Powołanie unii bankowej to pierwszy krok do europejskiego superpaństwa
Unia bankowa zbliża się wielkimi krokami. Jednocześnie coraz wyraźniej widać, czym ten nowy, biurokratyczny potwór ma naprawdę być.
Na temat jednolitego nadzoru bankowego mówiło się już od dłuższego czasu, jednak dopiero we wrześniu bieżącego roku wyraźnie zarysowano czym ten projekt ma naprawdę być, zaś pretekstem do wdrożenia takiego obernadzoru miały być wstrząsy w sektorach bankowych poszczególnych państw UE, wpływające na ich stabilność. Nadzór miał obejmować państwa strefy euro, jednak jak to w Unii bywa, przewidywano także możliwość akcesji państw spoza eurolandu. Przez długi czas spekulowano, jaki miałby być zakres takiego obernadzoru – czy byłaby to jedynie instytucja kontrolna? Czy miałaby instrumenty ingerencji w sektory bankowe zrzeszonych państw? Według przedstawionego projektu, Europejski Bank Centralny mógłby nie tylko odbierać licencje bankom, ale także podejmować próby restrukturyzacji w instytucjach finansowych. Ponadto EBC miałby możliwość przeprowadzać drobiazgowe kontrole w instytucjach bankowych. Nadzór objąłby 6 tys. instytucji bankowych w Europie. Początkowo na temat projektu sceptycznie wypowiadali się dyplomaci Wielkiej Brytanii i Niemiec.
Także i ze strony Polski początkowo napływały sygnały, iż rząd jest raczej „na tak” jeśli chodzi o przystąpienie do jednolitego nadzoru. Minister finansów Jacek Vincent Rostowski projekt wejścia Polski do nadzoru uznał za wart rozpatrzenia, z kolei związana z Platformą Obywatelską eurodeputowana Danuta Huebner uznała, iż Polska powinna rozważyć „maksymalne wejście”. Z czasem ten entuzjazm ostygł, choć bardziej wskutek sceptycyzmu Niemiec aniżeli chłodnej analizy sytuacji dokonanej przez Polską dyplomację. Widać przecież, iż trendy płynące z Berlina są przez polski rząd traktowane raczej jak rozkazy „do wykonu” aniżeli głos jednej z sąsiednich stolic. Jednak wskazywanie na daleko idącą „służalczość” naszego rządu wobec Berlina to doprawdy kopanie leżącego – wróćmy więc do meritum, czyli do samej unii bankowej.
Prof. Eugeniusz Gostomski z Uniwersytetu Gdańskiego wyraźnie wskazuje, iż jednolity nadzór bankowy nie ma zbyt wielu zalet: „władza nad sektorem bankowym jest istotną prerogatywą rządów i dlatego przekazanie kompetencji nadzorczych nad bankami do organu paneuropejskiego oznaczałoby ograniczenie podmiotowości państwa.” Prof. Krzysztof Rybiński był w swojej opinii bardziej dosadny: „przystąpienie przez Polski rząd do unii bankowej należy traktować jak zdradę stanu”. Sceptyczny był także europoseł Konrad Szymański – „Wejście do unii bankowej zwiększy ryzyko dla klientów banków”.
Lepszym określeniem dla unii bankowej byłoby w zasadzie „unia transferowa” – mechanizm cierpiałby bowiem na te same problemy z jakimi boryka się strefa euro jako taka. Trudności w sektorze bankowym jednego kraju byłyby bowiem automatycznie transferowane do wszystkich państw jednolitego nadzoru. Lecz możliwy byłby nie tylko transfer problemów, ale także… pieniędzy. Banki mogłyby bowiem przelewać środki z jednego państwa do innego, de facto w sytuacji kryzysu pozbawiając klientów dostępu do własnych funduszy. Co więcej – eksperci wyraźnie wskazują, iż „mapa drogowa” ukazująca ramy czasowe powołania unii bankowej jest cokolwiek nierealistyczna.
