Reklama dźwignią szpitala?
Jeśli szpital dostaje za nadwykonania 6 tys. zł, a jego koszty związane tylko z ratowaniem pacjentów oddziału ratunkowego ( w skali dziennej) to ponad 15 tys. zł, możliwości są dwie – albo placówka zacznie szukać pieniędzy by się utrzymać, albo upadnie. Tu nie ma o czym dyskutować, tu trzeba działać. Rozwiązaniem mogą stać się komercyjne reklamy zamieszczane w korytarzach i salach chorych.
„Czy szklanka wody do popicia leku jest w szpitalu reglamentowana?” – pytam dyrektora jednego z warszawskich szpitali. Ten, o dziwo, odpowiada, i to szczerze, że nie, woda należy się każdemu, a do tego podaje wiele więcej informacji istotnych dla funkcjonowania szpitala. Na koniec jednak to co pisze zastrzega jako poufne – nic dziwnego, chodzi przecież o tarapaty w jakie wpadł zarządzany przez niego szpital w wyniku kilkuletniej działalności NFZ i Ministerstwa Zdrowia, które winne są mu 30 milionów złotych. Jego odpowiedź można streścić w jednym, mrocznie brzmiącym zdaniu: „ubolewam, wiem że jest tak jak pani pisze, ale nic nie mogę zrobić”. Niestety, podobna sytuacja jest w setkach szpitali w całej Polsce. Dramaty pacjentów są tam na porządku dziennym, a lekarze, pielęgniarki i cały personel, z dyrekcją włącznie, marzą tylko o tym, by uwolnić się od koszmaru. Sytuacja systemu służby zdrowia pogarsza się z dnia na dzień. Publiczne szpitale padają, bo są zdane na łaskę pieniędzy z NFZ. To się opłaca, to nie, tu warto wykonać badanie, a tego nawet nie warto dotykać; pacjenci stają się wyłącznie procedurami, słupkami opłacalności, wartościami w cennikach NFZ-u, na które w każdym szpitalu należy mieć oko, jeśli chce się pracować i zapracować na życie. Tymczasem istnieje rozwiązanie, które mogłoby szpitalom pomóc. Na razie mówi się o tym cicho, jakby strach się było bać pomysłu, że szpitale mogą stać się wypłacalne. W dużym skrócie chodzi o to, by uwolnić szpitale umożliwiając im dorabianie w ramach komercyjnych działań. Nie mówię tu o medycznych świadczeniach komercyjnych, te bowiem już są, a zyski z tego są takie, jak satysfakcja pacjentów. Chodzi o udostępnienie powierzchni reklamowych dla billboardów, reklam, banerów, i wszelkiej innej reklamy, która może okazać się atrakcyjna w szpitalnych warunkach. Puste ściany ozdobione płatnymi telewizorami (prywatne firmy zarabiają na tym krocie, szpitale ani złotówki) aż się proszą o to, by je bardziej wykorzystać. I to z pożytkiem, czyli reklamując to z czym pacjenci najczęściej mają problem – taksówka, dowóz jedzenia, sklepy internetowe, kosmetyki, suplementy, banki – podobne reklamy zaśmiecają ulice miast, przynosząc zyski ich budżetom. I tu jakoś dało się tak dopasować prawo, by dało się zarabiać. Dlaczego więc nie zrobić czegoś, by i szpitale i przychodnie mogły w podobny sposób ratować swoje upadające finanse? Może warto takie rozwiązanie wziąć pod uwagę. Mówię tylko – wziąć, pomyśleć, podyskutować, a może, może okaże się że się da? Sandra Borowiecka