Za darmo to znaczy za ile?
Ciekawe dlaczego tak wielu ludzi nie chce pracować, kiedy wokół jest tyle dostępnych miejsc pracy? Odpowiedź jest prosta. Jeśli z zasiłku dla bezrobotnych, ze świadczeń z tytułu niezdolności do pracy lub świadczeń socjalnych (dotacje na mieszkania, kartki żywnościowe, bezpłatne telefony komórkowe) otrzymujesz dwa lub trzy razy tyle co za pracę dorywczą lub na niepełnym etacie, a przy tym możesz leniuchować, to po cóż pracować? W 2011 r. rząd USA wydał ponad 800 miliardów dolarów na takie „świadczenia socjalne”, czyli więcej niż budżet przeznaczony na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne z programu Medicare.
Gdy w 2008 r., na stadionie w Denver, Barack Obama wygłaszał swoje przemówienie jako kandydat Partii Demokratycznej na prezydenta, jedna ze słuchających go kobiet powiedziała z zachwytem, że nie musi już się martwić, czy uda się jej kupić samochód albo spłacić kredyt hipoteczny, bo Obama się o to za nią zatroszczy. W Cleveland jedna z kobiet zdecydowała się ponownie głosować na Obamę, bo dał jej w podarunku komórkę (wraz z całą listą innych darmowych świadczeń). Nie dajmy się jednak zwieść, warto przypomnieć sobie, że program darmowych komórek został wdrożony w 2008 r. przez prezydenta Busha za pomocą Universal Service Fund Federalnej Komisji Łączności. Opłaty za te „darmowe” komórki są uiszczane przez wszystkich operatorów usług telekomunikacyjnych ze środków otrzymywanych od płacących abonentów. Mimo retoryki politycznej poprzedniego półwiecza najwyższy poziom świadczeń odnotowano za rządów republikanów. Obydwie partie zatem czarują wyborców prezentami.
Urok darmowości jest tak potężny, że niepokojąco dużo ludzi woli przyjąć rolę podopiecznych w państwie opiekuńczym, aniżeli pokierować aktywnie swoim losem. Ekonomista Nicholas Eberstadt z American Enterprise Institute uważa, że Amerykanie stali się narodem roszczeniowym, co stanowi poważne zagrożenie dla charakterystycznej cechy amerykańskiego ducha, jaką była przez wieki samodzielność. Eberstadt (2012, s. 4) przedstawia dane, które pokazują, że od 1960 roku świadczenia socjalne zwiększały się rocznie o 9,5 proc., co oznacza, że przez ponad 50 lat nieustannego wzrostu świadczenia wypłacane Amerykanom poszły do góry o 727 proc. W 2010 r. same tego typu świadczenia wyniosły 2,3 biliona dolarów, z czego ubezpieczenia społeczne (dla osób starszych oraz niezdolnych do pracy) stanowiły 31 proc., ubezpieczenia zdrowotne Medicare — 24 proc., świadczenia Medicaid — 18 proc., świadczenia wspomagające dochód (Income Maintenance) — 12 proc., inne świadczenia (darmowe telefony, wsparcie edukacji, na mieszkania, sztukę itd.) — 8 proc., ubezpieczenie od utraty pracy — 6 proc. (Eberstadt 2012, C1-2). Ogółem 49 proc. gospodarstw domowych w USA uzyskało jedno lub więcej świadczeń finansowych od rządu (Eberstadt 2013), które w sumie stanowią 18 proc. wszystkich dochodów osobistych ludności, co daje rocznie przeciętnie kwotę 7400 dolarów na jednego obywatela USA.