Mimo to prace przyspieszyły. I to do tego stopnia, że ogłoszono już porozumienie ministrów finansów eurostrefy. Angela Merkel na temat porozumienia ministrów (oraz ich wizji unii bankowej) także wypowiedziała się pozytywnie – domyślacie się Państwo co to oznacza?
Po sukcesie jakim było dla unijnych decydentów porozumienie komisarz ds. walutowych Olli Ren zaprosił do nadzoru bankowego także państwa spoza eurolandu – „Zapraszamy państwa spoza euro do wejścia do mechanizmu nadzoru bankowego; to byłoby w interesie Europy, ale decyzja należy do tych państw - powiedział komisarz ds. walutowych Olli Rehn. To z pewnością byłoby dobre dla Europy i te kraje są mile widziane, ale muszą same zdecydować.” Tłumaczę unijną nowomowę na język polski: „Kraje spoza strefy euro – przystępujcie do nadzoru, bo czymś kosztem trzeba euro-Titanika przecież ratować, prawda?”
Jak państwo sądzą – jaką decyzję w tej sytuacji podejmie Polski rząd?
Ale to nie koniec – narracja prowadzona wokół unii bankowej zmieniła się – we wrześniu unia była przedstawiana jako kolejny krok w ewolucji UE, z czasem jednak ta narracja przycichła zastąpiona suchym żargonem ekonomicznym mającym przedstawić projekt unii bankowej jako racjonalne, wykalkulowane, ekonomiczne działanie znacząco usprawniające funkcjonowanie UE, poparte bazą naukową i wyliczeniami. Przyznać trzeba, iż ciężko jest polemizować z tak przyjętą retoryką, aby być zrozumiałym nie tylko dla specjalistów ale przede wszystkim zwykłych obywateli UE, których unia bankowa dotknie najbardziej.
Stwierdzę oczywistość: unia bankowa żadnym wykalkulowanym na chłodno projektem ekonomicznym nie jest – to projekt na wskroś polityczny, mający jeszcze bardziej Europę „związać” integracją, tym razem finansowo. Nie oszukujmy się – wykładnię wizji unijnych decydentów zaprezentowała na łamach „Rzeczpospolitej” Vivien Reding – „Niezbędne jest zasadnicze polityczne i demokratyczne pogłębienie istniejącej Unii Europejskiej – stwierdza europejska komisarz ds. sprawiedliwości i praw podstawowych. Aby podźwignąć się z obecnego kryzysu zadłużeniowego i finansowego, Unia Europejska powinna wkroczyć na drogę prowadzącą ku Stanom Zjednoczonym Europy.” Wszystko jasne.
Ster w UE już dawno przejęli ludzie dawniej zakochani w idei „państwa rad”, „świata bez granic” i innych takich fraz rodem z głupawych piosenek Johna Lennona. Członkowie dawnych kół komunistycznych, socjalistycznej międzynarodówki et cetera, pokazują, iż ciężko jest starego psa nauczyć nowych sztuczek. Unia bankowa więc będzie wyjątkowo bezwzględnym a zarazem skutecznym sposobem nałożenia kagańca tym państwom UE, które nie dość mocno chcą się integrować i doprowadzi do powstania Unii nie dwóch, a trzech prędkości – z bogatym centrum, utuczonym na transferze środków, peryferiami – aspirującymi do resztek z pańskiego stołu, wreszcie najdalszymi rubieżami – ogołoconymi przez operację do cna, siedliskami patologii i biedy, dokąd deportować by można tych, którzy do bogatego centrum nie dość przystają.
Ostatnie lata pokazały nam, iż „europejska solidarność” to taki sam frazes jak „misja cywilizacyjna białego człowieka” przykrywająca wszystkie niegodziwości kolonializmu. Zgoda na przystąpienie do unii bankowej, będzie w dłuższym okresie de facto zgodą na kolonizację. A nie ma przecież bardziej godnej pogardy niewoli, niż ta na którą zgadzamy się z własnej woli.