Fotoskandale
Fotoradary to zmora w naszym kraju. Są wszędzie, nieuprzedzone żadnym znakiem, 3 pod rząd, a niektóre "widzą wszystko". Zyskały sobie gronko "fanów", walczących z nimi na potęgę oraz własną pozycję w przychodach budżetowych. Jednym spędzają sen z powiek, innym dodają adrenaliny. Tylko parlamentarzyści nie żywią do nich żadnych uczuć, bo... bo nie muszą.
System niedoskonały
Parlamentarzyści nie otrzymują fotomandatów, ze względu na "niedoskonałość systemową", która to nie wysyła "fotek" posłom i senatorom. Inspekcja drogowa mówi, że w "najbliższym czasie" to się poprawi. Oczywiście poza nimi wszyscy muszą płacić - nawet ci, objęci immunitetem min. sędziowie i prokuratorzy. Ich system nie pomija. Błędy się oczywiście zdarzają i nie ma się czemu dziwić, natomiast, jak to się dzieje, że akurat to parlamentarzyści mają ten (o)błędny przywilej? Czemu system nie wyłącza z mandatowania wszystkich z nazwiskiem Malinowski, albo kierowców BMW? Wtenczas błąd byłby bezstronny, a taki błąd "stronniczy" tylko irytuje płatników, a biedni posłowie i senatorowie muszą się tłumaczyć.
Kasa czai się w krzakach
Słynny na całą Polskę pogromca fotoradarów swego czasu zalał Internet filmikami, gdzie i jak gminy umieszczają fotoradary. Jeden przefarbowany na zielono, ustawiony na tle zielonego płotu, kolejny na szaro przywdziany niczym elegancik w płaszczu, jeszcze inny udaje kosz na śmieci. Nagrał serię filmików "Straż biznesowo- miejska", tam pokazywał jak wygląda "dbanie o bezpieczne drogi" przez gminy. Zjawisko "pogromcy fotoradarów" wywołało trochę sukcesów, w kilku gminach fotoradary zostały "zdemaskowane" i znakowane, gdzieś unieważniono mandaty. Z drugiej strony można odnieść wrażenie, że "władza" przestała się kryć z tym, że fotoradary są dla kasy i nie mają w założeniu dbać o bezpieczeństwo.
Bez ogródek
Jeszcze parę lat temu, mówiąc o fotoradarach, rządzący opowiadali o dbaniu o bezpieczeństwo, że przy szkołach, dzieci, na zakrętach. Teraz grają w otwarte karty, wpisują "zyski" z fotoradarów do pozycji przychodów budżetowych, kupują nowe urządzenia o coraz to wymyślniejszych funkcjach. Ponad pół roku temu mowa była o fotoradarach wyłapujących wszystko tj. niezapięte pasy, rozmowę przez telefon, wyjechanie za linię, przejazd "na zółtym", dłubanie w nosie. Po wizycie na warszawskim pl. Konstytucji otrzymywało się rachunek podobny do tego z Reala po zakupach świątecznych - z wymienionym wykroczeniem, ilością i ceną. Teraz głośno jest o takich co liczą prędkość średnią na danym odcinku. Przy okazji każdego newsa z zakresu "nowinki technologiczne w fotoradarach", zawsze podkreśla się, ile przyniesie to zysku do budżetu gminy/państwa. Cel stawiania fotoradarów już dla nikogo nie jest tajemnicą.
Fotoprzekręt, do którego nie włączamy parlamentarzystów powinien wkurzyć już wszystkich. Jednak nikt się nie bulwersuje, bez mrugnięcia okiem płacimy (wszyscy, poza parlamentarzystami). Może dlatego, że jeśli nie zapłacimy, bez problemu "władza" odbierze sobie swoje poprzez wejście na konto bankowe.