Bilans rządowych prezentów
Analiza, którą przeprowadziliśmy, pokazuje, że emeryci, którzy po przepracowaniu 40 lat żyją kolejne 20 lat na emeryturze, otrzymają ponad dwa razy tyle, co oni sami i ich pracodawcy odprowadzili w składkach, w czasie gdy byli czynni zawodowo. Jedynie emeryci, którzy nie przeżyją więcej niż 10 lat na emeryturze, nie otrzymają więcej, niż włożyli do systemu emerytalnego. Większość ludzi zgodzi się, że emeryci powinni dostawać swoją emeryturę. Jednak przy zwiększającej się długości życia kto zapłaci za te obiecane teraz dodatkowe świadczenia? Wielu ludzi, którzy nie badali tematu (w tym także kongresmenów) nie zdaje sobie sprawy, że kwoty wyłożone na ubezpieczenia zdrowotne Medicare przewyższają świadczenia z ubezpieczeń społecznych. Od 1965 r. składki Medicare wynosiły poniżej 3 proc. wynagrodzenia pracowników brutto, choć większość ludzi otrzymuje ponad 250 000 dolarów ze świadczeń medycznych przed osiągnięciem wieku 74 lat, nie wliczając w to przypadków ciężkich chorób. Każdy może sobie obliczyć, że przy średnim poziomie dochodów 100 000 dolarów rocznie przez 40 lat, pracownik zdoła odłożyć jedynie 120 000 dolarów do systemu Medicare. Kongres najpierw zgodził się na objęcie opieką każdego emeryta do końca jego dni, a następnie zawiódł zaufanie społeczeństwa, wykorzystując wpłacane składki do sfinansowania innych wydatków rządu, zamiast dbać o gromadzenie się tych pieniędzy przez ostatnie 50 lat.
Polityczny urok prezentów socjalnych równoległy z kryzysem gospodarczym.
Dane spisu powszechnego w USA pokazują, że w 2000 r. 11,3 proc. Amerykanów, czyli 31,1 miliona, żyło na granicy ubóstwa lub poniżej tego poziomu. Spis z 2010 r. wykazał w stosunku do poprzedniego 75-procentowy wzrost deklarowanej przez Amerykanów biedy do poziomu 15,1 proc., czyli 46,2 miliona. Jak to bywa w przypadku rządowych statystyk, jest tu sporo miejsca na upolityczniony błąd, np. można sądzić, że ludzie zwalniani z pracy powiększają szarą strefę i nie wykazują swoich dochodów. Rahn (2009) twierdzi (na podstawie danych FDIC), że 26,5 miliona gospodarstw domowych nie prowadzi konta w banku lub nie składa tam wszystkich swoich oszczędności. Podczas gdy gospodarka rośnie powoli, szara strefa nie przestaje się rozwijać, choć powinna.
Kolejnym czynnikiem mającym wpływ na tę sytuację jest wskaźnik aktywności zawodowej. Mierzy on siłę roboczą ogółem — zarówno osoby zatrudnione, jak i te poszukujące pracy. Randazzo (2012) z Reason Fundation wskazuje na pewien problem: kiedy bezrobocie spada, wskaźnik aktywności zawodowe powinien wzrasta — natomiast po zakończeniu recesji w 2009 r. oba wskaźniki podążały jednak w tym samym kierunku — wskaźnik aktywności zawodowej osiągnął najniższy poziom od 1981 r. — 64,9 proc., a bezrobocie wynosiło 10 proc. W 2012 r. aktywność zawodowa spadła do 63,4 proc., a bezrobocie również obniżyło się do 7,8 proc. Randazzo sugeruje, że powodem tego stanu rzeczy jest ogólny spadek aktywności zawodowej przez ostatnie kilkanaście lat. Mimo że prezydent Obama ostatnio chwalił się nowymi miejscami pracy, spadek bezrobocia nie jest w rzeczywistości aż tak związany z powstaniem nowych etatów, jak z faktem, że coraz więcej Amerykanów wypada z siły roboczej ze względu na darmowe prezenty od ich rządu. Randazzo uważa, że niższy udział siły roboczej w rynku pracy będzie normą w przyszłości.
Po co pracować, jeśli nie można znaleźć pracy porównywalnej z dobrobytem na bezrobociu, a rząd opłaci wydatki na życie? Przeanalizowaliśmy, co w danym roku może uzyskać od stanu i rządu federalnego samotny rodzic wychowujący trójkę dzieci, pracujący na niepełny etat z pensją minimalną oraz mieszkający na Florydzie, gdzie poziom opieki socjalnej jest na dość niskim poziomie. Pomoc (dofinansowanie lub pokrycie w całości) obejmuje: czynsz, świadczenia, zasiłek, telefon, drugie śniadanie i obiad w szkole, opieka nad dziećmi, ubezpieczenie medyczne, kartki żywnościowe, jadłodajnie, leki na receptę i bez recepty, edukacja, egzaminy i ulgi podatkowe. Wszystkie te świadczenia wynoszą ponad 47 tys. dolarów rocznie, i przekraczają granicę ubóstwa na Florydzie o 200 proc.
