Piwo? Najlepiej z tradycjami
Wiosna kroczy, marzannę do Wisły, niech się topi! Przy tak malowniczych okolicznościach pogody warto pogadać o piwie, tym bardziej że po pierwsze spożywamy go prawie 100 litrów per capita rocznie, a po drugie na rynku „się dzieje”.
Od jakiegoś czasu obserwujemy modę na piwowarstwo rzemieślnicze, domowe, kontraktowe, a to oznacza większą różnorodność w obrocie. Amatorzy wody złocistej nie muszą już sięgać po mocno opitego i pozbawionego wyraźniejszego smaku standardy typu jasne pełne. Teraz stojąc przed sklepową półką mamy pełen wachlarz piw nie tylko z importu, ale również tych spod rodzimej ręki. I tak do wyboru są odmiany Ale'i, Stoutów, Dubbeli, Bocków, Weissbierów, Pilsów wyrabianych przez naszych piwowarów, a z tego teoretycznie wynika, że Polacy gęsi i swojego stylu nie mają. A właśnie mają.
Trochę zapomniany, trochę odtrącony, ale zapowiada swój powrót na salony. Kto wie, kto wie, może nam się hit lata szykuje...
Nasi piwowarzy raczyli nas egzotycznymi specjałami z całego świata. W zimie mogliśmy wypróbować wszelkiego rodzaju stouty, portery, czy mocno doprawione Ale. Za piwa plażowe uznano chmielone „na letnio” Pale Ale, belgijskie Wity (Witbier) w kolorze słońca, czy pszeniczniaki zza Odry, pachnące bananem i drożdżami, troszkę lekceważąc naszego krajana – Grodzisza, który idealnie pasuje do spieczonej słońcem aury.
Historia Grodzisza sięga daleko w tył. Przeżył Hollwega, przeżył Becka, przeżył Hitlera, Lenina, Stalina, Breżniewa, Gomułkę, dopiero Jaruzelski go dobił, bowiem śmierć jego przyszła wraz z korektą ustroju. Grodzisz z racji swej niemocy – poniżej 3% alkoholu, nie służy upojeniu, a jego forma – wysokie nasycenie „bąbelków” zbliżone do win musujących, nie tylko utrudnia spożycie „z gwinta”, ale również wymaga dedykowanego szkła. Ciężko z takim trunkiem podbić serca weekendowych imprezowiczów, czy też lokalnych mędrców ze sklepowej ławki. W dodatku, po uwolnieniu rynku, zniewoleni w „Ludowej ojczyźnie” Polacy pragnęli zachodu. Chcieli mieć piwo z Texasu, hamburgery z Nowego Jorku, Coca Colę, Levi'sy. Gdzie im tam w głowie lokalne piwo spod Poznania! Tym sposobem grodziskie browary upadły pod natłokiem tańszych, mocniejszych i o mniej specyficznym smaku browarów koncernowych. Wraz z wytwórcami, upadł styl, a jego reaktywacja była o tyle ciężka, iż słód konieczny do uwarzenia Grodzisza jest na tyle jednostkowy, że nie używa się go do produkcji innych piw. Zatem koniec warzenia piwa oznaczał też koniec wytwórstwa podstawowego składnika – pszenicznego słodu wędzonego dębowym dymem.
Do tego dochodzą jeszcze szczepy drożdży, które również nie były wykorzystywane do niczego innego poza warzeniem Grodziskiego. Na szczęście produkcji słodu podjął się bawarski Weyermann z siedzibą w Bambergu, dzięki czemu odtworzenie oryginalnego smaku naszej złocistej wizytówki nie jest już tak zupełnie niemożliwe.
Grodziskie jest wędzone w smaku, umiarkowanie gorzkie, co w połączeniu z wysokim wysyceniem daje iście orzeźwiającą mieszankę. No, oczywiście nie ma tej ferii aromatów, które w przypadku różnego rodzaju Pale Ale na myśl przywołują egzotyczne zakątki naszej planety. Grodzisz nie ma też wspaniałej kolendry, którą zniewalają w upalne dni Witbiery, jednak nadal jest ciekawą propozycją na letnie schłodzenie. Swoją delikatnością może stanowić dobrą przeciwwagę dla wyżej wymienionych, a jego dodatkową zaletą jest oprocentowanie – w pełnym słońcu łatwo stracić kontrolę nad umysłem, a w przypadku 3% Grodzisza ryzyko utraty godności jest zminimalizowane, nawet na środku plaży.
W tym roku przynajmniej trzy piwne marki mają w ofercie Grodziskie lub wariacje na temat, a przecież do pełni sezonu jeszcze ho ho! Pinta, która jako pierwsza w 2010 roku chciała przypomnieć Polsce o tym stylu (jednak wtedy nie było odpowiedniego słodu, przez co mogli dać tylko namiastkę), na tegoroczne ciepłe dni wyszykowała aż dwa rodzaje Grodzisza. Grodziskie 2.0 wyłącznie na słodzie pszenicznym, wędzonym dębem oraz Grodziskie 3.0 na mieszance słodów – wędzonego dębem pszeniczniaka oraz wędzonego jęczmiennego. Pinta zastrzega sobie, że to jeszcze nie ideał (przede wszystkim z powodu nie wykorzystania oryginalnych szczepów drożdży) i będą piwa doskonalić recepturę w stronę jak najwierniejszego odtworzenia zapomnianego skarbu. Swoją wersję stylu Grodziskiego zaprezentował też Artezan – podwarszawski browar rzemieślniczy oraz Pracownia Piwa. Trunek od Artezana chwalony jest głównie za „pijalność”, co oznacza w praktyce tyle, że każdy łyk powoduje chęć sięgnięcia po następny.
Piwo z Pracowni nazywa się Smoked Cracow, chociaż wielu znawców uważa, że nazwa „Smoked” jest na wyrost, bowiem trunkowi brakuje wyraźnej wędzonki. Każdy więc może dobrać coś dla siebie. Tego lata, tej wiosny postawmy na Grodzisza. Może nie tylko, ale trzeba go koniecznie spróbować. Żeby później nie było, że cudze chwalimy, a swego nie znamy! Tym bardziej, że wygląda na to, iż szykuje nam się letnia inwazja Grodzisza.