a to oznacza, że igrzyska będą obciążały finanse publiczne przez wiele lat po zakończeniu imprezy. Jest to bardzo groźne zjawisko, o czym przekonali się choćby Grecy. Olimpiadę w Atenach uważa się za jeden w wielu powodów obecnego kryzysu w tym kraju. Na niekorzyść igrzysk przemawia również to, ze swoją ofertę organizacji wycofał już Sztokholm i na poważnie podobną decyzję rozważa Oslo. Zatem przedstawiciele dwóch niesamowicie bogatych państw, o długiej tradycji sportów zimowych, które mają nieporównywalnie lepszą od Krakowa i Zakopanego bazę sportową, podają w wątpliwość ekonomiczny sens organizacji tych zawodów. Czy zatem już teraz nie powinna nam się zapalić ostrzegawcza lampka? Do tego należy dodać, że u nas koszty mogą być znacznie wyższe z powodu wszechogarniającej korupcji. Na igrzyskach niewiele raczej zarobi statystyczny Kowalski i to właściwie tylko ten mieszkający w Małopolsce. Lwia część kontraktów przypadnie bowiem dla przysłowiowego Rycha i Zbycha. Na koniec pozostaje jeszcze kwestia utrzymania obiektów po igrzyskach. Doświadczenia z organizacją Euro 2012 pokazują, że nie są to małe koszty. Zapewne kryty tor do łyżwiarstwa szybkiego, będzie dosyć często wykorzystywany. Po co Bródka i spółka mają latać do Niemiec, jak mogą trenować u siebie? Zatem w tym przypadku pewne wydatki na utrzymanie tego obiektu są uzasadnione. Jednak co zrobić np. z torem bobslejowym i innymi perełkami architektury, które nie będą się cieszyć takim zainteresowaniem po zakończeniu igrzysk? Wyburzyć, czy ponosić spore koszty na ich utrzymanie?
Zatem organizacja igrzysk w 2022 roku jest przedsięwzięciem bardzo ryzykownym, na które Polski obecnie nie stać. Ponadto lepiej jest promować za granicą regiony, które są mało znane, np. Lubelszczyznę lub Podlasie i robić to za mniejsze pieniądze. Igrzyska zaburzą również i tak już mocno zredukowane inwestycje drogowe w innych częściach kraju.