Analitycy z Narodowego Centrum Badań Ekonomicznych (NBER) przytaczają dane, które świadczą o tym, że w czasie kryzysu gospodarczego około 30-40 proc. osób ubiegających się o świadczenie z tytułu niezdolności do pracy powróciłoby na rynek pracy, gdyby warunki ekonomiczne się polepszyły, a świadczenie nie byłoby dostępne (Autor; Duggan 2006, s. 19).
Niepełnosprawność zamiast pracy
Wielu ludzi dorabia do zasiłku i świadczeń rządowych w szarej strefie i nie płaci żadnych podatków. Inni wybierają kolejne świadczenia. Od połowy 2010 r., kiedy to miliony obywateli USA wykorzystało swoje 99 tygodni ubezpieczenia od utraty pracy, liczba osób pobierających świadczenia z opieki społecznej z tytułu ubezpieczenia na wypadek niezdolności do pracy (SSDI) wzrosła o 22 proc., czyli o 2,2 miliona osób.
Osoby niezdolne do pracy zajmują teraz prawie 20 proc. budżetu świadczeń opieki społecznej, a ich liczba wzrasta (Kowalski 2012). Kowalski w oparciu o statystyki rządowe argumentuje, że 99 proc. osób korzystających ze świadczeń z SSDI, pobiera je już do końca życia. Ekonomiści David Autor i Mark Duggan (2006) wskazują, że na wzrost liczby osób w wieku produkcyjnym ubiegających się o świadczenia z SSDI mają wpływ trzy główne czynniki: 1) obniżenie przez Kongres progu dla świadczeń z tytułu niezdolności do pracy (braku możliwości wykonywania czynności w warunkach mających znamiona środowiska pracowniczego); 2) podniesienie przez Kongres poziomu świadczeń, co zachęciło ludzi do ubiegania się o nie; 3) zwiększenie przez Kongres liczby osób czynnych zawodowo objętych świadczeniami SSDI (Autor; Duggan 2006, s. 8-11). Urok darmowości sprawił, że klasa polityczna jest dumna z utworzenia państwa opiekuńczego.
Gdy programy rządowe wydają się darmowe, więcej osób ubiega się o nie. Najlepszym przykładem jest system Medicare, jeśli jakieś terapie stają się refundowane, ilość wykonanych zabiegów wyraźnie wzrasta (Pauley 2004). Badania przeprowadzone na podobnych grupach wiekowych o zbliżonym stanie zdrowia wykazały, że jeśli opieka medyczna jest darmowa, ludzie objęci systemem Medicare korzystają z opieki medycznej o 50 proc. częściej niż ludzie posiadający prywatne ubezpieczenia (Matthews; Littow 2011). Wskazują przy tym, że zwłaszcza gdy pacjenci Medicare korzystają z dodatkowej opieki w sektorze prywatnym, nie ponoszą żadnych strat, co zachęca ich do jeszcze intensywniejszego korzystania z systemu. Badacze podsumowują te rozważania: „Skoro prywatne ubezpieczalnie o wiele skuteczniej kontrolują i eliminują nadużycia, czemuż nie przejść do sektora prywatnego, aby rozwiązać problem nadmiernego wykorzystywania systemu Medicare?” (s. A16).
Mises (1990) dokonał analizy tej obosiecznej broni — uzależnienia ludzi od rządu i szkód wyrządzanych ich człowieczeństwu. Dziś George Gilder (2012) ponawia to ostrzeżenie, wskazując, że 70 proc. uznaniowych wydatków rządowych obniża wartość ludzkiego życia poprzez płacenie ludziom, aby nie pracowali, nie zakładali rodzin, nie mieli dzieci, aby byli niezdolni do pracy, chorzy, na emeryturze, biedni, bezdomni, nieszczęśliwi lub uzależnieni od narkotyków. Uważa on, że te programy, pozornie mające rozwiązywać problemy, nie dokonały niczego poza poszerzania sfery uzależnienia od nich i tragicznego w skutkach marnotrawstwa i [jak pokazuje pierwsze prawo biurokracji (Pettergrew; Vance 2012)] zreformowanie ich będzie miało same zalety”.
Loyd S. Pettegrew, Carol A. Vance,
Tłumaczenie - Łukasz Szulim, Instytut Misesa