Likwidacja groszy to oszczędzanie na najbiedniejszych.
Narodowy Bank Polski zamierza zlikwidować monety 1 i 2 groszowe. Cała operacja ma przynieść rzekome oszczędności dla budżetu. W nowym roku instytucja kierowana przez Marka Belkę, który wsławił się kilka lat temu jawnym podatkiem od oszczędzonych złotówek lokowanych przez Polaków na i tak dosyć lichy procent, zamierza dokonać zamachu na portfele rencistów i emerytów. Zlikwidowanie niskich nominałów groszy odbije się bowiem głównie na osobach najbiedniejszych.
Każdy, kto dokonuje codziennych zakupów wie, że większość cen kończy się na wartości 6-9 groszy. To samo dotyczy cen jednostkowych energii elektrycznej lub paliwa. Rzesze niezamożnych Polaków korzystających z głównych spożywczych sieci handlowych doskonale orientuje się niewielkich różnicach cenowych podstawowych produktów, których kupuje się najwięcej. Wydaje się, że urzędnicy centrali NBP zarabiający zapewne w tysiącach złotych w rezygnacji z groszy nie widzą nic wielkiego. Tymczasem trzeba powiedzieć, że w każdym domu można znaleźć duże ilości 1, 2 czy 5 groszówek. Nikt rozsądny nie wierzy, że Kowalscy będą masowo zamieniali „miedziaki” zalegające w domach w placówkach NBP lub wybranych banków na wyższe nominały groszowe. Tym sposobem każdy Polak – nawet ten maluch uczony nimi oszczędności – straci. Zyska budżet państwa „łupiąc” emerytów, rencistów, osoby w trudnej sytuacji materialnej i dzieci.
Zamiast kolejnych pomysłów administracji zdominowanej przez Platformę Obywatelską czas zacząć oszczędności od siebie. Poważne środki finansowe można bez problemu uzyskać likwidując z końcem obecnej kadencji powiaty. Chyba, że po kolejnych setkach fotoradarów i bramek mierzących czas przejazdu rząd Donalda Tuska zacznie wprowadzać podatek od ilości okien, liczby komórek w rodzinie czy podobnych fantastycznych pomysłów na reanimowanie zielonej wyspy położonej między Berlinem a Rosją, której obywatelem z oszczędności został ostatnio francuski odtwórca roli Rasputina.